“Miejmy nadzieję, że zasłużę na happy end” – rozmawiamy z Michelem Franco [WYWIAD]
Norbert Kaczała: Już wkrótce na ekrany polskich kin wejdzie Sundown. Pomimo poważnego tonu i fabuły, jest to film w dużej mierze inspirowany twoimi doświadczeniami z dzieciństwa. Czy możesz rzucić na to nieco światła?|
Michel Franco: Tam właśnie spędziłem większą część mojego dzieciństwa. Głównie latem, choć nie tylko. Większość moich wakacji była spędzona w Acapulco. To miejsce, z którego zapamiętywałem wyłącznie dobre chwile, które obecnie stało się pełne brutalności. Dekadenckie. Na pewno nie tak szczęśliwe jak w moich wspomnieniach. To dobrze współgra z tym, przez co przechodzi mój bohater i co odczuwa. Kryzys tożsamości, połączony z kryzysem tego środowiska. Mam nadzieję, że jest to dość „filmowy” sposób by ukazać problematykę Sundown.
Czy ten kryzys dotknął również Ciebie? Widzieć jak bardzo kraj z twoich wspomnień, odbiega od obecnej sytuacji?
Absolutnie. Główny bohater przechodzi tu kryzys egzystencjalny, zadaje sobie wiele trudnych pytań o naturę życia. Gdy pisałem scenariusz zbliżałem się już do 40 roku życia i samemu zacząłem się zastanawiać nad moim miejscem na świecie, czy jestem szczęśliwy itd. Wielkie pytania, które mogą wydawać się naiwne, ale zadaje je sobie każdy. Przez to ta historia jest bardzo osobista, ale jednocześnie uniwersalna.
Jak zatem przeżyłeś powrót w te strony? Pojawiłeś się tam jeszcze przed rozpoczęciem preprodukcji do filmu?
Chciałem nakręcić film w Acapulco właściwie odkąd pamiętam. To jedno z bardziej interesujących miejsc z mojego życia. Wróciłem tam jakieś 2 lata przed tym, zanim w ogóle zabrałem się za robienie tego filmu. Byłem tam z moją ówczesną dziewczyną, wracając w te strony po jakiś 15 latach przerwy. Miałem tam dość brutalne doświadczenie z wojskiem. Powinienem powiedzieć z „policją federalną”, ale to właściwie to samo co wojsko. O zdarza się w Meksyku bardzo często. Próbują cię zastraszyć, zachowują się bardzo agresywnie, próbują wyciągnąć od ciebie pieniądze… Zyskać jakąkolwiek przewagę. To było szczególnie trudne dla mojej dziewczyny, która nie pochodzi z Meksyku. Straszne i brutalne doświadczenie. I kiedy sam znalazłem się w podobnym kryzysie, przypominając sobie tę chwilę, gdy wojsko mierzy do nas ze swoich wielkich spluw kompletnie bez powodu, zrobiło mi się przykro z powodu własnego kraju. Z powodu toczącej go korupcji, itd. Zakładam, że w większości krajów europejskich coś takiego nie miałoby miejsca. Krótko mówiąc, powrót do Acapulco i to przeżycie niejako sprowokowało mnie do stworzenia tego filmu.
Sposób w jaki opisałeś tę konfrontację, od razu przywiódł mi na myśl konkretną scenę z filmu, więc możemy sobie chociaż częściowo wyobrazić jak przebiegały te sytuacje. Sundown to już twoja druga współpraca z Timem Rothem. Co ma w sobie ten aktor, że to właśnie on został ponownie twoim głównym bohaterem?
Po pierwsze oczywiście, jest wybitnym aktorem. Jednym z najlepszych na świecie, który pracował z najlepszymi reżyserami na świecie. Haneke, Tarantino… Alan Clarke! Jest jednym z moich bohaterów. Tim był też przewodniczącym jury na festiwalu w Cannes w 2012 roku, gdzie After Lucia dostała nagrodę. Samemu zaproponowałem mu współpracę i wkrótce zrobiliśmy Opiekuna. To było wspaniałe doświadczenie i od razu wiedziałem, że chcę z nim jeszcze współpracować. Planuję zrobić jeszcze mnóstwo filmów z Timem, co z resztą sam podziela. Staliśmy się przyjaciółmi. Regularnie rozmawiamy o tym, przez co przechodzi Tim, co przeżywam ja itd. Tworzenie filmu jest doświadczeniem, które powinieneś dzielić z ludźmi których kochasz, i którzy pozwalają ci zrozumieć siebie. Tim jest świetnym partnerem w zbrodni (śmiech).
