Advertisement
KomiksKultura

“Uniwersum DC Według Mike’a Mignoli” – Not Only Greatest Hits? [RECENZJA]

Norbert Kaczała
Uniwersum DC według Mike'a Mignoli recenzja
Fragment okładki polskiego wydania "Uniwersum DC według Mike'a Mignoli"

Nawet jeśli nie śledzicie amerykańskiego środowiska komiksowego przesadnie uważnie (lub nie robicie tego regularnie), bez problemu rozpoznacie niepowtarzalny styl Mike’a Mignoli. Ojciec Chrzestny Hellboya i B.B.P.O. zyskał światową sławę dzięki charakterystycznej geometryzacji postaci, intensywnemu cieniowaniu i oczywiście przepastnej galerii stworów z piekła rodem. Sam mogę nazywać się fanem jego kreski i z radością podzielam jego artystyczne fascynacje. Dlatego gdy Egmont zapowiedział wydanie polskiej edycji Uniwersum DC Według Mike’a Mignoli byłem co najmniej podekscytowany. Miałem już bowiem za sobą lekturę świetnej Zagłady Gotham oraz Gotham w Świetle Lamp Gazowych, a wydanie takich opowieści w zbiorczym tomie, okraszonym twardą oprawą było niezwykle kuszącą opcją.

Niestety dałem się ponieść chwili. Okazało się bowiem, że sporych rozmiarów tomiszcze, które wydał Egmont nie zawiera w sobie tych kultowych komiksów. Otrzyjcie jednak łzy, lovecraftianie, bowiem Mignola ma do wyciągnięcia z rękawa jeszcze inne karty. Co zatem znajdziemy w środku? Niemały zestaw zróżnicowanych opowieści, które na przestrzeni lat były poligonem doświadczalnym dla dopiero zyskującego swoją popularność i renomę artysty.

Swoją przygodę zaczniemy od Widmowego Przybysza (który w Polsce nie zdobył jeszcze większej popularności), tajemniczego człowieka o nieznanej genezie, rozpracowującego działania sekty, chcącej rozpętać piekło na Ziemi. A że przyszły ojciec Hellboy’a czuje się w tematach sekciarskich jak w domu, to i panele serii Phantom Stranger okrasił pięknymi rysunkami. Niestety, zarówno sama postać, jak i kilka zeszytów jej przygód to twory dość archaiczne, przez co mogą odstraszać nowych czytelników. Specyficzna maniera wypowiedzi Przybysza, dość sztampowe podejście do ponadnaturalnych zagadek kryminalnych czy sama fabuła doskonale pamiętająca początki bohatera mogą sprawić, że nie zyska ona zbyt wielu fanów.

Uniwersum DC według Mike'a Mignoli recenzja
Fragment okładki 3 zeszytu serii “Arkham”

Nieco inaczej sprawa wygląda w przypadku następnej historii współtworzonej przez Mignolę. Tym razem wyruszamy w kosmos, by zagłębić się w tajemniczą i nieznaną do tej pory historię Planety Krypton, długo przed urodzeniem się na niej Kal-Ela. To wyborna pozycja dla wszystkich fanów mariażu fantasy i science fiction. Rodzinna planeta Supermana tętni życiem, mieni się wszystkimi kolorami tęczy, a jej mieszkańcy to równie barwni i estetyczni nie-ludzie. Geneza Kryptonu to dość klasyczna, lecz wyjątkowo wdzięczna historia przypominająca powieści z początku minionego wieku, o kosmicznych monarchiach, konfliktach motywowanych chęcią władzy i oczywiście nadchodzącej zagładzie. Zapraszamy wszystkich zwolenników przygód Flasha Gordona. I choć widok rysunków Mignoli w tak jaskrawych barwach może być niemałym szokiem, niezwykle cieszą one oko. Projekty kostiumów i fantazyjne lokacje oraz pojazdy to osobne dzieła sztuki, które powinien docenić absolutnie każdy. Styl ten wydaje się stać w niemałej opozycji względem tego, z czym kojarzymy artystę obecnie, jednak to chyba największy atut nie tylko historii Kryptonu, ale i całego komiksu. Możliwość obserwowania rozwoju Mignoli. Po prawdzie, to jedyny motyw spinający „Uniwersum DC…” w całość.

