Advertisement
KomiksKulturaPublicystyka

Death or Glory: Tom 2 – Wrzuć wyższy bieg! [RECENZJA]

Norbert Kaczała
Okładka polskiego wydania drugiego tomu "Death or Glory" (wyd. Non Stop Comics)

W chwili, gdy schodzi z człowieka reszta napięcia związanego z końcem studiów, potrzebny jest eskapizm w dużym stężeniu. Zresztą, nawet jeśli nie stoicie właśnie u progu zmiany tempa waszego życiorysu, ciężko nie zgodzić się z faktem, że odrobina rozrywki jest niezwykle potrzebna nawet w życiu największego ze snobów. I choć sezon na letnie blockbustery powoli dobiega końca, rozrywkowe komiksy i ich premiery rzadko kiedy liczą się z datą w kalendarzu. Dlatego, zanim zdążycie odczuć jesienny chłód, za horyzoncie, na tle zachodzącego słońca pędzi w waszą stronę Glory, z całym orszakiem warczących maszyn.

Fabuły nawet nie ma potrzeby streszczać. Po kolekcji niekorzystnych dla protagonistki zdarzeń z pierwszego tomu, w pościg za nią rusza chyba cały lokalny półświatek przestępczy. Odpalają swoje ciężarówki, furgonetki, auta osobowe i wielkie wysięgniki, aby dorwać tę upierdliwą dziewuchę. I niczym w ostatnim Mad Maksie, nie będziemy mieli czasu na jakikolwiek postój. Cała fabuła to jeden, nieustający pościg, w ciągu którego wydarzy się wszystko, co ważne dla każdej podróży bohatera. Powstaną sojusze, przybędą nowi wrogowie i przyjaciele, ktoś zginie, ktoś oberwie, ktoś się popłacze i przysięgnie zemstę. I to wszystko zgrabnie zostanie wpisanie w nieustający pościg, w którego czasie wszelakie wehikuły zostaną całkowicie zdezelowane. Remender jest fachowcem w sprawnym żonglowaniu rozbuchanym spektaklem oraz rodzinnym dramatem w proporcjach 1:1. Jego bohaterowie mają bardzo klarownie nakreślone cele i choć nie wykraczają one poza dość standardowe archetypy, są bardzo wiarygodni. A jak wszyscy pamiętamy, przed wyruszeniem w podróż należy zebrać drużynę.

Ogromnym plusem jest fakt, że wspomniana drużyna będzie mieć dostęp do najróżniejszych środków lokomocji. Gdyby samego pościgu było mało, Remeder nakazuje swoim bohaterom znajdować coraz dziwniejsze zastosowania i sposoby kierowania wszelakimi wehikułami. Nie skończy się na kilku osobówkach i grupie ciężarówek. W trasę rusza tutaj arsenał większy nawet niż w GTA na kodach. Niemal co zeszyt z rękawa wyciągany zostaje kolejny, coraz większy i głośniejszy as, aby uraczyć nasze oczy wysokooktanową rozrywką. Nawet ktoś, kto o samochodach wie tyle, że mają cztery koła i robią brum (tak, chodzi o mnie) będzie czerpał z tego masę radości. To jak powrót do zabawy najfajniejszymi Hot Wheelsami.

Przeczytaj również:  Wszystkie barwy Siergieja Paradżanowa [RETROSPEKTYWA]
death or glory 2 recenzja
Przykładowa plansza / fot. materiały prasowe

Dobrze, że w tej zabawie bierze też udział tytułowa bohaterka, bowiem ciężko mi wyobrazić sobie powody, dla których miałoby się jej nie lubić. Jest charakterna, ale i niezwykle ciepła. Pomysłowa i pragmatyczna, ale bywa też niezdarną pierdołą. Potrafi kopnąć w zęby, ale też utulić do snu. Glory w żadnym momencie nie jest pisana jako bohaterka, której uda się wszystko, a osiągniecie celu, będzie niczym pstrykniecie palcami. Droga do sukcesu będzie długa i żmudna, a wiele wad charakteru protagonistki będzie wymagać konfrontacji. Dzięki temu możemy zaobserwować powolną przemianę, a bez tego ciężko się zainteresować losem głównego bohatera dowolnej opowieści. I to jak już wspomniałem wcześniej, w czasie nieustającej pogoni. Bohaterka nie gubi się w karambolu z udziałem innych równie silnych charakterów, zmierzając do postawionego sobie celu.

Retoryczne pytanie dotyczące komiksu brzmi, jak duży udział w tej symfonii rozmachu mają ilustracje Bengala. Nieśmiało zakładam, że równie ogromny co ta jedna ciężarówka, w jednej ze scen omawianego dzieła. To żyjące własnym życiem ekspresywne stopklatki z najwybitniejszych filmów i gier wyścigowych na świecie. Niezwykły warsztat zarówno przy tworzeniu pojazdów, jak i wprawianiu ich w ruch powoduje, że nawet patrzenie na pojedyncze, przypadkowe kadry gwarantuje niezwykłe doznania estetyczne. To samo dotyczy postaci. Od ich projektów, przez mimikę po sceny walki. Tutaj wszystko aż tętni życiem, zupełnie jakby komiks chciał nam uciec z rąk. A biorąc pod uwagę, co wyprawia w nim Bengal, może nie być tak łatwo go dogonić.

Przeczytaj również:  „Jason X" - Maczetą zabija w kosmosie [CAMPING #65]

Ciężko jest pisać kolejne akapity zachwytów, kiedy można skondensować je wszystkie do prostego „dzieje się”. Dużo, szybko, ekspansywnie i niegłupio. „Death or Glory” to historia bardzo prosta, jednak wsparta tak bezpretensjonalną radochą i rozmachem, że nie sposób odłożyć lekturę na później. Jeśli nie macie pod ręką dużego ekranu i dysku z kolejnymi przygodami Wojownika Szos, wyruszcie w podróż z Glory. Akcji będzie równie wiele.

+ pozostałe teksty

Absolwent łódzkiego filmoznawstwa, entuzjasta kina wszystkich wysokości, regularny czytelnik historii obrazkowych, cierpiący na stały niedobór książek, aspirujacy AFoL.

Ocena

8 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.