… I Jak Aaron pomógł mu się odrodzić. [FELIETON]
Po monumentalnym pokonaniu kogoś takiego jak Bogobójca zrozumiały jest niemały skok pewności siebie. Hej, zabicie zabójcy bogów to niemałe osiągnięcie! Czy po czymś takim jest ktoś lub coś, co może odebrać Thorowi Gromowładnemu potęgę i chwałę? Oczywiście, że tak. Wystarczy jedno wyszeptane zdanie. W czasie komiksowego eventu Grzech pierworodny, którego fabularne zawiłości i konsekwencje pozwolę sobie nieco ominąć i skondensować, doszło do konfrontacji szeregu herosów Marvela z Nickiem Furym. Szemrane interesy jednookiego agenta zmusiły go do stanięcia naprzeciw naszych protagonistów, których ten musiał tymczasowo przystopować. Dokonał tego najpotężniejszą bronią w historii ludzkości – tajemnicą. Tak, Nicholas Fury posiadł bowiem wiedzę o najgłębiej skrywanych sekretach wszystkich herosów i wykorzystał je do walki z nimi. By obezwładnić Thora wystarczył jedynie szept, który pozbawił go umiejętności dźwignięcia Mjolnira. Jak to możliwe? Zdaniem, które wypowiedział Nick Fury, brzmiało: „Gorr miał rację”. Uświadomienie synowi Odyna, że utrzymanie statusu heroicznego Boga pośród Ziemian tylko potwierdza manifest Bogobójcy, zupełnie zrujnowało jego morale. Spadając ku powierzchni Księżyca z ciężkim młotem w ręku, Thor rozbija się o ziemskiego satelitę, bezskutecznie próbując dźwignąć swój oręż… Thor stał się Niegodny.
I w tym oto dramatycznym momencie skrupulatnie tkaną przez Jasona Aarona nić narracji rozdwaja się. Wzdłuż jednej z nici porusza się wychudzona kobieta, spacerująca boso po powierzchni Księżyca. Odnajduje porzucony na jego jałowej pustyni młot, wzywający ją ponoć osobiście, który bez żadnego wysiłku wznosi ku gwiazdom. Mrok kosmosu rozświetla potężna błyskawica i huk gromu, słyszany mimo próżni. Pojawiła się nowa Gromowładna! Kim jest? Jak później się dowiadujemy, starą znajomą. Mjolnira dobyła Jane Foster, niegdysiejsza miłość Thora, której kariera naukowa została brutalnie przerwana przez nowotwór złośliwy. Chemioterapia, choć wątpliwie skuteczna, przedłużała jej życie w agonii o kolejne dni, tygodnie, może miesiące. Pełnię sił i władz fizycznych odzyskiwała jednak dopiero trzymając w ręku potężną asgardzką broń. Kto by nie chciał stać się potężny i umieć latać, co? Jest jednak spory haczyk. Mjolnir, przemieniając Jane w „osobę dzierżącą moc Thora”, pozbawia jej organizm wszelakich skaz i chorób. Niestety, tą skazą jest również chemia, którą przyjmuje do walki z rakiem. Każda przemiana w potężną bohaterkę resetuje jej organizm, usuwając z niego ostatnią szansę na przeżycie. Co zatem zrobić? Permanentnie stać się bohaterką, nosząc przy tym piętno cudzej mocy i tożsamości, czy zignorować zew Mjolnira i odliczać dni do końca ziemskiej egzystencji w szpitalnym łóżku?
Symultanicznie zaczyna pleść się druga nić, prezentującą nam zniszczonego Thora, który nie może pogodzić się z utratą swego potężnego oręża. To jednotomowa seria, którą polecam absolutnie każdemu zainteresowanemu mitologią komiksowego Thora. Sfrustrowany Odinson wyrusza tutaj w podróż po dziewięciu światach, w poszukiwaniu alternatywy dla swojego młota. Skory jest nawet sięgnąć po zagubiony między wymiarami Stormbreaker z uniwersum Ultimate. Opowieść ta, poza ogromną dawką krwi, potu, łez i adrenaliny, zawiera ogromną dawkę humanizmu. Sprzymierzeńcy Thora są gotowi poświęcić dla niego naprawdę wiele, dzięki czemu on sam również poznaje realną wagę tego czynu. Próba przekazania młota należącego do Beta Rey Billa w ręce naszego protagonisty, to jedna z najbardziej natchnionych i szczerze wzruszających sekwencji na kartach komiksu Marvela od wielu lat. Don’t @ me. Jakimś cudem w ramach kilku zeszytów udało się skierować Odinsona w miejsca, gdzie już wkrótce odkryje się na nowo i na kolejne lata ustanowi jakie miejsce w panteonie herosów będzie musiał zająć. To jednak daleka droga.
