Advertisement
KomiksKultura

“Thor” J. Michaela Straczynskiego – Wszystko, co musisz wiedzieć [RECENZJA]

Norbert Kaczała
Fragment okładki 1 zeszytu "Thora" J. Michaela Straczynskiego (rys. Olivier Coipel)

Z perspektywy świata, w którym z ekranów kin powoli schodzi czwarta część serii filmów o Thorze, mająca już na koncie ponad 700 milionów dolarów, ciężko wyobrazić sobie sytuację, w której Bóg Piorunów nikogo nie obchodził. Na początku lat 2000-nych był jednak taki moment. Komiksowy świat Marvela był zajęty Wojną Domową, po której długo trzeba było jeszcze długo sprzątać, więc sięganie po kosmos i mitologię było na bardzo odległej pozycji na liście wydawniczych priorytetów. Nową energię w historię o Odinsonie niedługo później tchnął jednak ceniony scenarzysta J. Michael Straczynski, ustanawiając poziom, do którego długo nikt nie potrafił dosięgnąć. A co było w tej historii tak niezwykłego?

Kilka lat wcześniej mitologiczną częścią uniwersum Marvela wstrząsnął Ragnarok, zmierzch wszystkich bogów. Nordyccy bohaterowie mitów zniknęli z powierzchni wszystkich ziem i przez długi czas wszystko wskazywało, że już wiecznie będą ucztować w Vallhalli. Jednak nagle w sercu pustyni w Oklahomie ląduje Mjolnir, który pod osłoną nocy postanawia podnieść nowoprzybyły do miasteczka lekarz — Donald Blake. Czytelnicy nie widzieli go właściwie od samych początków komiksowego Thora, gdy doktor pojawił się jako stworzone przez Odyna ludzie alterego dla Boga Piorunów, wraz z zestawem fałszywych wspomnień. Jak się jednak okazuje, Blake i Thor od tamtego czasu funkcjonują jako dwie, niezależne od siebie postaci, zamieszkujące niejako jedno ciało. Po śmierci Thora w walce na Ziemi w jego miejscu pojawił się Donald, wiedziony nieznaną siłą w serce Oklahomy. Po dobyciu potężnego oręża w młot uderza piorun, a na Ziemię ponownie zstępuje Thor, który zamierza odnaleźć swoich asgardzkich pobratymców, uwięzionych jak on sam w ludzkich, obcych ciałach. A gdy już ich odnajdzie, osiedli ich w Nowym Asgardzie, który wzniesiono… na pustyni, obok niewielkiego, ludzkiego miasteczka, które będzie musiało oswoić się z nowym sąsiedztwem.

Kadr ze zbiorczego wydania “Thora” J. Michaela Straczynskiego (rys. Olivier Coipel)

To ogromna zmiana dla Thora zarówno jako postaci, jak i serii komiksów. Po wielkich bataliach toczonych pośród 9 światow czy kosmicznej przestrzeni bohater zostaje dosłownie sprowadzony na ziemię, z zupełnie innym bagażem problemów. Jak argumentował sam Straczynski:

Najbardziej oczywistym jest umieścić Thora w [otoczeniu] kosmicznym. Dlatego korzystano z tego bardzo często. Jak zatem będzie to wyglądać, gdy postawisz ten pomysł na głowie? Umieścisz go na Ziemi. Najmniej kosmicznym z możliwych settingów […] Chodzi o kontrast. Umieść go w małym miasteczku w Ameryce, pośród zwykłych ludzi i nagły kontrast między ich potęgą znacząco go uwzniosli. Pośród reszty Avengers, Thor zyskuje szacunek. Pośród śmiertelników, otacza go zachwyt. I to właśnie o wywołanie tego zachwytu nam chodziło. Jego brakowało.

 

Przeczytaj również:  „Żeń-szeń. Zgniłe korzenie” – braku zaufania [RECENZJA]

Plan został zrealizowany w 100% Thor Straczyńskiego okazał się bowiem bardzo różnicowaną opowieścią, czerpiącą z przepastnej puli kontekstów i wątków, jakie nierozerwalnie kojarzymy z Bogiem Piorunów. Na pierwszym planie jest historia o poszukiwaniach bogów. Osobista i niesiona troską o pobratymców misja odpowiedzialnego władcy, który nie zamierza zostawić ziomków w potrzebie. Miejscami potrzeba przywrócenia do życia asgardczyka kosztem jego ludzkiego odpowiednika nie będzie tak jednoznaczna lub oczywista jak chciałby tego bohater, a po drodze zdąży on poznać niejeden ciężki aspekt życia śmiertelników. Może na Ziemi bardziej przyda się kolejny lekarz, zamiast watażki z mieczem?

