Advertisement
FestiwaleFilmyNowe Horyzonty 2024Recenzje

„Wszystkie długie noce” – Popatrzmy razem w nocne niebo | Recenzja | Nowe Horyzonty 2024

Norbert Kaczała
fotos z filmu Wszystkie długie noce
fot. „Wszystkie długie noce" / Nowe Horyzonty

Kino to przepiękne zjawisko oparte na ciekawej skrajności. Z jednej strony chcemy oglądać kolejne filmy, aby oderwać się od naszej rzeczywistości. Przenieść się do niesamowitych światów, gdzie problemy dnia codziennego ustępują miejsca ekscytującym przygodom. Z drugiej jednak pięknie jest odnaleźć na ekranie postacie, których problemy odzwierciedlają naszą własną perspektywę. Zrozumieć, że choć dzielą nas kilometry czy lata, ktoś po drugiej stronie ekranu ma tak samo jak ja. Nie inaczej jest we Wszystkich długich nocach Shô Miyake, które choć geograficznie tak odległe, są nam niezwykle bliskie.

Misa (Mone Kamishiraishi) ma ostatnio w życiu pod górkę. Przez intensywne PMS i szereg problemów na tle hormonalnym nie radzi sobie ze swoimi emocjami. Z tego powodu rezygnuje ze stabilnej pracy, aby w nowym środowisku spróbować dojść ze sobą do ładu. Kurita Optics, firma produkująca edukacyjne zabawki dla dzieci, mogłaby być miejscem wytchnienia, gdyby nie ten irytujący Takatoshi (Hokuto Matsumura) i jego nawyki. Młody chłopak zmagający się z fobią społeczną i atakami paniki staje się oczywiście z czasem coraz ważniejszym towarzyszem codzienności głównej bohaterki, dzięki czemu oboje odkryją samych siebie na nowo. Na całe szczęście, pomimo niemałej wagi podejmowanego tematu, Miyake ani przez moment nie epatuje patosem. Problemy dotykające bohaterów są silnie osadzone w codzienności, przez co nie będziemy musieli słuchać smętnych monologów o trudzie życia, podczas gdy smutna, skrzypcowa muzyka przygrywa w tle. Dane nam będzie za to obserwować, jak Misa i Takatoshi przeżywają każdą kolejną dobę, wykonując swoją pracę najlepiej jak się da, stając naprzeciw osobistych przeszkód i próbując nie zaszkodzić swoim sposobem bycia nikomu wokół. Nawet jeśli nie zawsze będą potrafili te cele osiągać. To nie jest motywacyjna historia o ciągłej walce o swoje i wychodzeniu ze strefy komfortu. To zaskakująco realistyczna opowieść o próbie zrozumienia siebie samego i świata wokół nas. Reżyser traktuje swoich bohaterów z ogromnym szacunkiem i nie marginalizuje faktu, że codzienne czynności urastają w ich oczach do miana wielkich wyzwań. Jednakże nie sili się na tanie sensacje i żadną realizacyjną szarżę. Jak przystało na obserwatorów, widzimy zmagania głównych bohaterów z wsiadaniem do pociągu, nadmiarem dźwięków czy bałaganem w miejscu pracy, nie naruszając ich przestrzeni osobistej. Na spokojnie, w swoim tempie, wszystko da się załatwić.

Przeczytaj również:  Target: orgazm. „Babygirl” – recenzja z Wenecji
fot. „Wszystkie długie noce” / Nowe Horyzonty

Scenariusz oczywiście nie opiera się tylko na motywie ciągłej walki o ład emocjonalny i komfort psychiczny, w końcu trzeba wstać, zrobić obiad, pomóc grupie młodocianych w miejscu pracy. We Wszystkich długich nocach da się wyczuć to specyficzne umiłowanie codzienności, spotykane dość często w kinie japońskim. Małe rytuały dające nam poczucie harmonii są tutaj ogromnie ważne i napędzają właściwie całą fabułę. Niewielkie zwycięstwa i radości pomagają nam oswajać się z życiową przestrzenią bohaterów, prześledzić ich rozwój (zawodowy i osobisty), a nawet zgadywać, co niedługo ich czeka. Okruchy życia to przepiękne określenie, które wpasowuje się w film Miyake wprost idealnie. Widzimy tylko kawałeczki większej całości, ale pozwalają nam one poczuć, jak smakuje życie naszych protagonistów. Bo gdy napisy końcowe pojawią się wreszcie na ekranie, ta historia się nie skończy. Zaobserwujemy szereg zmian, przyswoimy pewne lekcje i pokontemplujemy nad niektórymi scenami, ale przecież te kilka tygodni z życia Misy i Takatoshiego nie stanowią jego całości. Gdy pociąg odjedzie, a światło w biurze zostanie zgaszone, oni wciąż będą przeżywać świat po swojemu. Choć już nieco inni. I to o znaczeniu tych okruszków mówi w dużej mierze ta historia. Reżyser, we współpracy z Maiko Seo i Kiyohito Wadą, napisał scenariusz, który prezentuje idealną dla tych założeń konkluzję. Zostawia widza z ciekawością, co wydarzy się dalej. Jak wiedząc to, co przed chwilą zobaczyliśmy, potoczą się losy tych ludzi. Jak wiele zdążyło się zmienić w ich życiach przez cały czas trwania fabuły filmu i ile zmieni się w naszych po dwóch godzinach seansu.