Bo gdyby samej straty mocy i resztek wiary w siebie było mało, pojawia się zupełnie obca kobieta, która od niechcenia wymachuje Mjolnirem i sprowadza porządek na ogarnięte występkiem rejony Midgardu. Za kogo ona się ma? Cóż, to jest kwestia drugorzędna, bowiem kluczowe jest to, za kogo ma ją społeczeństwo. I tak jak wzniesiony przez zbulwersowanych internautów lament nawoływał o Kobiecie Thorze, tak społeczeństwo w uniwersum Marvela wzniosło ten sam krzyk. I w tym miejscu powinniśmy zrobić sobie niewielką pauzę, by naprostować kilka narosłych wokół tego mitów i półprawd. Uprzedzam, gdzieniegdzie trącić będzie lekkim cynizmem.
- Thor nie jest teraz kobietą, a kobieta nie została Thorem.
Owszem, publika zaczęła nazywać nową Gromowładną per Thor, jednak wyłącznie z braku lepszej alternatywy, ponieważ choć wielu jest herosów Marvela, którzy potrafią miotać wyładowaniami elektrycznymi, checklista stawia sprawę jasno. Ma pelerynę i hełm ze skrzydełkami, lata na magicznym młocie, wyraża się archaicznie, no i potrafi ciskać błyskawicami. No Thor jak byk, więc czemu wymyślać jakieś nowe pseudonuimy? Nie zmienia to jednak faktu, że oficjalnie nie została ona Nowym Thorem w momencie podniesienia młota. Bowiem…
- Uniesienie młota nie czyni Cię Bogiem Piorunów.
Argument regularnie podnoszony przez sceptyków, jest jak najbardziej prawdziwy. Dźwignięcie młota nie czyni użytkownika nową inkarnacją Thora, wypierająca z użycia oryginalną. Młot dźwigali już członkowie rodziny Thora, inni Avengers, kilku mieszkańców Asgardu, kosmici a nawet żaba. Żaba! I nie sprawiło to, że pierwszy, oryginalny OG Thor zniknął z powierzchni ziemi. Ba, wspomniana żaba Throg i nasz gromowładny istnieją równolegle, nie wadząc sobie nawzajem, a nawet sporadycznie współpracując. Tak jak było z innymi, równolegle istniejącymi wersjami, choćby w wydanym po polsku komiksie “Thorowie”. Więc tak, to się zdarza. Nawet w samej serii Aarona o której mówimy, gdzie pojawia się choćby Thor Wojny…, ale to drugorzędna kwestia, uzupełniająca argument.
- “Ale Gromowladna oficjalnie została nazwana Thorem! On oddał jej swoje imię! Najgorszy komiks świata”
– zdaje się krzyczeć kolejny czytelnik. Owszem, w pewnym momencie Niegodny Thor rozgoryczony swoją porażką, oficjalnie nazwał swoją tymczasową (o tym pewnie później) zastępczynię per “Thor”. Owszem, formalnie jest to imię. Nadane przez Odyna zaraz po urodzeniu syna. Niemniej jednak, biorąc pod uwagę jak daleko rozciąga się strefa wpływów i działań mieszkańców Asgardu, Thor nie funkcjonuje jako jedyne imię Odinsona. W zależności od planety, świata i ich języka, Gromowładny tytułowany może być zupełnie inaczej. Sam nawet stwierdził kiedyś: Nazywają mnie wieloma imionami. To jedno z nich.[1] To po pierwsze, po drugie Thor jest tutaj używane w ten sam sposób jak dowolny inny pseudonim. Pośród Kapitana Ameryki, Iron Mana, Czarnej Wdowy jest również Thor, zamiast Steven, Tony, Natasha i Thor. Przez wiele lat dla Ziemian Thor był zwyczajnie mitem, a nie prawdziwą osobą. Dla szerszej publiki jest to kolejny alias, zwłaszcza w momencie jego symbolicznego przekazania. Utrata imienia to od dawien dawna bardzo symboliczny motyw w popkulturze, zwłaszcza w sytuacji, gdy bohater postanawia samemu się go zrzec, aby ktoś mógł użyć go lepiej, niż samemu jest się w stanie.
