KomiksKultura

“11 września 2001. Dzień, w którym runął świat” – Przeciętność w przestworzach [RECENZJA]

Norbert Kaczała
Kadr z "11 września. Dzień w którym runął świat"

W zbiorowej świadomości dotyczącej historii nowożytnej jest kilka wydarzeń okraszonych presją pamiętania, co kto wtedy robił. Czy to śmierć kogoś znanego, katastrofa, czy akt terroryzmu w sercu wielkiej metropolii, najprostsza czynność nagle na stałe zapisuje się w naszym hipokampie przybierając mroczną aurę. Choć sam w swoim życiu zarejestrowałem takich wydarzeń mniej niż posiadam palców w jednej dłoni, to jest jedna data, która znacząco zmieniła życia ludzi na całym świecie. Dwadzieścia lat temu świat zamarł, a my możemy dowiedzieć się, jak wpłynęło to na życie pewnej dziewczynki z Francji. 

“Dzień w którym runął świat” zaczyna się tak, jak właściwie każda z historii o 9/11 – niedługo przed katastrofą. Zwykli ludzie wiodą swoje zwykłe życia, aż coś zupełnie niezwykłego postanowi je zburzyć. Jednym z zachwianych życiorysów jest ten młodej Juliette, która nie potrafi poradzić sobie psychicznie z wszechobecną narracją dotyczącą terroryzmu. Radio, gazety, telewizja, rodzina, znajomi w szkole, ludzie w tramwaju… wszyscy tylko o jednym. Nic zatem dziwnego, że Juliette zaczyna czuć się zagrożona we własnym kraju, próbując zrozumieć dlaczego to wszystko ma miejsce. Problem polega jednak na tym, że jej perspektywa mogłaby równie dobrze być moja, twoja czy kogokolwiek z waszej najbliższej okolicy.

Kadr z “11 września. Dzień w którym runął świat”

Coś co na papierze wygląda jak sensowny pomysł wyjściowy (wszak dziecięce postrzeganie wojny to motyw tak stary jak samo opowiadanie historii) staje się bezpłciowym banałem. Francja, popadająca w paranoję na tle terrorystycznym, nawet w samym komiksie zostaje zrównana z garścią innych krajów, gdzie z czasem dojdzie do kolejnych incydentów. Nauka płynąca z tej obserwacji, to truistyczne stwierdzenie, że źli ludzie są wszędzie i tylko wzajemny szacunek może nas przed tym obronić. To obserwacja, która była dobrze mi znana nie tylko jeszcze przed lekturą komiksu, ale zapewne jeszcze nawet przed samym 11 września. Czy bohaterka uwikła sie chociaż w jakieś osobiste problemy przez rozwijającą się sieć wpływów państwa islamskiego i wszechobecną panikę? Skądże. Czy ktoś z jej rodziny zacznie się radykalizować aby jeszcze wyraźniej pokazać jak złe jest zło i nienawiść? Oczywiście. Czy widzieliście tę historię już dziesiątki razy? Jeszcze jak. Ale tym razem, dostaniecie jeszcze bryk z historii XXI wieku.

Druga część komiksu to pobieżne streszczenie wszystkiego co nastąpiło po upadku obu wież, na tle USA vs reszta świata. Paradoksalnie, to w tym właśnie aspekcie komiks prezentuje sobą jakąkolwiek jakość, choć głównie jako pomoc szkolna. W wyjątkowo przystępnej i dość zwięzłej formie streszcza dość zawoalowane aspekty konfliktu zbrojnego, jaki narósł po zamachach. Pada sporo nazwisk i stanowisk, dat i miejsc, a my dzięki cieszącej oko oprawie wizualnej oraz przystępnej formie literackiej łatwo orientujemy się, jak to właściwie było. Co jest wartością niemałą, bo z autopsji wiem, jak wielką niewiadomą jest dla niektórych przestrzeń pomiędzy zderzeniem samolotu z wieżą w Nowym Yorku a radością z wrzucenia zwłok Bin Ladena to oceanu. Zalecam wykorzystanie “Dnia, w którym runął świat” jako pomocy dydaktycznej, bo innego zastosowania dla niego nie widzę. A na pewno nie w zakresie wypełnienia sobie wolnego popołudnia

Kadr z “11 września. Dzień, w którym runął świat”

Oprawa graficzna, to (tak jak każdy element artystycznego wyrazu) kwestia stricte subiektywna. I pomimo wszystkich zarzutów, jakie mógłbym wyciągnąć pod adresem scenariusza, tak rysunki Héloïse Chochois idealnie wpasowują się w ten zastaną sytuację. Specyficzna prostota formy świetnie koresponduje w tak “szkolnym” wymiarem całej historii. Nawet postacie oparte na istniejących osobach posiadają “esencję” swoich pierwowzorów, zawierając dość detali, by zapaść w pamięć młodego czytelnika. Zakładam, że w opowieści o większej fabularnej maestrii mogłaby rozwinąć skrzydła niczym Craig Thompson w “Blankets”. A tak, utknęła w jakiejś nijakiej broszurce informacyjnej.

Nie sposób mi pojąć, w jakim celu powstał ten komiks. Wszystkie te informacje można bez problemu odnaleźć w książkach, filmach czy artykułach, oferujących dokładniejsze spojrzenie na problem. Domniemywać można, że Baptiste Bouthier chciał zaprezentować w nim swoją osobistą wizję tych wydarzeń i piętna, jakie zostało na nim odciśnięte. Niestety piętno to jest skrajnie nieinteresujące, gdy sprowadza się do prostego faktu słyszenia kiedyś o czymś. Jedyne co można powiedzieć o prezentowanych wydarzeniach po lekturze komiksu, to fakt, że zamach miał miejsce. Nie ten jeden z resztą. Na usta ciśnie mi się wiele żartów z pogranicza bardzo czarnego humoru, jednak z szacunku do czytających ten komiks dzieci, nie zdobędę się na inny żart, niż ten właśnie.

Ocena

3 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.