Kadr ze zbiorczego wydania “Thora” J. Michaela Straczynskiego (rys. Olivier Coipel)

Drugi aspekt, w moim odczuciu najciekawszy, to stałe przeplatające się społeczności Asgardu i Broxon. Prości, ciężko pracujący ludzie z prowincji, gdzie każdy zna każdego, w zetknięciu z nordyckimi bogami, zaprawionymi w tysiącach lat bitew i wojen to scenariusz na gotową katastrofę, a jednak bohaterowie potrafią jakoś pogodzić ze sobą oba światy. I choć nie zamierzam opowiadać o szczegółach tych konfrontacji, dopowiem tylko, że jest to mieszanka pełna wzajemnej fascynacji, szacunku, lekkiej niepewności, wsparcia, a nawet miłości. Pięknie obrazuje to niezbędna obecność bogów i śmiertelników względem siebie i jak dużą siłą napędową jedni stanowią dla drugich. Codzienne obowiązki, wizyty w knajpie, spacery czy zebrania mieszkańców to wspaniałe okoliczności do poznania nowych sąsiadów i nauka tego, że inny czy dziwny, nie znaczy gorszy, a eklektyczna społeczność to ciekawa społeczność.

Ale nie tylko na wielokulturowej integracji przecież będzie upływał komiks o Thorze. Czymże byłyby historię o superbohaterach bez elementu walki dobra ze złem? Nie ma co spekulować, bowiem Thor jest historią z ogromną dawką militarnego rozmachu godnego największych eposów o wikingach. Walka na stronach komiksu nieraz okaże się brato- i ojcobójcza, a stawka będzie coraz wyższa. Miło widzieć, że w świecie dość często przedstawianym binarnie, z oczywistym podziałem na dobrych i złych, znajduje się jeszcze miejsce na nieoczywiste konflikty. Biorąc w nich udział Thor, będzie musiał zrewidować swoją pozycję jako brat, syn, wojownik, a także bóg, bowiem jak się okazuje, machanie młotem to nie wszystko, co stanowi o byciu dzielnym wikingiem. Odinsona oczywiście wystawiano na próbę już niejednokrotnie, jednak decyzja w kogo cisnąć młotem nie będzie już tak oczywista jak za starych, prostszych czasów.

Przeczytaj również:  Na własnych zasadach. Fontaines D.C. – „Romance” [RECENZJA]
Kadr ze zbiorczego wydania “Thora” J. Michaela Straczynskiego (rys. Olivier Coipel)

Thora w nową erę świętości trzeba było wprowadzić w odpowiednim anturażu. Olivier Coipel wtórując scenarzyście, wziął to co od lat kojarzymy z Bogiem Piorunów i nieco uwspółcześnił. Niedookreślone szaty z płytami ochronnymi, które ten nosił na grzbiecie, przekuł w pełnoprawną zbroję, a samemu protagoniście nadał masywną i monumentalną posturę. Ta sylwetka widoczna na horyzoncie pustyni budzi respekt nie tylko pośród sił zła, ale też nowych sąsiadów. Prezentuje się oczywiście równie fantastycznie w czasie scen bitewnych, bez względu na ich skalę. Jest dynamicznie i miejscami bardzo gęsto, ale jednak wciąż czytelnie. Batalie nigdy nie stają się szumem tła pełnym przypadkowych części zbroi i oręża. Drugi biegun jest równie urzekający. Amerykańska prowincja pełna swojskich rezydentów to miejsce, które aż prosi się o odwiedzenie, żeby oszamać burgera i popić kawą z ekspresu. Mimo docelowego bycia garścią postaci tła, każdy z mieszkańców Broxon wyróżnia się względem reszty. Powierzchowny rzut oka wystarczy, by wiedzieć, kim są i o co im w życiu chodzi. Tym bardziej że z biegiem fabuły te charaktery będą pełnić bardzo ważną rolę.

Sięgając po pewną prywatę, pozwolę sobie zarekomendować komiks Straczynskiego jako ten, który lata temu (Wielka Kolekcja Komiksów Marvela, ktoś jeszcze pamięta?) zainteresował mnie postacią, którą miałem za absolutnie pustą. Jest tu ogrom serca nie tylko dla tytułowej postaci, ale również wszelakich opowieści przygodowych. To historia w swej esencji niezwykle prosta, lecz dzięki temu właśnie skuteczna. Straczynski opowiada o bohaterstwie, więziach rodzinnych, solidarności, miłości i współczuciu. To cechy, które charakteryzują nie tylko godnego podziwu bohatera, ale też uniwersalnie lubianą opowieść o tymże, która na długie lata może zostać w pamięci czytelnika. Tak jak została w mojej i mam nadzieję, że również w waszej zagości na dłuższy czas.

Ocena

9 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.