Celestia – gdzieś między “nie wiem” i “to nieważne” [RECENZJA]


Celestia to wyspa leżąca, gdzieś między “nie wiem” i “to nieważne”. Lokalizacja jest zresztą niezbyt istotna — i tak jesteśmy już jakiś czas po końcu świata. Nie wiemy skąd wszyscy ocalali wzięli się na wyspie, ani jaka jest jej rola. Kawałek lądu niezdobyty przez “najeźdźców”. Ot coś pośród niczego.
Na wyspie mieszka między innymi Pierrot. Włóczęga i syn człowieka, który opiekuje się grupą telepatów. Podobnie jak inni mieszkańcy Celestii zdaje się zajmować głównie uciekaniem myślami od świadomości, w jakiej dziwnej sytuacji się znalazł. Raz pójdzie na dziwną imprezę, by rano wyskoczyć do zamtuzu zjeść śniadanie, a po powrocie wymieni szczotkę do włosów za dwa jabłka. To dziwaczne, ale oswojone życie przerywa spotkanie z Dorą – telepatką i członkinią grupy, do której samej Pierrot miał kiedyś należeć. Ekscentryczna, krzykliwa i płaczliwa dwójka zostaje zmuszona opuścić wyspę i odbyć podróż pełną wizji, przepowiedni i wspomnień.


Manuele Fior rzuca tym tytułem wyzwanie, gdyż Celestia to komiks równie tajemniczy co prezentowana w nim wyspa. Ekspozycji właściwie nie uświadczymy. Bohaterowie wydają się tak zmęczeni postapokaliptyczną sytuacją, że nie poświęcają jej nawet słowa w i tak dosyć zdawkowych dialogach. Nie wiemy dokładnie, ani kiedy “coś” się stało, ani czym dokładnie było. Chciałbym pójść na łatwiznę i powiedzieć, że klimat jest po prostu oniryczny, ale sposób kreowania świata, sposób, w jaki rozmawiają ze sobą postacie, trochę mi na to nie pozwala. Jest tak, ponieważ właśnie dla bohaterów atmosfera zupełnie nie wydaje się być kojąco senna. Zamiast tego mamy mnóstwo napięcia, ciągłego stresu, czy różnych zwyczajów i aktywności, które zdają się być pozbawione większego celu. Na przykład zwyczaj zakładania masek i malowania twarzy. Nie chodzi w nim o ukrywanie swojej tożsamości, a raczej jej tworzenie. Kreowanie obrazu swojej osoby w wyspiarskiej codzienności. Nie jest to błogi sen, a raczej paranoiczna, wycieńczająca codzienność.
Niezaprzeczalnym atutem Celestii jest poczucie, prawdziwego wejścia w inny świat, mimo tego jak bardzo obcy jest. Tutaj nawet proste skojarzenia czy oczekiwania zwykle nigdzie nie prowadzą. Pomimo że bohaterowie są jak najbardziej ludzcy i mają ludzkie imiona, to akcja wcale nie musi się dziać na Ziemi, zwłaszcza kojarzonej obecnie. Przy rozmowach o światotwórstwie łatwo usłyszeć frazesy typu “to świat, w którym chciałoby się zanurzyć”. W Celestii raczej zanurzyć bym się nie chciał. Jest obca, groźna i nieznośnie nieułożona.


Efekt potęgują też rysunki. Te, pomimo dosyć cartoonowego przedstawienia postaci, bardzo kojarzyły mi się z obrazami Edwarda Hoppera. Odnajduję w nich podobną obcość, nawet gdy ukazane jest coś zupełnie zwyczajnego. Między przedstawionym miejscem i odbiorcą tworzy się dystans . U Fiora, tak jak u amerykańskiego malarza, nawet środek nocy potrafi wyglądać, jak świat spalony najostrzejszym południowym słońcem.
Trudno umiesić Celestię na skali “podoba mi się — nie podoba mi się”. To nie jest prosta, ani przyjemna lektura. Mogę raczej powiedzieć, że komiks Manuele Fior zrobił na mnie jakieś wrażenie. To bardzo mocne estetyczne doznanie z trudnym do oceny scenariuszem. Jest on na tyle otwarty na interpretację, że byłbym w stanie zgodzić się zarówno z tym, że to pusta wydmuszka, która korzysta z niedopowiedzeń, by przykryć brak treści, jak i z tym że to “wielka komiksatura” poruszająca tematy absolutnie najważniejsze. Celestia to z pewnością jeden z najciekawszych komiksów, jakie czytałem w ostatnich miesiącach. Czy najlepszy? Trudno powiedzieć. Wszystko sprowadza się do własnej interpretacji i dopowiadania, ale pod tym wszystkim równie dobrze może nie kryć się nic wartego waszego zaangażowania. Oceńcie sami.
Przetłumaczyła Paulina Gorzkowska, a wydała Kultura Gniewu. Egzemplarz komiksu został dostarczony przez wydawcę. Wydawca nie miał żadnego wpływu na treść recenzji.