FilmyRecenzjeStreaming

Ghibli: Ruchomy Zamek Hauru [RECENZJA]

Norbert Kaczała
zdjęcie z filmu "Ruchomy Zamek Hauru"/ Studio Ghibli

Jeśli jest jakiś gatunek filmowy, do którego przez lata podchodziłem jak pies do jeża, to byłoby to zdecydowanie kino wojenne. Zabijanie jest złe, ten jeden żołdak zawsze dobry, nikt naprawdę nie chce tu być, zły dowódca chce wszystkich zabić, a wrogowie to też ludzie. Powtórzcie ten schemat dziesiątki razy i każdy polski ojciec usiądzie w niedzielę zadowolony przed telewizorem nadającym program drugi telewizji publicznej. Jednak z czasem pojawiło się kilku twórców i ich filmów, którzy postanowili nieco przemodelować moje sceptyczne pojmowanie gatunku. Zmieniając perspektywę, mieszając gatunki, lub, przykładowo, dodając do całości animację, magię i wielkie, ruchome zamki.

Odnoszę wrażenie, że ten dość esencjonalny element Ruchomego zamku Hauru bywa dość często pomijany, kosztem wszechobecnego zachwytu ogólną oprawa wizualną i przepastną wyobraźnią twórców ze Studia Ghibli. Nie powinno to dziwić. Każdy, kto ma w pamięci fantastyczne sceny z Księżniczki Mononoke czy kultowego Spirited Away wie doskonale, że Miyazaki potrafi pokazać nam coś, co dalece wykracza poza nasze granice pojmowania wizualnej fikcji. Nie inaczej jest w przypadku omawianego dzisiaj filmu. Sam steampunkowy zamek to jedno, ale także aeroplany, zasady działania drzwi wejściowych czy nawet prosty strach na wróble robią wrażenie. Eklektyzm ukazywanych przez reżysera motywów sprawia, że cały świat Hauru wydaje się być nieskończenie pojemny i żywy. Bez względu na to, jakie cuda i czary zaprezentuje Miyazaki, jesteśmy w stanie bez mrugnięcia okiem zaakceptować obecny stan rzeczy. Oczywiście, że ten chłopiec nosi magiczną brodę, zamaskowane gluty mieszkają w imbryczku, a psy to idealni szpiedzy… Czego tu nie rozumieć?

Przeczytaj również:  „Zarządca Sansho” – pułapki przeszłości [Timeless Film Festival Warsaw 2024]
fot. z filmu “Ruchomy Zamek Hauru”/ Studio Ghibli

Jak to jednak bywa w przypadku większości filmów japońskiego studia, pod surrealistyczną fasadą skrywa się o wiele poważniejszy problem. Tym razem jednak nie musimy doszukiwać się ukrytej symboliki, by dostrzec problematykę jakiej dotyczy Ruchomy zamek Hauru. To od początku do końca film osadzony w realiach wojennych i to właśnie wielki konflikt napędza wszystko wokół. Nawet pomniejsze wątki, zmiany zachodzące w postaciach, czy pojedyncze sekwencje wybrzmiewają tak, jak powinny dzięki wojennemu kontekstowi. Tytułowy bohater jest kimś na kształt wojennej legendy. Choć to jeszcze nie weteran, na pewno nie jest mu obcy zapach prochu i widok wielu ofiar. Nieco zblazowany, naznaczony niezrozumiałymi dla innych frustracjami i trudną relacją z protegowanymi i przełożonymi mężczyzna, wypada jak ucieleśnienie całej machiny wojennej. Bo choć czasem chcielibyśmy wylegiwać się całymi dniami w pałacu, powinniśmy pomóc jeśli tylko możemy. Nawet jeśli jesteśmy 90-letnią staruszką, demonem ognia, czy wyrachowaną wiedźmą.

fot. z filmu “Ruchomy Zamek Hauru” / Studio Ghibli

Oczywiście jest to tylko moja interpretacja (zapewne odpowiednio filtrowana przez maseczkę, którą wszyscy musimy nosić), lecz Ruchomy zamek Hauru w bardzo ciekawy sposób mówi o radzeniu sobie z trudnościami. Chociaż żaden z bohaterów nie chce znajdować się w sytuacji, w której jest (a dotyczy to dosłownie każdej postaci w tym filmie), to starają się nie poddawać. Wojna szaleje, na karku przybyło jakieś 80 lat, lata demonicznej świetności dawno za nami, a demencja już tuż-tuż. Najgorsze co możemy zrobić, to nic. Zdać się na bierność i czekać co przyniesie los. Film Miyazakiego to wyjątkowo ludzkie doświadczenie, napawające widza nadzieją, że jeszcze będzie lepiej, tylko czasem musimy zacisnąć zęby. I bez względu na to, co przydarzy nam się po drodze, podróż zakończymy jako ludzie o wiele mądrzejsi.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?

Tym bardziej, że w czasie naszej podróży będziemy mieli czas na skupienie się na rzeczach, które w natłoku szalejącej apokalipsy zdarza nam się pomijać. Chodzi tu o wszelakie przyjemności dnia codziennego. Nie tylko o wielkie polany pełne kwiatów, czy odizolowane chatki pośrodku pustkowia, ale też satysfakcję z siedzenia w czystym mieszkaniu i zjedzenia pysznych jajek na bekonie. Choć to kolejna z obligatoryjnych porad na czasy pandemii, których może dostaliście już dość dużo, jak widać nie da się od nich uciec. I dobrze, bo o radości z życia warto pamiętać każdego, nawet trudnego dnia.

fot. z filmu “Ruchomy Zamek Hauru” / Studio Ghibli

Chociaż chwalenie zbiorczego geniuszu Studia Ghibli i jego ojca chrzestnego jest wyłącznie formalnością, wypada mi uzasadnić, czemu również Ruchomy zamek Hauru znajduje się w panteonie kultowych dzieł japońskiej animacji. Przede wszystkim dlatego, że z niewiarygodną skutecznością łączy ze sobą wątki niezwykle dojmujące, jak i dziecinnie wręcz radosne. Pokazuje życie takim, jakie zawsze jest. Jako mieszaninę strachu i nadziei. Miłości i nienawiści. Delikatności i przemocy. I z taką refleksją powinniśmy pozostać, kończąc seans zarówno filmu wojennego, jak i animacji. Że po prostu będzie dobrze.

Ocena

8 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

Spirited Away, Księżniczkę Mononoke, dowolny film Studia Ghibli

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.