Chylę czoła przed Mone Kamishiraishi i Hokuto Matsumurą, którzy z ogromną finezją zobrazowali tak skrajnie różne żywioły. Ani przez moment nie czułem w ich gestach, zachowaniach czy wypowiedziach choćby odrobiny fałszu. Mimo że filmowa Misa wielokrotnie zalicza emocjonalne eksplozje,  nie przybierają one formy przeszarżowanych spazmów. To w pełni realistyczne sytuacje, podczas których emocji nie da się już trzymać na wodzy. Rzucane słowa czy wykonywane gesty wyglądają dokładnie tak, jak możecie je sobie wyobrazić (lub przypomnieć…)  w momencie absolutnego przytłoczenia emocjonalnego, którego nie da się zracjonalizować. Trzeba się wykrzyczeć, odetchnąć, wrócić z przeprosinami i spróbować wrócić do codziennych zajęć. Oczywiście w skład doby głównej bohaterki wchodzi też regularna praca, czas poświęcony rodzinie i potrzeba realizowania własnych aspiracji. Mamy zatem do czynienia z całym wachlarzem emocji i reakcji. Wierzę w każdy jej uśmiech, płacz, gniew czy obojętność. Takatoshi  ma za to skrajnie odmienny temperament. Zdawkowość, z jaką reaguje na otoczenie, może wydawać się aż przesadna, jednak diabeł tkwi w szczegółach. Spojrzenia, mimika czy mowa ciała od razu zdradzają jego niepewność i lęk. Ataki paniki to również realistyczne odwzorowanie epizodu, który chwilami aż ciężko oglądać. Mając to wszystko przed oczami, tym silniej kibicujemy Takatoshiemu , aby udało mu się znaleźć trochę odwagi i zrobić ten kolejny krok. A gdy postawimy na scenie obie z tych sił razem, chemia będzie niepodważalna. Pięknie się równoważą, odkrywając powoli swoje cechy wspólne, plotąc nić porozumienia. Chce się dla nich najlepiej, nawet jeśli nie mamy żadnej gwarancji jak to się skończy.

Przeczytaj również:  „Moje lato z Carmen” – Piękno prostoty z przybraniem [RECENZJA]
fotos z filmu Wszystkie długie noce
fot. „Wszystkie długie noce” / Nowe Horyzonty

Jestem ogromnie zaskoczony, jak zróżnicowane tematy podejmuje scenariusz Wszystkich długich nocy. Coś, czego streszczenie brzmi jak standardowa historia o niepoddawaniu się i sile przyjaźni, prezentuje niezwykle dojrzałe spojrzenie na rzeczywistość. Nie wszystko skończy się dobrze, przytulanie nie rozwiąże wszystkich problemów, PMS i fobia społeczna to tylko jedne z codziennych przeciwności losu, a świat nie zawsze będzie dla ciebie łaskawy. To bardzo gorzka pigułka do przełknięcia, jednak wciąż mamy świadomość, że właśnie przyjęliśmy lek. Ostatni akt filmu to nieoczywisty wybór, biorąc pod uwagę dwa poprzednie i to, w jakim kierunku zmierzała opowieść. Po tym idzie poznać dobry dramat. Nie chcesz, żeby wszystko potoczyło się w tę stronę, ale czasem musi. Na tym polega życie. Na uczeniu się, jak radzić sobie z tym, czego nie chcemy doświadczać.

Wszystkie długie noce to pozycja ze wszech miar dobra. Portretuje codzienność wraz z jej blaskami i cieniami, oddając głos często niesłyszanym bohaterom i ich emocjom. Ma w sobie głębię i wrażliwość, której mógłby pozazdrościć  niejeden artysta. To film, który przypomina spoglądanie na nocne niebo. Możemy z zachwytem wpatrywać się w świecące punkty, odnajdując między nimi zależności, układać je w kształty i snuć marzenia o bezkresie tego, co przed nami. Ale tuż za polem naszego widzenia czai się myśl, że gwiazdy te mogły zgasnąć już wieki temu. Cieszmy się zatem ich blaskiem, którym emanują, bo nie wiadomo, na jak długo starczy im sił, by błyszczeć.


korekta: Aleksandra Kowalewska

Ocena

8 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.