“Opowieść o Gotującym Samuraju” – Uczta kinomana [RECENZJA]
Ze sztuką kulinarną jest tak, jak ze wszelkimi innymi sztukami sensu stricto. Bez względu na kraj pochodzenia, rozmiar, ulotność, metraż, gatunek czy dowolne inne kryterium, ciężko jest nie odnaleźć w hekatombie wytworów rąk ludzkich czegoś, co idealnie trafi w nasz gust. Mamy bowiem do wyboru takie zatrzęsienie kulturowego dobra, że aż nie sposób wyobrazić sobie jej ogromu. Trochę jak niekończące się bento, gdzie w każdej kolejnej przegródce znajdziemy nowy smakołyk, idealnie pasujący do poprzednio wpałaszowanego. Pytanie jednak brzmi, czy da się stworzyć film, który jakimś cudem w obrębie zamkniętego dzieła będzie mógł odpowiadać wszystkim? Subiektywną odpowiedź na to retoryczne pytanie znajdziecie w kilku następnych akapitach.
W filmie śledzić będziemy losy Haru – młodej służki, która w czasie podniosłej ceremonii imponuje zebranym dostojnikom swoim kulinarnym talentem i wyczuciem. Jest to umiejętność na tyle cenna, że nadworny kucharz i samuraj z prowincji Kaga-Dennai postanawia nakłonić zdolną kobietę do udania się z nim w rodzinne strony, by przyjęła oświadczyny w imieniu jego syna, którego miałaby nauczyć sztuki kulinarnej. Niestetu – niepokorny Yasunobu ma za nic rodzinną tradycję, a kuchenną maestrię postrzega jako fach nieprzystający samurajowi.
Opowieść o gotującym samuraju prezentuje widzowi dość często pomijaną w popkulturowym obrazie japońskiego wojownika profesję, która w filmie Yûzô Asahary jest kluczowa do zrozumienia niemalże całej filozofii życia. Razem z Yasunobu uczymy się, że gotowanie nie służy wyłącznie zaspokojeniu cielesnych potrzeb i temu, abyśmy mieli więcej sił do działania. Przygotowanie posiłku jest samo w sobie niezwykle ważnym działaniem, które w odpowiednich rękach może stanowić także silną broń. Ogromny pietyzm, z jakim ukazuje się nam proces przygotowania, dobór składników i narzędzi, a nawet opis samych doznań smakowych sprawiają, że każdy z wydawanych przez mieszkańców dworu posiłków staje się osobnym, zasługującym na odrębną analizę dziełem. Na każdym talerzu i półmisku spoczywa następna lekcja, którą musi pojąć młody samuraj, chcąc zostać najlepszą wersją siebie.
Opowieść o gotującym samuraju to film, który niczym wystawna uczta oferuje widzowi niezwykle zróżnicowane doznania. Zwolennicy klasycznego kina samurajskiego będą zadowoleni z politycznej intrygi, poszukujący dramatu obyczajowego również dostaną niemałą dawkę emocji, fani historii miłosnych zostaną uraczeni piękną opowieścią, a nawet widzowie szukający komedii nie zakończą projekcji rozczarowani. Asahara po mistrzowsku łączy ze sobą cechy gatunkowe, dbając o ich proporcjonalne rozłożenie na całym dwugodzinnym metrażu, przez co ciężko nie znaleźć w filmie czegoś dla siebie.
Warto jednak zwrócić uwagę na podtytuł jakim opatrzono historię – „A True Love Story”. Przypis ten można czytać dwojako. Z jednej strony możemy uznać to za modelowy przykład historii miłosnej, z odpowiednio rozłożonymi wzlotami i upadkami uczucia między dwojgiem bohaterów. I choć poniekąd ten schemat jest tu obecny, osobiście skłaniam się ku odczytaniu tego podtytułu jako historię o prawdziwej miłości. Takiej, która każde podejmować trudne decyzje, walczyć o swoje, przekraczać granice i porywać się z motyką na słońce. A jest to bez wątpienia miłość piękna i prawdziwa, której kibicujemy od pierwszych minut filmu aż po znikające napisy końcowe.
To oczywiście także zasługa rewelacyjnej obsady, która tchnęła ogrom życia w swoich bohaterów. Aya Ueto (Haru) to protagonistka, która ma w sobie zarówno ogrom szacunku do tradycji, jak i niewielką dawkę pokory, by w odpowiednich okolicznościach wyrzucić konwenanse przez okno. Kengo Kôra (Yasunobu) od pierwszych chwil pokazuje, że kryje się w nim tyle samo obaw, co frustracji, ale że jest także skłonny zacisnąć zęby i przekuć je w czyny. Toshiyuki Nishida (Dennai) to najserdeczniejsza i najcieplejsza dusza, jaką od dawna widziałem na filmowym ekranie, a Kimiko Yo (Pani Mitsuru) to teściowa, której chciałby zaimponować każdy. Nie sposób nie życzyć tym bohaterom jak najlepiej i nie trzymać kciuków za każdy ich sukces. Począwszy od zrobienia śniadania, na zamachu stanu kończąc.
Film Asahary to również interesujący przyczynek do zastanowienia się nad tradycją i przywiązaniem do niej. Nad traktowaniem jej wybiórczo i powierzchownie, ale i nad wagą i potrzebą jej pielęgnacji. Nad myśleniem poza schematami, przy jednoczesnym poszanowaniu praktyk i wiedzy poprzednich pokoleń. Wychodzi na to, że można upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i w dodatku każdą z nich przygotować przepysznie.
Nie będzie to porównanie najwyższych lotów, ale Opowieść o gotującym samuraju przypomina wizytę w fantastycznej restauracji. Nawet jeśli będzie to pierwszy kontakt z kuchnią i kulturą Japonii, zakochamy się od pierwszego kęsa i spojrzenia na lokal. Dania najwyższych lotów sprezentuje wyśmienita obsługa, a następna wizyta będzie wyłącznie formalnością. Lokal gotującego samuraja stoi otworem zarówno dla nowicjuszy, jak i koneserów wytrawnej kuchni japońskiej. Smacznego!
Ocena
Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:
Filmy Yasujiro Ozu, "Jiro Śni o Sushi"