Częściowo odpowiedziałeś już na pytanie które chciałem właśnie zadać. To drugi raz, kiedy Tim wciela się w postać nieszczęśliwego, rozczarowanego swoją obecną sytuacją mężczyzny. Choć Neil (główny bohater Sundown – przyp.red.) i główny bohater Opiekuna są od siebie diametralnie różni, emanują podobną energią. Dzielą ze sobą zbliżony rodzaj smutku. Chciałbym wiedzieć, jaką więź musisz mieć z Timem, że po raz kolejny każesz nieść mu tak ciężkie brzemię w swoim filmie.
(śmiech) To bardzo dobre pytanie. Ja i Tim jesteśmy bardzo podobni. Oglądając Strefę wojny, póki co jedyny film, który Tim wyreżyserował, ma się wrażenie, że to mógłby być mój film. Coś co sam bym zrobił. To swoją drogą świetna rzecz, a on jest naprawdę utalentowanym reżyserem. Pamiętam, że oglądając Strefę… w kinie, myślałem, że właśnie takie kino chciałbym robić. Absolutnie nie mając świadomości, że stoi za tym Tim Roth. Jesteśmy sobie bliscy zarówno jeśli chodzi o spojrzenie na życie, jak i na kino. Lubimy wyrażać siebie dość małym nakładem środków. Często sobie powtarzamy „mniej dialogów”, „mniej wyjaśniania wszystkiego publice”, „zróbmy to bardziej tajemniczym”. Jesteśmy też ludźmi niereligijnymi, zatem widzimy rzeczywistość w podobny sposób. Nasze wrażliwości są bardzo zbliżone.
Fakt, że jesteście bliskimi przyjaciółmi, którzy nie lubią dialogów, czyni Was pewną antytezą relacji Quentina Tarantino i Samuela L. Jacksona. Tam bez dialogów ani rusz. Wracając jednak do Was. Sundown, podobnie jak twoje poprzednie filmy, kończy się w sposób dość gwałtowny i pesymistyczny. Tak jak w Opiekunie czy Nowym porządku. Czy uważasz, że twoi bohaterowie zasługują na happy end?
(śmiech) Jeśli tak się stanie, znaczy że i ja zasłużyłem na lepsze zakończenie. Miejmy nadzieję, że tak kiedyś będzie. Ale rzeczywistość nieczęsto daje nam proste czy szczęśliwe zakończenia. Zazwyczaj zakończenie naszego życia jest bolesne i skomplikowane. Podobnie jest choćby z końcem związku. Nie uważam się jednak za pesymistę. Prędzej realistę.
Znowu ubiegłeś moje pytanie, bo chciałem nieco dosadniej zapytać, czy jesteś nihilistą. Przygotowując się do wywiadu czytałem nie tylko twoje wypowiedzi, ale również widzów twoich filmów. Wiele osób uważa sposób w jaki kończysz swoje historie za dość nihilistyczny, co przekłada się nie tylko na podejście do tworzenia, ale też do życia. Jaka jest twoim zdaniem różnica, między realizmem, pesymizmem i nihilizmem? Zwłaszcza z perspektywy twórcy, który nie pozwala rzeczom skończyć się dobrze.
Filmy, książki, czy ogólnie historie, cofając się nawet do starożytnej Grecji, opierają się na konflikcie i tragedii. Znacznie ciekawiej jest obserwować, gdy coś idzie nie tak, ale nie jest to jedyny sposób w jaki patrzę na życie. Nie tkwię w wiecznej beznadziei. Paradoksalnie, jestem dość optymistyczną osobą, bo w przeciwnym razie skąd brałbym energię na tworzenie kolejnych filmów? Możliwe, że tworząc samemu poszukuję odpowiedzi. Albo uciekam przed świadomością, że faktycznie to wszystko nie ma sensu. Nie tkwię jednak w ciemnościach, nie odzywając się do nikogo. Wręcz przeciwnie. Mogę zachować optymizm, ale życie jest trochę bardziej skomplikowane.
W swoich filmach zazwyczaj pokazujesz nam urywek prawdziwego świata. To smutna rzeczywistość, jednak autentyczna. Twoim jedynym ostrożnym eksperymentem z kinem gatunkowym był Nowy porządek, gdzie wyraźnie czerpiesz z kina dystopijnego. Myślisz, ze w przyszłości zabierzesz się za pełnoprawne kino gatunkowe?
Gdybym miał zabrać się za jakiś gatunek, co może wydać się ludziom szokujące, wybrałbym komedię. Uwielbiam komedię, ale nie wiem czy bym takowej podołał. Zwłaszcza patrząc na mój dorobek (śmiech) Ludzie uznali by już ten fakt za niezły żart. Dobra komedia i możliwość autentycznego śmiania się, jest nieoceniona. Kino gatunkowe, czy raczej restrykcyjne patrzenie na kino przez pryzmat gatunku, to przepis na katastrofę. Co innego gdy je połączysz. Robiąc musical taki jak „Tańcząc w ciemnościach”, efekt będzie powalający. Nie dlatego, że Lars Von Trier po prostu zabrał się za musical, ale przez to co z nim zrobił. Wracając do pytania, ciężko powiedzieć. Konkretne gatunki dają dużo frajdy i możliwości, jeśli nie traktujesz ich zbyt poważnie.
