“Maska” – Wielki Łeb zawitał do Polski [RECENZJA]
Jednym z telewizyjnych klasyków popołudniowych pasm w dni wolne, była przed długie lata Maska z 1994 z Jimem Carrey-em w roli głównej. Ten pokręcony film na dobre przyjął się w kulturowej świadomości wielu osób z różnych powodów. Ja na przykład nigdy go nie lubiłem, ponieważ niezwykłe wyczyny zamaskowanego przedstawione za pomocą zaskakująco udanego CGI wzbudzały mój niepokój. Pomimo że prawdopodobnie sporo widzów zdawało sobie sprawę, że film jest, adaptacją komiksu to do tej pory nie było prostego sposobu, by w Polsce zapoznać się z oryginałem. Na szczęście przyszedł Non Stop Comics i Maska Omnibus stał się oczywistym sposobem, bo dowiedzieć się ile filmowa maska ma wspólnego z tą komiksową.
Śledzący ofertę NSC zauważą pewnie, że Maska w pewnym sensie wypełnia lukę po zakończonym jakimś czas temu The Goonie. Ten sam format, podobna cena, a także całkiem podobny profil czytelniczy. Różnica jest jednak zasadnicza. Przygody Zbira cierpiały na pewną schizofreniczność – ten teoretycznie lekki, przepełniony czarnym humorem komiks był najlepszy, gdy o tych cechach zapominał. Natomiast zebrana w omnibusie Maska jest od początku do końca festiwalem przemocy i szaleństwa.
Fabuła Maski dla fanów ekranizacji może być zaskakująca. Nie śledzimy w niej losów pechowego pracownika banku, a całą plejadę postaci, które natknęły się na maskę. To właśnie ona jest tutaj główną bohaterką. Na scenie pojawia się, gdy zostaje zakupiona przez pewnego mężczyznę w lokalnym sklepie ze starociami w celu sprezentowania jej swojej partnerce. Niedługo później niezwykłe właściwości maski wychodzą na jaw, a pechowy nabywca staje się jej pierwszym „nosicielem”. Oprócz charakterystycznego wyglądu maska daje wiele całkiem przydatnych mocy – nosiciele są właściwie nieśmiertelni, natychmiastowo się regenerują, a także potrafią między kadrami wyczarować nowe przebranie lub najwymyślniejszą broń. Ma to jednak swoją cenę. Maska zmienia charakter i uwypukla pewne nie do końca pozytywne cechy charakteru. Wspomniany pechowiec, znany z tego, że pielęgnuje stare urazy, wykorzystuję nowe moce, by brutalnie rozprawić się z ludźmi, którzy kiedyś zrobili mu coś nieprzyjemnego. Ta napędzane raczej niskimi pobudkami mścicielstwo szybko przyciąga uwagę policji i działających w mieście gangów.
Tak zaczyna się historia, która później będzie kontynuowana przez wszystkie trzy mini serie zawarte w pierwszym tomie omnibusa Maski. Zmieniają się pierwszoplanowe postacie, ale nie znikają pomiędzy tomami, a po prostu ustępują nowym nosicielom maski, a same schodzą na drugi plan. John Arcudi stworzył może i prosty, ale sensownie skonstruowany scenariusz, który jest więcej niż wystarczającym tłem do wszystkich szalonych rzeczy, które wyczynia “Wielki Łeb”, jak nazwany przez prasę został pierwszy, a co za tym idzie każdy następny użytkownik maski. Miło również, że Maska nie jest komiksem przegadanym, co wielokrotnie odstraszało mnie od pozycji, które reklamowane były, jako lekkie i przyjemne, a praktyce zalane były potężnymi porcjami zupełnie nieangażującego tekstu. W Masce jest raczej krótko i konkretnie, tak jak lubię.
Cieszy to, że znalazło się w tym wszystkim miejsce i na zaprezentowanie kilku budzących sympatię postaci i trochę większą niż wesoła destrukcja myśl. Motywem przewodnim Maski, przynajmniej według mnie, jest agresja i przemoc, która pojawia się wszędzie tam, gdzie pojawia się ignorowanie różnych społecznych problemów. Czy to problemy komunikacyjne w związkach, czy wojny policji z przestępczością, czy pozostawienie młodych ludzi bez żadnych perspektyw. To całkiem miłe zaskoczenie, że da się ten festiwal żartów i morderstw odczytać w jakiś interesujący sposób.
Za wszystkie rysunki odpowiada Dough Mahanke zmienia się jednak ekipa odpowiadająca za kolory i całą resztę wizualiów komiksu, dlatego każda z serii wygląda wyraźnie inaczej. Jako całość Maska Omnibus to komiks raczej przeciętnej urody. Dobrze wpasowujący się w czasy, w jakich powstał dających sporo radości, ale raczej nie wyróżniający się niczym szczególny. Na dodatkowy minus dopisuje, że sporo kadrów pozostaje pustawych i nie dzieje się w nich specjalnie dużo, przez co komiks momentami wygląda dosyć skromnie.
Na koniec nie mogę powiedzieć nic innego niż to, że Maska Omnibus to ponad 350 stron dobre zabawy. Prostej i przyjemnej, ale niepozbawionej jakiegoś głębszego motywu. Który możecie zupełnie olać i cieszyć się kolejnymi akcjami wymyślonymi przez Maskę i jej naścieli. Osoby, które smucą się przez zakończenie Zbira, mogą znaleźć tutaj sporo dobrej zabawy, o ile cenili tę pierwszą serię za mniej poważne momenty. Cała reszta, jeśli akurat będzie miała ochotę na sporo dobrej zabawy na autopilocie, również powinna być zadowolona. Pozycja z racji na wagę gatunkową raczej możliwa do pominięcia, ale całkiem możliwe, że będziecie takiej decyzji żałować.