- Thor nie został permanentnie zastąpiony.
Jego początkowa reakcja, jest bowiem identyczna jak wielu wkurzonych czytelników. Do tego stopnia, że inicjuje z nią bezpośrednią walkę na broń białą o to, kto jest lepszy w byciu Thorem. Jednak sam fakt, że Thor w przypływie gniewu zamierza unicestwić kogoś w gniewie i zazdrości, popycha go jeszcze głębiej w otchłań beznadziei. “Gorr naprawdę musiał mieć rację, skoro zniżyłem się do tak niegodziwych zachowań.” I gdy oboje stają do walki z kolejnych zagrożeniem, Odinson widzi, że Gromowładna jest wszystkim tym, czym on w danej chwili nie potrafi. Okazuje współczucie i prezentuje rozsądek, zamiast porwyczego latania z siekierą na wroga. To wtedy właśnie oddaje jej swój przydomek, aby pełniłą rolę, której on nie podołał. Póki co, bowiem:
- Potężna Thor, pomaga oryginalnemu Thorowi dojrzeć.
Przez 7 tomów (licząc wydania polskie) widzimy jak zmienia się nie tylko Jane, wątpiąca co chwilę w swój status jako superherosa, naukowca, ambasadora Midgardu, śmiertelnika, a nawet boga. Równolegle prowadzona jest historia Niegodnego Thora, który musi radzić sobie nie tylko bez statusu boga, ale i potężnej broni i mocy z nią związanych. Na horyzoncie jawi się Wojna Światów (Której recenzja niedługo pod TYM LINKIEM), a trzeba jej przecież jakoś zapobiec. Przecinające się stale ze sobą historie obu bohaterów, pozwalają rozwinąć się obojgu. Jane godzi się z tym, że jest wyłącznie śmiertelniczką, której dana została duża moc sprawcza, a Thor, że silne uderzenie młotem to nie definicja bohaterstwa. Zwieńczeniem obu tych dróg jest poświęcenie. Nie tylko swojej dumy, ale i nawet życia. To właśnie w świetle tragedii (nie zgadniecie co dzieje się w komiksie zatytułowanym Śmierć Potężnej Thor…) Odinson postanawia zacisnąć zęby i stawić czoła niegodziwym bez względu na warunki. Skoro umierająca na raka Ziemianka potrafiła zdobyć się na taki gest, czy Boga Piorunów nie stać na to samo? Thor odnajduje w sobie nową siłę i staje najpotężniejszą wersją samego siebie. Nawet Młot, który ostatecznie bierze w swą nordycką dłoń jest udoskonalonym wariantem pierwotnego Mjolinira, którym nie tylko obije gębę kolejnemu łotrowi, ale poleci w kosmiczną otchłań, by samemu stać się natchnieniem dla reszty wszechświata.
Choć lata temu, po premierze pierwszego zeszytu Potężnej Thor komiksowy internet zadrżał w posadach, jak zwykle zrobił to przedwcześnie. Pozbawienie Thora pozycji, na jaką latami pracował nie jest skutkiem tej “złej polityki Marvela, która wszędzie wpycha kobiety i lewactwo”. To zabieg, mający na celu zaprezentować nam jak kruchymi i próżnymi istotami jesteśmy. Tak jak Thor, ten podstawiony i częściowo wyimaginowany internauta, którego powołuję tu do życia, musi nauczyć się, że do sukcesu i wielkości prowadzą różne drogi. By coś docenić, musimy to często stracić. Może to być status nas samych, potężny oręż, albo ukochana postać komiksowa. To wszystko odebrał nam Jason Aaron, by oddać lepsze niż kiedykolwiek. Umarł Thor, niech żyje Thor!
[1] Thor, J. Michael Straczynski (Egmont Polska, 2022)