KomiksKultura

Antares – liczą się chęci? [RECENZJA]

Michał Skrzyński
antreas recenzja
Okładka wydania zbiorczego

Pomimo że w naszej banieczce nie zawsze o tym pamiętamy, komiksy gatunkowe to właściwie nisza w niszy. Oczywiście samo superhero, to zjawisko nieimające się gatunkowych ograniczeń i w ramach tego konkretnego typu historii obrazkowych, pojawiają się także komiksy gatunkowe. Jednak odstawiając peleryniarzy na bok nie brakuje horrorów, kryminałów, westernów, czy nawet erotyki, a gdy dorzucimy do tego mangowe nurty yuri, yaoi, to robi nam się pokaźny zbiór komiksów, które mają swoje konkretne założenia i pewne raczej niespisane zasady, których zwykle się trzymają. Powtarzalność takich filmów, komiksów, czy książek to chyba zaleta tego typu dzieł z perspektywy widza i twórcy. Widz z jednej strony dostaje nową historią, a z drugiej ta nowa historia jest już w pewien sposób oswojona i raczej nie będzie się starała wyjść z naszej strefy komfortu. Twórca natomiast ma do dyspozycji pokaźną kolekcję klisz, motywów i rozwiązań fabularnych, które mogą znacząco ułatwić prowadzenie fabuły. Może dlatego tak prężnie rozwija się półamatorska scena np. fantastyki, horroru, czy kryminału?

antreas recenzja
Dziwne zwierzątka i dziwne zjawiska / źródło: Antreas

Dlaczego w ogóle o tym pisze? Ponieważ przechodząc do samego komiksu Brazylijczyka posługującego się pseudonimem Leo, mamy tutaj science-fiction wręcz podręcznikowe. Przyszłość, w której międzygwiezdne podróże to norma, dosyć zachowawczy projekt świata przedstawionego oraz jego architektury, mody i tak dalej. Główną bohaterką serii jest doświadczona w misjach międzygwiezdnych Kim Keller. Umiejętnosci te nabyła jednak w okolicznościach, niedostępnych dla oczu czytelnika. Musicie bowiem wiedzieć, iż Antaresa to kontynuacja innego cyklu. Na szczęście znajomość poprzednich części nie jest specjalnie konieczna, ponieważ w tym potężnym wydaniu zbiorczym, nie zabrakło przypisów objaśniających przeszłe wydarzenia i pewne decyzje związane z worldbuildingiem.

Przeczytaj również:  Czego słuchaliśmy w lutym? Muzyczne rekomendacje Filmawki

Punkt wyjścia fabuły jest zresztą równie prościutki co założenia świata przedstawionego. Kim wraca na Ziemię, gdzie ma status celebrytki-bohaterki, jednak nie może się tym nacieszyć, ponieważ przez jakiś niespecjalnie interesujący związek przyczynowo-skutkowy musi wziąć udział w kolejnej międzygwiezdnej misji mającej przygotować tytułową planetę Antraes do zamieszkania. Planeta ma oczywiście swoje przeróżne tajemnice i wcale nie ma zamiaru zostać skolonizowana przez jakiś psujów z ziemi.

Ten setup prowadzi do historii równie schematycznej, co on sam. Jednak czy to źle? Oczywiście nie. Z tym, że cała reszta wypada bardzo, bardzo blado. Okropnie napisane są postacie — męskie sprowadzają się do archetypu macho, lub “zabawnego staruszka”, a rola głównych postaci kobiecych ogranicza się do regularnego zakochiwania się i rzucania na szyje mężczyznom. Jak na weterana sztuki komiksowej, Leo wydaje się mieć po prostu problem ze swoim scenopisarskim warsztatem, co uwidacznia się na wielu płaszczyznach. Długie dynamiczne sekwencje przeplatają się z przegadanymi, z których, co gorsza, zwykle niewiele wynika. Postaci niespecjalnie mają okazje się tu rozwinąć, czy zbudować interesujące relacje, potęgując tylko wrażenie grania na gotowych schematach.

Najciekawszym momentem fabuły jest chyba kosmiczna podróż na Antreas, podczas których autor celnie i kąśliwie portretuje autorytarne systemy religijne, a konflikt między wyznawcami pewnej, wymyślnej przez autora, religii staje się główną osią opowieści. Niestety wątek ten szybko niknie, by pojawić się ponownie dopiero w ostatnim z sześciu albumów, dosłownie na krótką chwilę. Cała reszta, to perypetie najgorzej przygotowanej ekipy kolonizatorów w historii swojego gatunku, a zakończenie jest przez to zupełnie niesatysfakcjonujące i zwyczajnie głupiutkie.

Przeczytaj również:  „Kaczki. Dwa lata na piaskach" – ciężkie słowa o trudnej przeszłości [RECENZJA]
antreas recenzja
Więcej zwierzątek / źródło: Antreas

Jeśli chodzi o rysunki, to mamy tutaj frankofoński standard, czyli dosyć statyczne, schludne ilustracje zamknięte w kwadratowych i prostokątnych kadrach. Kolory są raczej stonowane i trudno mi się do czegoś przyczepić oprócz jakości kolorowania w ostatnim albumie i dziwnej maniery w rysowaniu twarzy. Każda postać w komiksie Leo, bez względu na wiek czy płeć ma rysy kojarzące się ze staruszkiem. To bardzo solidna robota i nic więcej. Nie licząc niezwykłych stworzeń z innych światów, charakterystycznych dla podobnych historii, to w kadrach rzadko znajduje się coś, co skłaniałoby do poświęcenia planszom większej uwagi. Kosmici są naprawdę świetni, przez to jak bardzo są obcy. Trudno przyrównać ich do czegokolwiek innego, znanego czytelnikowi z ich własnego świata, nawet z innych historii fantastycznych. Sprawdźcie samemu ten kosmiczny atlas zwierząt, nawet jeśli lekturę jako taką odpuścicie.

Ostatecznie Antares to przynajmniej dla mnie spory zawód. Interesujący pomysł i niezłe rysunki zostały pogrzebane przez naiwny scenariusz i leniwie napisane postacie. Są tu gdzieniegdzie przebłyski scenariopisarskiej jakości, jak wątek wspomnianej sekty, czy dziecka Kim, ale to jedynie niewielkie fragmenty, które nie ratują całości. O ile nie jesteście hardcorowymi fanami sci-fi, którzy przeczytali już zupełnie wszystko i muszą odhaczyć kolejną pozycję na liście, to śmiało możecie odpuścić.

Ocena

4 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.