Przeczytaj również:  Na własnych zasadach. Fontaines D.C. – „Romance” [RECENZJA]

Oczywiście antologie rządzą się swoimi prawami. W przypadku wzięcia na tapet twórcy takiego kalibru jak Mike, selekcja jego wszystkich najważniejszych dzieł byłaby niemal niewykonalna. Przynajmniej w obrębie jednej publikacji. Dlaczego zatem w to miejsce nie wydać bardziej charakterystycznych Gotham w świetle lamp gazowych oraz Zagłady Gotham? To pytanie pozostawiam bez odpowiedzi licząc na potencjalne wznowienie obu dzieł. Byłoby posunięcie zrozumiałe, biorąc pod uwagę z czym kojarzy nam się współcześnie twórca. Dla osób zafascynowanych obecną kreską Mignoli, na szczęście też się coś znajdzie. Po pierwsze, duży zestaw okładek. Zarówno pomiędzy pojedynczymi zeszytami, jak i na samym końcu tomu w formie galerii znajdziemy szereg prac Mike’a zdobiących wszelakie serie na przestrzeni lat. Od Ligi Sprawiedliwości, przez Batmana, aż po Deadmana. Co ponownie, mogłoby zostać wydane osobno, choćby w formie artbooka.

Uniwersum DC według Mike'a Mignoli egmont
Fragment pierwszego zeszytu serii “World Of Krypton”

Jeśli jednak poszukujecie historii, które będą zawierały w sobie choć odrobinę klimatu znanego z Hellboy’a, ostatnie opowieści w tomie dostarczają dokładnie to, czego potrzebujecie. Batman – Sanctum, czyli pojedyncza, autonomiczna opowieść o Mrocznym Rycerzu mierzącym się z nieumarłymi to dokładnie ten rodzaj mroku, którego poszukiwałem od samego początku. Cmentarna sceneria, Batman skryty w cieniu, inspiracje wampiryczne i wszechobecny gotycyzm. Zarówno Bruce Wayne, jak i Mignola prezentują się perfekcyjnie. Od siebie pozwolę sobie również zarekomendować małą, niepozorną historię umieszczoną na samym końcu tomu. To swego rodzaju suplement do serii o Potworze z Bagien, napisany przez samego Neila Gaimana. Nie chcę odbierać Wam choćby najmniejszej cząstki przyjemności z lektury Swamp Thing Annual #5, dlatego powiem tylko, że to niesamowita historia o tożsamości, duszy, poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi, a także…wierze. Zamknięta w raptem kilkunastu stronach… Coś pięknego! A o samym Potworze z Bagien porozmawiamy już wkrótce.

Przeczytaj również:  Klasyka z Filmawką: „Atlantyda: Zaginiony ląd” (2001)

Przyznaję, że jestem w kropce. Nie potrafię bezceremonialnie odradzić Wam lektury i zakupu Uniwersum DC Według Mike’a Mignoli. Znajdziecie tam naprawdę wiele stymulujących artystycznie plansz i kilka ciekawych historii. Z drugiej strony, trudno nie zachęcić Was do poszukiwania na własną rękę ciekawszych komiksów pióra Mignoli, wiedząc w jak wielu dziełach można przebierać. Temat dzisiejszej recenzji zasugeruję przede wszystkim (a może i wyłącznie) najbardziej zagorzałym fanom artysty. Prześledzicie tu jego drogę od zdolnego rzemieślnika, do autonomicznego artysty. Jednak taką rolę równie dobrze mógłby spełnić artbook, nie oferujący nam wyłącznie skrawków większych opowieści. Decyzję o zakupie pozostawiam Wam, wniosków końcowych dziś nie będzie.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.