Advertisement
KulturaLiteratura

“Łódź. Miasto po przejściach” – Nic nie trzeba, wszystko można [RECENZJA]

Norbert Kaczała
łódź miasto po przejściach
Kamienica na Kaszubskiej 11, zdjęcie z okładki książki (fot. Aleksandra Wysokińska)

Jedna z inspiracji Davida Lyncha, siedziba mordującego pavulonem pogotowia, permanentna batalia ŁKSu i Widzewa, miasto meneli wg. Bogusława Lindy, czy dwa siarczyste słowa padające z ust Adasia Miauczyńskiego idącego schodami wciąż niewyremontowanego dworca. Bez względu na to, które z tych określeń przychodzi Wam na myśl na dźwięk słowa „Łódź”, ciężko zaprzeczyć, że jest to miasto prowokujące do dyskusji i narzekań nawet tych, którzy nie postawili w nim stopy. I kilka lat temu tego typu dyskusje toczyły się wokół mojego wyjazdu na studia. Czemu tam? Przecież tam jest strasznie, zabijają nie tylko na Limance i nie tylko po zmroku, jeszcze cię w beczce zamkną… Jednak nieugięty Norbert z czasem zamieszkał w „polskim Manchesterze” i ciężko opisać mu teraz, jak przydatna byłaby ówcześnie książka „Miasto po przejściach”. Uniknąłby wtedy wielu dyskusji.

Wojciech Górecki i Bartosz Józefiak podjęli się trudnego zadania zaprezentowania czytelnikowi ostatnich kilkudziesięciu lat istnienia Ziemi Obiecanej, począwszy od wieku XIX, kończąc na 2020 roku. Historia ta składa się w znacznej części z archiwalnych artykułów pióra Góreckiego, przez co odbiorca ma okazję przyjrzeć się niektórym ranom Łodzi, świeżo po ich zadaniu. W dużej mierze wiązały się one z niespełnionymi obietnicami, oferowanymi zarówno w czasach włókienniczego prymu, jak i świeżo po zmianie ustroju. I to chyba z tym elementem związana jest jedna z niewielu bolączek książki. Niektóre z artykułów zestarzały się naprawdę niewdzięcznie. Nie wątpię, że w chwili, gdy każda z omawianych przez autora spraw była wciąż na językach łodzian, budziła większe emocje. Niestety wiele esejów i artykułów pisanych w latach 90., mówiących o rzeczach bieżących, potrafi znacznie spowolnić lekturę. Może wynika to z mojego nikłego obeznania w tematach okołopolitycznych, jednak skrupulatna analiza kolesiowskiej struktury władzy, skondensowana do kilku stron, może być trudnym w lekturze segmentem.

Przeczytaj również:  Żyć wiecznie. Oasis – „Definitely Maybe” [RETROSPEKTYWA]

To jednak niejedyny problem związany z tekstami „archiwalnymi”, bowiem bardzo często zdają się one pływać w próżni. Nie zyskują dodatkowego komentarza ponad opcjonalne kilka zdań uzupełnienia. Boli to tym bardziej że są to oryginalne artykuły jednego z autorów książki, przez co nie ma mowy o przekłamaniach czy różnicy na poziomie choćby ideologicznym czy politycznym. Nie odczuwamy współczesnych konsekwencji opisywanych działań, które bardzo często niosą się echem w Łodzi do dziś. Powrót do tych tekstów po latach powinien służyć czemuś więcej niż czysto archiwalnej funkcji, bowiem nie widzę różnicy w lekturze książki, a spędzeniu popołudnia w bibliotece, wertując stare wydania Wyborczej i Dziennika Łódzkiego.

Kamienica na Kaszubskiej 11, zdjęcie z okładki książki (fot. Aleksandra Wysokińska)

Na całe szczęście (jakkolwiek ironicznie to nie brzmi), to nie jedyna warta omówienia historia, jaka miała miejsce w mieście Łodzi i do ich opisania stworzono również wiele nowych tekstów. Tutaj mamy ogromną wolność wyboru, głównie dzięki sensownej strukturze i zróżnicowanej objętości rozdziałów. Mamy okazję przyjrzeć się losom konkretnej ulicy, perypetiom ludzi z upadłego zakładu, posłuchać opowieści potomków największych włókienniczych magnatów, a nawet usłyszeć garść lokalnych plotek i legend. Dzięki temu literacka Łódź jawi się jako niezwykle żywy organizm, gdzie bardzo rzadko da się określić, co jest dobre, a co złe. I to właśnie w tym zróżnicowanym podejściu do wielu spraw kryje się największa siła „Miasta po przejściach”. Autorzy ignorują tematy niemal stereotypowe, nie próbując dokonać całościowej diagnozy miasta. To bardziej studium kilku przypadków, reprezentatywnych dla większych problemów, które targają miastem. Nikt nie pozuje tutaj na nieomylny autorytet, który podsuwa czytelnikowi rozwiązanie, jak naprawić Łódź jednym prostym trickiem *zobacz jak*.

Przeczytaj również:  „Żeń-szeń. Zgniłe korzenie” – braku zaufania [RECENZJA]

Pokłony należą się także autorom za zaprezentowanie wyjątkowo nieoczywistych historii, które egzystowały do teraz wyłącznie wokół lokalnych społeczności. Tym bardziej że jedna z nich zaprezentowała mi jeden z najlepszych zwrotów fabularnych od dawien dawna. Zaklinam się, że jeśli żaden z uzdolnionych scenarzystów nie przekuje historii o tajemniczym Michaelu w film fabularny, zrobię to osobiście! Poza tym dane nam będzie poznać historie choćby słynnego Karła z Bałut czy całą plejadę mniejszych biografii, kryjących się na każdym skrzyżowaniu z Pietryną. Bo choć bywa tam mrocznie, a zęby się sypią, to hej, za coś żyć trzeba. Czy to prowadząc świetny lokal z kebabem, czy żebrząc pod OFFem.

Niesławne “przejście śmierci” na ul. Kopcińskiego (fot. Grzegorz Gałasiński)

Ciężko jest mi ocenić tę książkę. Bynajmniej nie z powodu jej jakości, a mojej własnej perspektywy, bowiem ani ze mnie Łodzianin z krwi i kości, ani taki znowu „słoik”. Będąc w punkcie pomiędzy, z lektury wyciągnąłem naprawę wiele. Zarówno rozważań nad przyszłością swoją i miasta, ciekawostek historycznych o miejscach, które nagminnie mijam, a nawet rozrywki, czytając, czego to miasto było świadkiem. Jeśli jesteście sceptyczni wobec samego miasta, Górecki i Józefiak raczej nie obalą waszego poglądu, ale zapewne zmuszą do spojrzenia na pewne kwestie pod innym kątem. Łódź jawić się będzie jako miasto bez wątpienia niełatwe, ale i nietuzinkowe. Przed wnioskiem takim nie da się raczej uciec, choć jak dowiecie się z książki, Polski Manchester czasem próbuje.

 

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.