“Miki i Zaginiony ocean” – postapokaliptyczne przygody uszatego [RECENZJA]


Jakiś czas temu podzieliłem się z Wami opinią o starcie nowej serii zaprezentowanej nam przez Egmont. Mowa o wypasionych komiksach z Mikim w roli głównej – “Miki i kraina pradawnych” oraz “Horrifikland. Przerażająca przygoda” – Myszka Miki premium. Teraz pojawiła się trzeci tom tej interesującej lini – Miki i Zaginiony ocean. Jak wypada w porównaniu do poprzednich i po prostu, jako lekka lektura dla czytelników w każdym wieku?
Miki i Zaginiony Ocean to tak samo jak Miki i Zaginiony Świat dzieło Denisa-Pierre Filippi-ego (scenariusz) i Silvio Comboni-ego (rysunki) i widać to od razu. Oba komiksy ociekają soczystymi kolorami i przebogatymi projektami świata przedstawionego, każdy kadr to ogromna przyjemność i podobnie, jak wcześniej szkoda, że komiksy z tej linii są tak krótkie, nawet pomimo tego, że Zaginiony Ocean jest i tak tym najdłuższym. Niestety podobieństwo ma też gorszą stronę i jest nią bliźniaczo podobna historia.
Kolejny raz Miki wraz z Minnie i Goofym muszą odnaleźć się w postapokaliptycznym świecie. Tym razem zamiast znanego z Zaginionego Świata latania mamy pływanie i krajobraz po globalnym potopie. Nasza ekipa zajmuje się plądrowaniem pozostawionych na dnie wraków i pozostałości budynków w poszukiwaniu paliwa. Wypisz wymaluj mamy schemat znany z poprzednio zaprezentowanego nam dzieła. Taka powtarzalność jest dla mnie naprawdę zaskoczeniem, zwłaszcza że warstwa graficznie nie sugeruje, że była to prosta robótka, by dopiąć zawartość jakiegoś disnejowskiego magazynu, a duży projekt, który wymagał nakładu czasu i pracy.


Jak jednak prezentuje się scenariusz, gdy zapomnimy o poprzedniku? Zaskakująco dobrze! Na tych ledwo 60 stronach udało się zmieścić zajmującą historię w postapokaliptycznej scenerii, gdzie między innymi czeka nas śpiączka, przejmowanie świadomości i zdalnie sterowane drony głębinowe napędzane wizualnie steampunkową technologią. I tak – dalej mowa o komiksie z Myszką Miki. Trudno napisać coś więcej, by nie popaść w spoilery, co przy tak krótkim metrażu jest oczywiście bardzo proste. Wystarczy więc powiedzieć, że historia pomimo niewyszukanego startu bardzo szybko ucieka w naprawdę zaskakującym kierunku. Ta “dziwność” w moim przypadku wywołała wręcz dysonans poznawczy, ponieważ zupełnie nie spodziewałem się takiego obrotu spraw, a scenariusz w żaden sposób nie starał się wyeksponować potencjalnego efektu WOW. Pomijając jednak ten niewykorzystany potencjał, to scenariusz jest bardzo zgrabnie ułożony. Jest czas na ekspozycję, jest chwila akcji i sporo zabawnych dialogów. Jedynie samo zakończenie wydaje się być bardzo ściśnięte i o ile przez całą lekturę nie miałem poczucia, że brakuje strony, by to wszytko zilustrować, tak ostatnie 10-15 stron spokojnie mogłoby być rozpisane na dwa razy tyle.
O stronie rysunkowej pisać właściwie nie trzeba, ponieważ wszystko widać na załączonych obrazkach. Prace Comboni-ego to uczta dla oczu, a projektu otoczenia, czy na przykład strojów naszych futrzastych bohaterów pozwalają łatwo wybaczyć niedociągnięcia w innych obszarach komiksu. Pięknie grają tutaj kolory, w których efektownie została odmalowana obcość przestawionego świata. Miła odmiana od projektów, w których szaleństwem jest inny kolor trawy, czy liści na drzewach.


Podsumowując, przełożony przez Marię Mosiewicz Miki i Zagiony Ocean to kolejna udana propozycji z ekskluzywnej “myszkowej” linii. Nie wyobrażam sobie, by ktoś mający poprzednie dwa tomy odpuścił sobie następny, a gdyby ktoś chciał akurat od niego zacząć, to przyklasnę temu wyborowi. Śmiało kupujcie i czytajcie, na nas, tzn. polskich czytelników, czeka jeszcze mnóstwo świetnych komiksów Disneya, które czekają na wydanie, czekają więc na sygnał, że takie tytuły mają branie.