KomiksKulturaRecenzje

“Nieśmiertelny Hulk” – Najstraszniejsze co w nas żyje [RECENZJA]

Norbert Kaczała
Fragment okładki pierwszego zeszytu "Nieśmiertelnego Hulka" (rys. Alex Ross)

Niewiele jest w komiksowym mainstreamie tak prostych konceptów jak Hulk. Cichy i niepozorny facet pod wpływem tajemniczej siły zmienia się w okrutnego potwora. Inspirowany klasycznym dziełem Stevensona bohater, choć przemierzył już rozmaite światy, pokonał najdziwniejszych wrogów i przechodził szereg przemian fizycznych i intelektualnych, wciąż jednak pozostawał tym samym. Zepchniętą w podświadomość złą stroną protagonisty, która przyjmuje formę fizyczną. Jednak zdarza się, że pewien śmiały twórca postanowi wziąć w swe ręce wysłużony pomysł i tchnąć w niego nowe życie. Np. uświadamiając czytelnikom, że to życie jest bardzo ciężko odebrać.

Hulk nie może umrzeć. I nie chodzi nawet o to, że nie podjęto tego próby, a o fizyczną niemożliwość pozbawienia życia zielonego monstrum. Parafrazując za Markiem Ruffallo w “Avengers”, gdy Banner strzeli sobie w usta, Hulk wypluje pocisk. Pytanie jednak brzmi, dlaczego tak jest? Czemu taka abominacja nie może odejść z naszego padołu? I co mają z tym wspólnego tajemnicze Zielone Wrota, o których coraz częściej słyszy Banner? To tylko kilka pytań, na które stara się odpowiedzieć Al Ewing w “Nieśmiertelnym Hulku”, czyli komiksie, który odważył się dodać zupełnie inny kontekst do historii o zielonym potworze. Groteskowy gigant staje się tutaj postacią rodem z horroru, prezentując swoje bardziej wyrachowane i posępne oblicze, aniżeli to owładnięte prostym popędem do miażdżenia. Bardziej świadomy Hulk to raczej antybohater, który choć spierze złoczyńców na kwaśne jabłko, nie odpuści sobie dodatkowej dawki przemocy czy zastraszenia. Jest doskonale świadom faktu, jaki wpływ wywiera na otoczenia i przeciwników i nie zamierza rezygnować z tego przywileju.

Nieśmiertelny Hulk
Kadr z “Nieśmiertelnego Hulka” (rys. Joe Bennett)

Co ciekawe, zarówno Hulk jak i Banner wydają sie pogodzeni z tym stanem rzeczy, dbając o siebie nawzajem. To dlatego właśnie nasz zielony olbrzym nie pozwala Bannerowi odejść z tego świata, wiedząc ile jeszcze, mogą razem zdziałać. Ta rozwijająca się, niejednoznaczna relacja stanowi pewną kontrę od wcześniejszych prób ich koegzystencji, gdzie próbuje się Hulka całkowicie odizolować, zlikwidować czy uśpić. W komiksie Ewinga jest to mroczna strona duszy każdego z nas, która zamiast być odseparowana, powinna stanowić naszą integralną część. Gniew i frustracja pomagają powstrzymywać złych ludzi, więc niby czemu mielibyśmy je tłamsić? Ile pożytku może zdziałać spuszczenie swojego diabła ze smyczy od czasu do czasu. 

Nie bez powodu przytaczam tutaj rogatego władcę piekieł, bo choć element ten zostanie dogłębniej opracowany w drugiej części tej historii, warto mieć na uwadze nawiązania do świętych ksiąg. Idea przyświecająca “Nieśmiertelnemu Hulkowi” koresponduje z naukami Kabały, według której dobro nie istnieje bez zła, furia nie istnieje bez cnoty, i zapewne Hulk nie istnieje bez Bannera. Ale ta trudna nauka będzie możliwa do przyjęcia dopiero gdy przekroczymy Zieloną Bramę. O tym jednak będziecie musieli przekonać się sami.

Kadr z “Nieśmiertelnego Hulka” (rys. Joe Bennett) / fot. materiały prasowe

Demoniczny aspekt egzystencji Hulka zostaje tutaj wsparty także przez fantastyczne rysunki Joe Bennetta. I choć w przypadku scen dialogowych z udziałem przeróżnych ludzi, są to estetyczne prace niewykraczające poza terytorium standardowego poziomu komiksów Marvela, sedno tkwi gdzie indziej. Po pierwsze, w projekcie samego Hulka. Zapytacie sarkastycznie, co może być trudnego w narysowaniu umięśnionego, zielonego typa. Odpowiem, przynajmniej jedna rzecz – twarz. Na przestrzeni lat oblicze Hulka przybierało rozmaite formy, odpowiadające przemianom, które przechodził i rolom, jakie przybierał. Gladiator, gangster, potwór Frankensteina itd. Jednak tutaj Hulk po raz pierwszy wygląda jak…diabeł. Zaskakująco inteligentne oczy, przerażający uśmiech i skupienie na twarzy w chwili rozgniatania wrogów na miazgę. Jeszcze nigdy nie prezentował się tak groźnie, bo nigdy wcześniej nie robił tego tak świadomie. 

Po drugie, to komiks przepięknie bawiący się body horrorem. Od dawna nie widziałem tak kuriozalnie wynaturzonych zlepków tkanek i organów połączonych w dzieła sztuki współczesnej. W szczególności w tak mainstreamowym wydawnictwie. Mistrzowie Carpenter i Cronenberg zapewne sami chętnie wcisnęliby obecne tutaj kreatury do swoich filmów. Tyczy się to także pewnych zmian w umiejętnościach bohatera tytułowego. Choć nie chcę zdradzać co dokładnie dzieje się z ciałem Hulka, powiem tylko, że staje się on jeszcze bardziej niebezpieczny niż był wcześniej. Esencja udanego horroru w zupełnie niespodziewanym miejscu. 

Ewing stworzył fantastyczną historię. Odważył się rozwinąć obecne w lore Hulka od wielu dekad wątki i nadać im zupełnie nowy, poważniejszy i straszniejszy charakter. W tej postaci od lat drzemał ogromny potencjał, który na światło dzienne wydobyła dopiero potrzeba pogodzenia Bannera i Hulka w jeden, monstrualny byt. Aż dziw bierze, że w historii inspirowanej klarownie klasykami literatury grozy tak dużo czasu zajęło scenarzystom, aby wrócić do korzeni.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.