w0rldtr33 – bezpieczeństwo dzieci w sieci [RECENZJA]
James Tynion IV nie bez powodu jest jednym z najgorętszych nazwisk w branży komiksowej ostatnich lat. Powszechnie chwalone tytuły: Coś zabija dzieciaki, Miły dom nad jeziorem (którym zachwyciłem się osobiście), kilka albumów o Batmanie czy Departament prawdy stanowią szereg dowodów na ogromne umiejętności nowojorczyka. Jak się jednak okazuje, najbardziej charakterystyczne cechy danego autora mogą z czasem okazać się jego przekleństwem. Tak właśnie dzieje się w przypadku w0rldtr33, na którego premierę czekałem z wypiekami na twarzy, by ostatecznie ustąpiły one miejsca łzom płynącym po niej ze śmiechu.
Fabularnie wszystko zaczyna się w 1999 roku, kiedy to Gabriel oraz kilku jego przyjaciół natrafiają w cyfrowej otchłani na tzw. Undernet, w którym kryje się szereg strasznych treści. Okropieństwa, które odnaleźli, stają się ich wspólną tajemnicą, a cała ferajna wierzy, że nikt już nigdy nie dotrze do najniższych warstw sieci. Oczywiście wszyscy grubo się mylą, bowiem we współczesności (w której dzieje się większa część akcji) każdy, kto natrafia na ślad Undernetu, przypłaca to życiem. Przyjaciele muszą zjednoczyć się po latach, aby raz na zawsze powstrzymać zło, które niegdyś odkryli. Czy to ostatnie zdanie brzmi dość znajomo? Oczywiście! Chyba każdy z nas grał kiedyś w Jumanji, czytając jednocześnie książki Stephena Kinga i rozmyślając nad kultowymi opowieściami przygodowymi. Jako że żyjemy w czasach wciąż trwającego postmodernizmu, zapożyczanie garściami motywów z popkultury jest stałą praktyką artystów. Ciężko mi jednak pojąć, dlaczego Tynion postanowił w ową garść chwycić tak wiele stereotypów i klisz związanych z Internetem. Myślałem, że czasy reportaży telewizyjnych o wywołujących przemoc grach wideo odeszły w niepamięć, a przynajmniej, że nie tworzy się na ich podstawie współczesnych komiksów. Mamy tu wszystko: filmy snuff, czerwone pokoje, rządowe projekty, wytatuowane hakerki, postcolumbine’owe szkolne masakry i aplikacje, za pośrednictwem których źli ludzie źli ludzie każą robić złe rzeczy. Tytuł komiksu spokojnie możemy zmienić na Niebieski wieloryb, bo naiwność prezentowanej tu treści nie odstaje od tego, co o wspomnianym challenge’u pisano niegdyś w polskich mediach.
Gdyby autor obdarzył całość chociaż cieniem ironii, byłbym w stanie to przełknąć. Jednak tutaj wszystko zrobione jest w stu procentach na serio. Przez zaciśnięte zęby cedzone są kolejne wersy ekspozycji, tłumaczące jak bardzo zeszmacił się ten nowoczesny świat i jak niewiele widzą i wiedzą przeciętni obywatele. Nie wątpię w te ,,objawione” prawdy, jednak co poza tym? Przenosimy się do kolejnych lokacji, oglądamy sterty trupów, kończymy jarać peta i idziemy dalej, mrucząc pod nosem coś o głupich ludziach i mądrych telefonach. Podczas lektury ukazała mi się wizja, w której James Tynion IV napisał ten komiks w wieku 15 lat, kiedy tak jak mnie wydawało mu się, że wejście od czasu do czasu na LiveLeak to działanie poza systemem. Ale niestety, ile razy nie obejrzelibyśmy sobie Funkytown czy innego ChechCleara, nie zmieni to faktu, że śmierć w Internecie to jeszcze nie gotowa fabuła. Zwłaszcza gdy to –proszę wybaczyć język godny tego komiksu –hardcore’owe gówno okraszone jest plejadą wydarzeń i zachowań równie irytujących, co autor je wymyślający.
Nawet grupa naszych protagonistów prezentuje się jak wyjęta ze ściągawki pt. „Moja pierwsza powieść kryminalna/sci-fi”. Wymieńmy kilku z nich. Lider grupy, szef wielkiej firmy, zarabiający pierdyliardy dolarów. Ma siwe włosy, bo nie tylko widział straszne rzeczy, ale główny bohater musi wyglądać super cool na tle reszty. Jest seksowna antagonistka, która nie dość że ma dziary, to jeszcze przez cały czas akcji chodzi nago, bo buzujące hormony nie uspokoją się same z siebie. Na drugim planie będą: cyniczny szkolny wesołek, który obecnie zalewa depresję litrami alkoholu; znudzona życiem koleżanka, która przez problemy w związku od razu pójdzie z kimś do łóżka gej; przedstawiciel mniejszości etnicznej no i mamy ekipę w komplecie. Dorzućmy do tego jeszcze dwóch gliniarzy (zróżnicujmy ich płciowo, tak wypada) z podziałem na złego i dobrego, którzy będą podążać za bohaterami, no i jeszcze samych siebie, pozbawionych cech charakteru, ale stających się z czasem najważniejszymi osobami w fabule. Przecież w końcu to my wymyśliliśmy całą tę opowieść. Macie wszystko? Super, to schowajcie to sobie do szuflady i zadbajcie o to, aby nigdy nie ujrzało to światła dziennego.
Okropnie uwiera mnie fakt, że poza tymi sarkastycznymi opisami, które tutaj zamieściłem, w komiksie nie ma dosłownie nic. Jak po sznureczku wędrujemy powoli z punktu A do punktu B i absolutnie nic nie jest w stanie nas tutaj zaskoczyć. Chyba że wyjaśnienie tego, co właściwie kryje się w Undernecie, bo tak kuriozalnego mariażu niepasujących do siebie elementów nie widziałem od czasu finału drugiej części filmu [REC]. Jeśli go oglądaliście, domyślicie się co jest na rzeczy. I choć tom drugi może jeszcze zatrze niesmak pozostawiony po części pierwszej, nigdy się o tym raczej nie dowiem, bo wymagałoby to pokazania się z w0rldtr33 w miejscu publicznym, jak biblioteka albo księgarnia, a tego za wszelką cenę chciałbym uniknąć.
Czy komiks Tyniona jest absolutnie beznadziejny? Właściwie nie, bo jeśli podejdziecie do niego z ciekawością godną inspekcji wypadku drogowego, będzie to intrygująca przeprawa. Zobaczycie ilu rzeczy będziecie mogli się domyślić z daleka, powoli analizując coraz więcej okropnych detali widzianych z bliska. A jeśli szukacie czegoś tak złego, że zapewni Wam to dodatkową warstwę zabawy, lepiej trafić nie możecie. Osobiście pod koniec straciłem już nadzieję na to, że cokolwiek znajdzie udaną konkluzję, a tym sposobem nie miałem już nic do stracenia. Wam również tej utraty życzę, a autorowi tego, żeby przy tomie drugim zachował się nieco dojrzalej niż przeciętny użytkownik Sadistica.