Festiwal Filmowy Pięć Smaków 2020Publicystyka

“Opowieść o Gotującym Samuraju” – Uczta kinomana [RECENZJA]

Norbert Kaczała
Kadr z filmu "A Tale of Samurai Cooking: A True Love Story" (Fot. Materiały prasowe)

Ze sztuką kulinarną jest tak, jak ze wszelkimi innymi sztukami sensu stricto. Bez względu na kraj pochodzenia, rozmiar, ulotność, metraż, gatunek czy dowolne inne kryterium, ciężko jest nie odnaleźć w hekatombie wytworów rąk ludzkich czegoś, co idealnie trafi w nasz gust. Mamy bowiem do wyboru takie zatrzęsienie kulturowego dobra, że aż nie sposób wyobrazić sobie jej ogromu. Trochę jak niekończące się bento, gdzie w każdej kolejnej przegródce znajdziemy nowy smakołyk, idealnie pasujący do poprzednio wpałaszowanego. Pytanie jednak brzmi, czy da się stworzyć film, który jakimś cudem w obrębie zamkniętego dzieła będzie mógł odpowiadać wszystkim? Subiektywną odpowiedź na to retoryczne pytanie znajdziecie w kilku następnych akapitach.

W filmie śledzić będziemy losy Haru – młodej służki, która w czasie podniosłej ceremonii imponuje zebranym dostojnikom swoim kulinarnym talentem i wyczuciem. Jest to umiejętność na tyle cenna, że nadworny kucharz i samuraj z prowincji Kaga-Dennai postanawia nakłonić zdolną kobietę do udania się z nim w rodzinne strony, by przyjęła oświadczyny w imieniu jego syna, którego miałaby nauczyć sztuki kulinarnej. Niestetu – niepokorny Yasunobu ma za nic rodzinną tradycję, a kuchenną maestrię postrzega jako fach nieprzystający samurajowi.

Opowieść o gotującym samuraju prezentuje widzowi dość często pomijaną w popkulturowym obrazie japońskiego wojownika profesję, która w filmie Yûzô Asahary jest kluczowa do zrozumienia niemalże całej filozofii życia. Razem z Yasunobu uczymy się, że gotowanie nie służy wyłącznie zaspokojeniu cielesnych potrzeb i temu, abyśmy mieli więcej sił do działania. Przygotowanie posiłku jest samo w sobie niezwykle ważnym działaniem, które w odpowiednich rękach może stanowić także silną broń. Ogromny pietyzm, z jakim ukazuje się nam proces przygotowania, dobór składników i narzędzi, a nawet opis samych doznań smakowych sprawiają, że każdy z wydawanych przez mieszkańców dworu posiłków staje się osobnym, zasługującym na odrębną analizę dziełem. Na każdym talerzu i półmisku spoczywa następna lekcja, którą musi pojąć młody samuraj, chcąc zostać najlepszą wersją siebie.

Przeczytaj również:  Posterunek na granicy. Elia Suleiman i humor w slow cinema
Kadr z filmu “A Tale of Samurai Cooking: A True Love Story” (Fot. Materiały prasowe)

Opowieść o gotującym samuraju to film, który niczym wystawna uczta oferuje widzowi niezwykle zróżnicowane doznania. Zwolennicy klasycznego kina samurajskiego będą zadowoleni z politycznej intrygi, poszukujący dramatu obyczajowego również dostaną niemałą dawkę emocji, fani historii miłosnych zostaną uraczeni piękną opowieścią, a nawet widzowie szukający komedii nie zakończą projekcji rozczarowani. Asahara po mistrzowsku łączy ze sobą cechy gatunkowe, dbając o ich proporcjonalne rozłożenie na całym dwugodzinnym metrażu, przez co ciężko nie znaleźć w filmie czegoś dla siebie.

Warto jednak zwrócić uwagę na podtytuł jakim opatrzono historię – „A True Love Story”. Przypis ten można czytać dwojako. Z jednej strony możemy uznać to za modelowy przykład historii miłosnej, z odpowiednio rozłożonymi wzlotami i upadkami uczucia między dwojgiem bohaterów. I choć poniekąd ten schemat jest tu obecny, osobiście skłaniam się ku odczytaniu tego podtytułu jako historię o prawdziwej miłości. Takiej, która każde podejmować trudne decyzje, walczyć o swoje, przekraczać granice i porywać się z motyką na słońce. A jest to bez wątpienia miłość piękna i prawdziwa, której kibicujemy od pierwszych minut filmu aż po znikające napisy końcowe.

Kadr z filmu “A Tale of Samurai Cooking: A True Love Story” (Fot. Materiały prasowe)

To oczywiście także zasługa rewelacyjnej obsady, która tchnęła ogrom życia w swoich bohaterów. Aya Ueto (Haru) to protagonistka, która ma w sobie zarówno ogrom szacunku do tradycji, jak i niewielką dawkę pokory, by w odpowiednich okolicznościach wyrzucić konwenanse przez okno. Kengo Kôra (Yasunobu) od pierwszych chwil pokazuje, że kryje się w nim tyle samo obaw, co frustracji, ale że jest także skłonny zacisnąć zęby i przekuć je w czyny. Toshiyuki Nishida (Dennai) to najserdeczniejsza i najcieplejsza dusza, jaką od dawna widziałem na filmowym ekranie, a Kimiko Yo (Pani Mitsuru) to teściowa, której chciałby zaimponować każdy. Nie sposób nie życzyć tym bohaterom jak najlepiej i nie trzymać kciuków za każdy ich sukces. Począwszy od zrobienia śniadania, na zamachu stanu kończąc.

Przeczytaj również:  Wydarzyło się 11 marca [ESEJ]

Film Asahary to również interesujący przyczynek do zastanowienia się nad tradycją i przywiązaniem do niej. Nad traktowaniem jej wybiórczo i powierzchownie, ale i nad wagą i potrzebą jej pielęgnacji. Nad myśleniem poza schematami, przy jednoczesnym poszanowaniu praktyk i wiedzy poprzednich pokoleń. Wychodzi na to, że można upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i w dodatku każdą z nich przygotować przepysznie.

Nie będzie to porównanie najwyższych lotów, ale Opowieść o gotującym samuraju przypomina wizytę w fantastycznej restauracji. Nawet jeśli będzie to pierwszy kontakt z kuchnią i kulturą Japonii, zakochamy się od pierwszego kęsa i spojrzenia na lokal. Dania najwyższych lotów sprezentuje wyśmienita obsługa, a następna wizyta będzie wyłącznie formalnością. Lokal gotującego samuraja stoi otworem zarówno dla nowicjuszy, jak i koneserów wytrawnej kuchni japońskiej. Smacznego!

Ocena

8 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

Filmy Yasujiro Ozu, "Jiro Śni o Sushi"

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.