Sam zetknąłem się ze stwierdzeniem, że zrobienie dobrej komedii jest trudniejsze, niż zrobienie dobrego dramatu. Wymaga to szeregu innych kompetencji. Zgadzasz się z tym?
To prawda. Nie można teraz śmiać się ze wszystkiego, bo ludzie rzucą się na ciebie. Co paradoksalnie jest dobrym powodem, by jednak to zrobić. Mam wrażenie, że niektórzy ludzie zwyczajnie nie potrafią nie-być zabawni. Jak Sacha Baron Cohen, Mel Brooks czy inni. Masz rację. Zrobienie dobrej komedii może być niemożliwe, jeśli nie przyjdzie ci to naturalnie. I pewnie dlatego nigdy jej nie zrobię (śmiech).
Nie bez powodu Mark Twain mówił, że komedia to tragedia, plus czas.
W rzeczy samej.
To mieszenia gatunków przywiodło mi tez na myśl Życie jest piękne Roberto Begniniego, któremu również daleko do pełnoprawnego happy endu. I skoro o nich mowa, co musiałoby się stać, żeby Michel Franco zabrał się za blockbuster?
Bardzo chciałbym, żeby któryś z moich filmów stał się blockbusterem i hitem w box office. Wtedy byłbym bardzo bogaty. Nie wyobrażam sobie jednak tego. Mógłbym co prawda nakręcić konkretny film by zarobić więcej i życzyć sobie aby jak najwięcej ludzi na niego przychodziło, ale musiałbym się zmusić. Uważam, ze im bardziej próbujesz dogonić ten komercyjny cel, tym bardziej się on oddala. Mam jednak dobre wyniki. After Lucia w Meksyku zebrało milionową publikę, Sundown dobrze sobie poradził we francuskiej dystrybucji. W Polsce również. Gutek Film dystrybuował większość moich filmów i one również osiągały naprawdę przyzwoite wyniki. Uważam, że mam zdrową relację z publicznością. Przynajmniej „tą moją”.
Mówiąc też o przełamywaniu schematów i kompromisach; Twoje filmy czerpią garściami z twojego życia i podejścia do niego. A co z adaptacjami? Może jest jakaś książka, albo dowolna własność intelektualna, która z tobą rezonuje?
Znacznie chętniej tworzy mi się swoje własne rzeczy. Najciekawsze w tym nie jest nawet samo reżyserowanie, ale przenoszenie idei na ekran. Z tego mam największa frajdę. Książki, które najbardziej lubię raczej zostawiam w spokoju. Mogę je czytać raz za razem, ale nie widzę powodu by je ekranizować.
Skoro jesteśmy też przy temacie kina mainstereamowego w starciu z autorskim, zbliża się gala rozdania Oscarów. Jako osoba z niejedną nagrodą na koncie, masz może jakiś faworytów?
Bez wątpienia zwycięstwo W trójkącie Rubena Östlunda byłoby fantastyczne. Martin McDonagh, ze swoim filmem, którego tytuł wciąż wypada mi z pamięci, bo w Meksyku go zamienili… To absolutnie genialny film. Trzy billboardy za Ebbing, Missouri były świetne, ale ten jest wręcz wybitny.
: A gdybyś ty odpowiadał za nominację, kogo pominiętego uwzględniłbyś na liście?
: Szczerze mówiąc, nie oglądam zbyt wielu amerykańskich filmów. Celuję raczej w kino światowe. Lubię IO Skolimowskiego, bardzo mi się podobał. Mam nadzieję, że to on dostanie Oscara.
Powoli kończy nam się czas, dlatego muszę na odchodne zapytać o Memory, twój następny film. Póki co znamy kilka nazwisk z obsady, wiemy że film produkuje MUBI, i że zdjęcia zostały już zakończone. Czy możesz uchylić rąbka tajemnicy?
MUBI nie produkuje filmu, ale jest jednym z partnerów. Produkuje to moja partnerka biznesowa Eréndira Núñez Larios, wraz ze mną. To niezależna produkcja, ale MUBI jest tego częścią. Oczywiście że nie zamierzam nic więcej powiedzieć. Będziecie musieli poczekać. (śmiech) Miejmy nadzieję, że nie potrwa to długo. Jestem w trakcie montażu i postaram się uwinąć jak najszybciej.
Czekamy zatem za oficjalne informacje, zapewne wliczając tę o dystrybucji nowego filmu przez Gutek Film.
Dokładnie. Ciąg dalszy nastąpi.