“Batman. Epidemia” – Zasłoń usta, odłóż komiks [RECENZJA]
Ciężko kontynuować historię kultową. Przekonał się o tym prawdopodobnie każdy scenarzysta świata, mierzący się z tworzeniem następnego rozdziału ulubionej opowieści wielu odbiorców. Zapewne nieco łatwiej jest, gdy pierwowzór nie należy do kanonu arcydzieł literatury, przez co poprzeczka zawieszona zostaje odpowiednio niżej. O tym, że saga Knightfall nie należy do wspomnianego panteonu dzieł wybitnych opowiadał kilkukrotnie Maurycy, ale pamiętać jednak należy, że upadek Mrocznego Rycerza swego czasu narobił niemało zamieszania w DC i pośród jego fanów. Pytanie zatem, jak wypadnie kontynuacja opowieści o tak dużym znaczeniu, i tak nikłej jakości?
Batman. Epidemia to kolejna “cegła” z sagi o Mrocznym Rycerzu. Tym razem, na przestrzeni siedmiu serii czytelnik wraz z plejadą bohaterów będzie śledził wybuch tajemniczej zarazy, toczącej organizmy mieszkańców Gotham. Na ulicach oczywiście wybuchnie chaos, bogaci zamkną się w swoich ekskluzywnych apartamentach, a najlepszy detektyw świata będzie musiał ustalić kim jest Pacjent Zero i jak wyleczyć chorych. Zanosi się na intrygująca historię kryminalną osadzoną w zatruty mieście, gdzie Batman oraz kompani sprawdzą się idealnie. Tym bardziej, że scenarzyści inspirowali się jedną z najpopularniejszych nowelek Edgara Allana Poe’go pt. Maska śmierci szkarłatnej, przez co motywy gotyckie aż proszą się o kreatywne zagospodarowanie. Niestety po lekturze z mojej wyśnionej wizji nie zostało wiele. “Epidemia” jest w swojej esencji ciągłym poszukiwaniem mcguffina, który przemyka pomiędzy kolejnymi seriami składającymi się na cały tom. Każdy z członków Brygady Detektywów przydzielony do konkretnej lokacji zgłębia otoczkę wokół samej zarazy, chorych, okoliczności kwarantanny i pochodzenia wirusa. I niestety żaden z tych elementów nie dostarcza nie tylko satysfakcjonującej konkluzji, ale nawet drogi do niej. Po skończonej lekturze spoglądam z niedowierzaniem na rozmiar tomu, który odłożyłem na regał i zachodzę w głowę do zajmuje tu tyle miejsca. Wszystko sprowadza się tu do banalnej intrygi, przystrojonej niepotrzebnie wątkami na 2 i 3 planie.
Jedyne części, które mógłby stanowić ciekawy punkt do analizy, nikną w gąszczu typowo “komiksowych” elementów adekwatnych do lat 90-tych. Pogrążone w chaosie zarażone miasto, niczym u Camusa mogłoby obnażyć swoje najgorsze cechy, skonfrontowane ze sztywnym kręgosłupem moralnym Batmana. Ale niestety, Gotham jest tutaj dokładnie takie samo jak zazwyczaj. Korupcja, rozpusta, dragi i przemoc zorganizowana, tylko wszyscy wokół kaszlą. Przez to wszystko nawet protagoniści nie mają szansy by pokazać się z jakiejkolwiek innej strony, czy przejść jakąkolwiek przemianę. To te same schematy, które znamy z szeregu innych komiksów, zajęte lataniem po świecie, obijaniem oprychów, a nawet zgłębianiem sekretów starego zakonu. Jedyne części Epidemii, które zasługują na pewną pochwałę, to krótkie sceny, w których niektórzy z bohaterów odczuwają skutki zarazy. Wzajemna troska Batrodziny o siebie nawzajem, to jeden z fundamentów charakteru Bruce’a Wayne’a i jego relacji z najbliższymi, i na szczęście, nie został on zachwiany.
Zebrane razem serie, tworzą miejscami zaskakująco niespójną całość. Z jednej strony zwalczamy przestępczość w targanym zarazą mieście, żeby nagle przeskoczyć do antycznej, parareligijnej organizacji, gdzie przywołuje się demony a potem skoczyć na krąg polarny razem z jakimś najemnikiem. Okrojenie tej historii o połowę oszczędziłoby pracę aurorom, zużycie papieru drukarniom, fatygi bohaterom, a uczucia znudzenia mnie samemu. Jest to o tyle kiepskie rozwiązanie, że choć przez większość lektury każda z serii jest powiązana z resztą wyłącznie cieniutką nicią scenariopisarską, pod koniec lektury niektóre wątki okazują się konieczne do domknięcia intrygi. Absolutnie nie oznacza to, że są to elementy zadowalające czy choćby sensowne. Ot, deus ex machina, ukazujące tylko brak pełnego pomysłu na komiks, przed rozpoczęciem pisania scenariusza. Jak na dłoni widać, że środowisko chciało zareagować na realny problem (tj. Wybuch epidemii wirusa Ebola w Zairze w 1995 roku), nie mając dość czasu, by stworzyć na potrzebę tej reakcji koherentną opowieść. Hej, w Gotham też umierają ludzie zarażeni groźnym wirusem, czy to nie dobry powód aby przeczytać nasz komiks? Batman jest w tym samym niebezpieczeństwie co wy!
Batman. Epidemia to ogromne rozczarowanie. Wielkiej objętości tomiszcze, kryje w sobie zdawkową ilość fabuły, rozrywki i potencjału na przyszłość. Wiem, że na horyzoncie majaczy znacznie ciekawsza opowieść, jednak droga do No man’s Land wiedzie po trupach do celu. Zakrwawionych, jeszcze niedawno kaszlących trupach, których już nigdy nie zamierzam oglądać. Aż dziw bierze jakie nazwiska sygnują tę opowieść, bowiem prawie każdy z nich udowadniał nieraz na ile go stać, co zrobili jeszcze nieraz później.