“Luther Strode”— smacznie i do syta [RECENZJA]
Początki mojej komiksowej przygody nieodzownie kojarzą mi się z seriami z Image Comics. Monstressa, Deadly Class, Saga i inne wydawane w Polsce przez Non Stop Comics oraz Muchę. Jednak czas leci, gusta się zmieniają, a komiksy po zupełnym przejęciu mojego wolnego czasu w pewnym momencie zajęły miejsce między pozostałymi hobby. Coraz chętniej wybierałem raczej zamknięte “powieście graficzne” z całego świata, a role czytadeł prawie w całości przejęły u mnie mangi. Wynikało to głównie z tego, że zbyt często amerykańskie rozrywkowe serie wydawały mi się przegadane. Za mało było w nich radości z medium, a za dużo szczegółowej artykulacji każdej rozterki herosa lub heroiny będą. Zresztą czekanie długich miesięcy na kolejne 150 stron lektury nie pomaga.
Jednak, nagle pojawiło się Nagle i ich Luther Strode.
Sama fizyczna prezentacja komiksu Jordana, Moora i Sobreiro od razu tłumaczy, dlaczego zwróciłem na niego uwagę. Ponad 500 stron, a na nich wszystkie trzy serie z tym bohaterem. Żadnego czekania na następny tom i niespodziewanych obsuw. Wszystko, co na ten temat się ukazało, możemy sprawdzić od razu. I warto to zrobić, bo to naprawdę dobre rozrywka, ale po kolei.
Luther to uczniak. Ma kolegę lamera, sam jest trochę lamerem, szkolne mięśniaki go dręczą, a dziewczyny raczej nie zauważają. Ten stan mu nie odpowiada i nie bierze kredytu i nie zmienia szkoły, ale zamawia przez internet poradnik samorozwoju — Metodę Herkulesa. Owa metoda łączy trening fizyczny z odpowiednim podejściem mentalnym tak, by adept mógł uzyskać pełną kontrolę nad swoim ciałem. Książka okazuje się bardzo skuteczna i Luther nabiera zarówno mięśni jak i siły charakteru. Wszystko zaczyn się układać, pojawia się dziewczyna, widmo ojca przemocowca, który zagraża Lutherowi i jego mamie zdaje się słabnąć, a szkolny osiłek dostaje w twarz i traci rezon.
Luther dopingowany przez swojego kolega postanawia zostać mścicielem walczącym z mniejszym i większym występkiem. Niestety, po paru sukcesach zaczynają do niego docierać niepokojące wieści. Każda osoba, którą złapał na gorącym uczynku i lekko uszkodził, po kilku dniach zostaje zamordowana z wyjątkowym okrucieństwem. Nad młodym herosem zaczynają zbierać się czarne chmury, a czytelnik poznaje Bibliotekarza, który również zdaje się znać Metodę Herkulesa. Mniej więcej od tego miejsca fabuła tak przyśpiesza, że grzechem byłoby jej dalsze streszczanie.
A jak się to czyta? Wyśmienicie! Jordan nie bawi się jakoś przesadnie w budowanie tła wydarzeń i lore przedstawionego świata. Wszystko podane jest w ilości wystarczającej, by zaangażować się w fabule, ale głównym daniem jest coś innego. Niesamowicie brutalna i szalenie pomysłowa akcja prezentowana w komiksie. Sceny przemocy oraz walki pokazane są niezwykle krwawo z dużą zawartością flaków, mózgów i kręgosłupów. Nie jest to jednak niesmaczne, czy specjalnie obrazoburcze, a to przez (z braku lepszego słowa) komiksowość tego festiwalu okrucieństwa. Trochę jak w grach z serii Mortal Kombat. Opis wyrwania gołymi rękami kręgosłupa razem z głową brzmi gorzej niż obejrzenie tego w przaśnej i trochę naiwnej stylistyce. Moore i Sobriero pokazali to tak plastycznie, że niczego nie trzeba sobie dopowiadać. Choreografia walk to popis kreatywności, nieprzerywany na szczęście za dużą ilością tekstu. Jeśli chce sięgnąć po coś lekkiego, napakowanego akcją to właśnie taką i tak podaną.
Jednocześnie scenarzysta nie zapomina, że trzeba polubić postacie, by się nimi przejmować. Luther i jego późniejsza dziewczyna Petra nie mają skomplikowanych portretów psychologicznych, ale są na tyle charakterni, że chcemy przeżyć z nimi te wszystkie przygody. Zwłaszcza ta druga dba o to, by nie zrobiło się zbyt poważnie i skutecznie rozbraja patos, w który nietrudno w takich historiach popaść.
Podsumowując — Luther Strode to świetna rozrywka. Prosta, uczciwa, ale przy tym wciągająca i nieprzegadana. Odpowiednia jest również długość. Te 3 serie, czyli łącznie 18 zeszytów to akurat tyle, by nasycić się tym światem, bez strachu, że formuła się wypali. Nie mogę też nie docenić fenomenalnej sekcji dodatków. Alternatywne okładki, gościnne arty, listy do przyszłych współpracowników, scenopisy. Wszystko, co możecie sobie wymarzyć. Jeśli miałbym wrócić do częstszego czytania amerykańskich serii nastawionych na czystą zabawę to właśnie do takich. Wydawnictwo Nagle miało nosa i zaserwowało nam świetnego komiksowego fast fooda — smacznie i do syta.
Przetłumaczył Tomasz Sidorkiewicz, a wydało Nagle!
Egzemplarz komiksu został dostarczony przez wydawcę. Wydawca nie miał żadnego wpływu na treść recenzji.
Po lekturze pierwszego tomu "Sagi" wiedziałem, że komiksy zostaną ze mną na dłużej. Miałem rację i do dzisiaj są one największą częścią mojego kulturalnego życia. Teraz staram się popularyzować tę piękną sztukę, by nie musieć się za każdym razem tłumaczyć, że tu wcale nie chodzi tylko o superbohaterów. W życiu mniej kulturalnym studiuje, bardzo dużo gadam i myślę o tym, jak się opisać, by nie brzmiało to pretensjonalnie.