Advertisement
FestiwaleOctopus Film Festival 2024Recenzje

„Nieskończone lato” – Matka wie, że ćpiesz? | Recenzja | Octopus Film Festival 2024

Norbert Kaczała
kadr z filmu „Nieskończone lato“
fot. „Nieskończone lato" / materiały prasowe Lanzadera Films

Jednym z największych dobrodziejstw festiwali filmowych, jest możliwość obcowania z kinem, które w jakichkolwiek innych warunkach mogłyby nie zostać odkryte przez odbiorcę. Bo nawet jeśli ktoś mianuje się entuzjastą, ekspertem, fanem czy wyjadaczem– zwyczajnie nie da się obejrzeć wszystkiego. A ciężko być którykolwiek z powyższych, wobec dopiero co raczkującego w danym kraju gatunku. Wcielmy się zatem w rolę odkrywców i z uśmiechem na ustach zobaczmy, co ma do zaoferowania Estonia i jej fikcja naukowa. W końcu właśnie trwa Nieskończone lato.

W filmie Miguela Llansó dane nam jest poznać trójkę młodych dziewcząt, w czasie letnich wakacji. Nieco niezręczne i wymuszone okoliczności sprzyjają całkowitej nudzie, przez co bohaterki postanawiają spróbować sił w aplikacji randkowej. Tym sposobem trafiają na mężczyznę, przedstawiającego się jako Dr Mindfullness – aspirującego guru, który zamierza zrewolucjonizować rynek swoim nowym wynalazkiem. Widoczny na plakacie filmu respirator ma pomóc osiągać psychiczne stany, niedostępne zwykłym śmiertelnikom, bez pomocy psychodelików. Oczywiście intencje Doktora są nieco bardziej skomplikowane, a w całą aferę z czasem uwikła się też FBI a nawet… lokalne zoo. Kierunki, w jakie podąża Nieskończone lato są niejednokrotnie zaskakujące. Od razu widać, że Llansó ma ogromnie dużo pomysłów, jednak pośród nich brakuje jednego – jak połączyć resztę w całość. Zahaczamy tutaj o kwestię transhumanizmu, filozofię psychodelików, motyw sekt, tajnych organizacji czy post new age’owe dogmaty, które zdają się idealnie do siebie pasować. Niestety zaniedbanie niektórych kosztem reszty, zaburza delikatną równowagę. Stoimy przez to w dość chwiejnym rozkroku między małym, komediowym filmem indie, a dość ambitną historią z przekazem. Obie te składowe da się osiągnąć jednym filmem, ale jak widać, wymaga to sporo szlifów.

Kadr z filmu „Infinite Summer”
fot. „Infinite Summer” / materiały prasowe

Intryga dotycząca respiratorów i ich pochodzenia, z biegiem fabuły zdążyła zmienić się na tyle często, że przestało zależeć mi na jej rozwiązaniu. Reżyser ewidentnie próbował złapać kilka srok za ogon jednocześnie, przez co nie dość, że uciekła każda, to jeszcze inne przestraszyły się na tyle, że w ogóle nie przyleciały. W ogromie rzucanych od niechcenia pomysłów, zupełnie gubią się główne bohaterki filmu. Mamy tą bystrą i introwertyczną, oraz jej dwie imprezowe koleżanki. Tyle, jeśli chodzi o pogłębiony opis psychologiczny. Coś każe mi wierzyć, że robiąc film science fiction, scenarzysta założył odgórnie sympatię wszelakich geeków i nerdów wobec pierwszej z nich. I choć faktycznie główna bohaterka nie daje nam zbyt wiele pretekstów do antypatii, nie sposób nie odczuć tutaj pewnego fan service’u. Chwali się jej akademickie osiągnięcia, ale ani razu nie zostają one wykorzystane w rozwiązywaniu zagadki. Mówi o braku relacji towarzyskich, aby na koniec podrzucić jej konieczną i uroczą drugą połowę. Co najwyżej członkowie rodziny widoczni w pierwszej scenie, mogą wrócić w trzecim akcie, aby podrzucić trochę ekspozycji. No ale hej, lepiej mieć za protagonistkę uroczego nerda w kraciastej spódniczce, niż te niedobre, półnagie narkomanki, prawda chłopaki?

