KomiksKultura

“Miły dom nad jeziorem” – Krzyki za oknem [RECENZJA]

Norbert Kaczała
Fragment okładki 12 zeszytu oryginalnego wydania "Miłego domu nad jeziorem" (rys. Alvaro Martinez Bueno)

Chociaż współczesny kinoman od kilku lat nie powinien narzekać na deficyt horrorów wysokiej jakości, tak komiksowy mainstream wymaga bardziej wnikliwych poszukiwań. Oczywiście, damy radę znaleźć kilka godnych uwagi pozycji, jednak zazwyczaj mają one już kilka lat na karku, a dyskusje wokół ich premier zdążyły już się odbyć. Jednak nagle, niczym Filip z konopi DC Comics, które z oczywistych przyczyn kojarzymy z powiewającymi pelerynami, wypuszcza na rynek pełnoprawny, w pełni autorski horror — Miły dom nad jeziorem. Ba, horror z elementami science fiction. Ba, jeden z najciekawszych horrorów od dawna!

W tytułowym miłym domku nad jeziorem pewnego weekendu pojawia się kilkunastu znajomych. Minęło wiele lat, odkąd ostatnio się widzieli, co idealnie zbiega się z narastającą w nich autorefleksją o utraconych przyjaźniach i przemijaniu. Za niespodziewanym spotkaniem stoi Walter, jedyny punkt wspólny wszystkich życiorysów gości i przy okazji właściciel eleganckiej rezydencji. Jednak nie będzie to oczywiście kameralna posiadówka, bo z domku nie będzie tak łatwo się wydostać, a powody ku temu wykroczą poza oczekiwania bohaterów i czytelnika. To właśnie podstawowy atut “Domku”. Komiks Tyriona daleko wykracza poza wyświechtane schematy horrorów o domku na uboczu. Jedyna obowiązkowa rzecz, jaka zostaje zaprezentowana czytelnikom, to narastającą niechęć między rezydentami domku, która tylko napędza większą intrygę. Duża grupa protagonistów może być pułapką dla niedoświadczonego scenarzysty, jednak autor Domku nie jest takowym. Każda z postaci jest niezwykle charakterystyczną, przez co łatwo wybrać swoich ulubieńców i trzymać kciuki by przeżyli do kolejnego zeszytu. I choć z przyczyn scenariuszowych każde z nich dostaje jednowyrazowy opis, mogący wyglądać na archetyp, nic bardziej mylnego. To tylko szkice, wokół których tworzy się złożoną postać, reprezentującą więcej niż swoją profesję.

Kadr z pierwszego zeszytu oryginalnego wydania “Miłego domu nad jeziorem” (rys. Alvaro Martinez Bueno)

Intryga, w którą wrzucono naszych eksprzyjaciół, to coś znacznie więcej niż starcie z nadprzyrodzonym z dala od cywilizacji. Zamiast drewnianej chatki, mamy apartament. Zamiast mrocznego lasu, mamy piękne jezioro godne katalogów turystycznych. Zamiast pijanych nastolatków, mamy dojrzałych ludzi w trudnym położeniu. A zamiast sił nieczystych, mamy zupełnie inny wymiar strachu. Opis na tylnej okładce mówi o “największych lękach dwudziestego pierwszego wieku” i nie mogłoby to być bliższe prawdy. Przez całą historię w powietrzu unosi się obawa o przyszłość ludzkości, społeczeństwa i planety, a dialogi regularnie przypominają tę rozmowę w czasie ostatniej godziny imprezy, gdy wszystkich ogarnia już ból istnienia. Widmo nadchodzącego końca staje się o tyle realne (może poza jego katalizatorem), o ile realne są koszty, które poniesie każdy z bohaterów. Może uda się je zmniejszyć, jeśli podłożymy komuś nogę? Jeśli wezmę czynny udział w tej grze, dostanę większe benefity? Może to tylko test i nie powinienem pokazywać prawdziwego siebie? A może to jedyny sposób, by przetrwać?

Oprawa wizualna Domu nad jeziorem jest niemniej ważna niż aspekt scenariuszowy. Tytułowy budynek zarówno w oczach czytelnika, jak i bohaterów, musi być miejscem pozornie komfortowym. I faktycznie, architektura nowoczesnego penthouse’u robi niemałe wrażenie. Labirynt modernistycznych pokoi w zależności od okoliczności może być albo idealną miejscówką na spotkanie z przyjaciółmi, ale też pułapką bez wyjścia. Zgadnijcie sami, czym głównie jest w czasie lektury… Jednak odpowiedni setting znajduje swoje też swoje odzwierciedlenie w źródle całego zamieszania. Nie ośmielę się zdradzić kto lub co za tym stoi, ale odpowiednio chłodne wnętrza będą korespondowały z tym, co już wkrótce odkryją goście przyjęcia nad jeziorem. Podobnie ma się sposób ukazania naszego masterminda. Jest tak ludzki, a jednocześnie bardzo obcy. Jakby istniał na płaszczyźnie ziemskiej wyłącznie jako projekcja, hologram, czy ułuda. Na pozór nie wygląda jak ktoś, kto mógłby doprowadzić do tego wszystkiego. A jednak, wystarczy jeden niewłaściwy bodziec i świat staje w ogniu.

Kadr z pierwszego zeszytu oryginalnego wydania “Miłego domu nad jeziorem” (rys. Alvaro Martinez Bueno)

Od naprawdę dawna nie czekałem na kolejny tom jakiejś opowieści z takim utęsknieniem jak w przypadku “Miłego domu nad jeziorem”. To przepięknie skonstruowany horror, wielokrotnie wymykający się wysłużonym kliszom i schematom. Scenarzysta gra na strunach ludzkiej duszy z niemałym wyczuciem, dzięki czemu każdy z czytelników znajdzie w komiksie coś, co zaniepokoi go na osobistej płaszczyźnie. Gdyby nowa fala horroru faktycznie istniała, ten komiks mógłby się do niej zaliczać. Idźcie, kupcie, bójcie się!

Ocena

9 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.