Przeczytaj również:  Klasyka z Filmawką: „Atlantyda: Zaginiony ląd” (2001)

Fascynuje mnie też aspekt komediowy filmu Llansó. Niektóre ze scen zostały napisane jako pełnoprawne gagi, z większą lub mniejszą skutecznością realizujące swoje podstawowe zadanie. Jednak są w tym dziele postacie i wątki, które przez cały czas prowadzi się jako pewnego rodzaju pastisz, ale nie jest to zgrywa osadzona zbyt dobrze w filmowej rzeczywistości. Bo ani to wyraz sprzeciwu wobec nieuczciwych wielkich korporacji, czy dwulicowość wszelakich guru, ani nawet na hedonistyczny tryb życia młodych ludzi. Źródłem umownej beki są tajniacy, próbujący rozwikłać wspomnianą wyżej intrygę. Stary i ekscentryczny wyjadacz, oraz twarda i niedostępna agentka. Oboje w ciemnych okularach, przerzucający się kąśliwymi przytykami, gotowi wskoczyć za sobą w ogień. Znacie ten typ, znacie te filmy, znacie te żarty. Jednak ciężko mi przejąć się rozwiązaniem zagadki kryminalnej, gdy w każdej chwili jedno z nich może poślizgnąć się na skórce od banana. Bo choć zmierzają oni po nitce do kłębka, ani przez moment nie widzę w nich postaci. Co najwyżej wytrychy fabularne, abyśmy wreszcie mogli dowiedzieć się, co niesamowitego zaplanował scenarzysta.

kadr z filmu „Infinite Summer”
fot. „Infinite Summer” / materiały prasowe Lanzadera Films

Ale jeśli za coś mogę Nieskończone lato pochwalić, to bez wątpienia jest to oprawa wizualna. Nowoczesne technologie obecne w filmie, choć nie są szczytowym osiągnięciem nowatorskiego designu, nie wytrącają widza z immersji. Dokładnie tak większość z nas pewnie wyobraża sobie podłączanie bezpośrednio do mózgu urządzenia do przeglądania sieci i aplikacji czy wspomniane wcześniej respiratory. Nie mówimy tutaj wszakże o odległych w czasie futurystycznych miastach, a coraz powszechniejszych, nowoczesnych gadżetach. Skoro babcie na wsiach mają już smartfony, to za parę lat będzie można sobie usiąść w ogródku za kanciastym domem i odpalić apkę Extreme Dating. Jednak moje serce skradły piękne efekty CGI. Nie mam pojęcia ile wynosił budżet filmu (a nawet gdybym wiedział, nie wiem jak przekłada się on na pracę animatorów), ale grafika komputerowa w Nieskończonym lecie nie odstaje swoim poziomem od produkcji hollywoodzkich. Hipnotyzujące, transowe sekwencje naprawdę przykuwają uwagę i aż chciałoby się zatracić w kłębach narkotycznego dymu. No i widzicie? I tak Was właśnie mamią źli ludzie.

Przeczytaj również:  Zasłużony Złoty Lew? „W pokoju obok” – wenecka recenzja nowego Almodóvara

Nie potrafię przekreślić Nieskończonego lata w całości. Widać, że reżyser miał ambicję, kilka niezłych pomysłów i dość talentu, by częściowo je zrealizować. Jednakże, gdyby część budżetu filmu zamiast na role dwóch policjantów, wynajęcie zoo, czy ujęcia z drona wydać na script doctoring, mielibyśmy materiał na ulubieńca fanów. A tak, zostaliśmy z kolejnym przypadkiem, gdzie autor potknął się o swoje ambicje, by wylądować nieco pokracznie w kałuży błota. Całe szczęście wstał, otrzepał się i z uśmiechem poszedł dalej. A ja chętnie zobaczę, dokąd zawędruje i jak wyjdzie mu kolejna akrobacja.

Korekta: Krzysztof Kurdziej

Ocena

5 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.