“Omega Men” – Na froncie bez zmian [RECENZJA]
We współczesnym środowisku komiksowym jest kilku twórców, którzy dostają ode mnie odgórny, spory kredyt zaufania. A Tom King bez wątpienia jest jednym z najważniejszych członków tego zacnego grona. Szacunek jaki wypracował pisaniem takich mini-serii jak Vision czy fenomenalny Mister Miracle oraz niektórymi tomami Batmana raczej nie zostanie zachwiany w nadchodzących latach. Tym razem jednak mamy okazję przyjrzeć się jednemu z wcześniejszych dzieł scenarzysty i spróbować prześledzić jego artystyczny rozwój. A Omega Men to komiks idealny na poparcie prostej prawdy, że każdy musiał jakoś zacząć.
Kyle Rayner niegdysiejsza Zielona Latarnia (obecnie Biała) zostaje zamordowany. Oczywiście nie tak naprawdę, bo taką wersję wydarzeń forsuje kosmiczna propaganda. W rzeczywistości został on „jedynie” uprowadzony przez tytułowych Omega Men – dla jednych dzielnych rewolucjonistów, dla innych zbrodniczą bojówkę. Nasz główny bohater został pojmany, celem przyłączenia go w szeregi ugrupowania, które za wszelką cenę chce obalić zbrodniczy reżim potężnej Cytadeli. Jednak zasadnicze pytanie brzmi, która ze stron ma w tym konflikcie rację. O ile ktokolwiek ją ma… I to właśnie na tym dualizmie moralnym koncentruje się komiks Toma Kinga. Za każdym razem gdy ścierają się dwie ideologie, której zwolennicy działają na granicy prawa, obranie właściwej strony jest niezwykle trudne. To oczywiście nie pierwszy raz kiedy historia wojenna każe kwestionować bohaterowi czy strona dla której pierwotnie walczy, to na pewno „ci dobrzy”, i czy oponenci to faktycznie bezduszne monstra. King z resztą nie ukrywa swoich inspiracji współczesnymi i minionymi konfliktami zbrojnymi, opatrując okładki kolejnych zeszytów plakatami propagandowymi autorstwa Trevora Hutchinsona, dopisując fragment historii wojny z Cytadelą.
Problem polega jednak na tym, że widzieliśmy tę historię już wiele razy. Czy to w literaturze, filmie czy komiksie, ścierające się siły rebeliantów i imperium opowiadały raz za razem dokładnie to samo. I choć jest tu sporo miejsca na zniuansowanie całości, King kreśli swój scenariusz z niemal chirurgiczną precyzją i dokładnością korzystając z jakiegoś nieistniejącego podręcznika. Obligatoryjna śmierć jednego z rebeliantów, motywacje stojące za „tym tajemniczym” w grupie, przekroczenie granicy skwitowane pytaniem „Czym różnimy się od Imperium?”, odkrycie drugiego dna w intrydze Cytadeli czy pełne goryczy stwierdzenie, że to jest wojna. Wątki te są zrealizowana naprawdę wdzięcznie, jednak ani przez chwilę nie czułem tu autorskiego spojrzenia na problem. Pod komiksem mógłby podpisać się ktokolwiek inny, a ja nie zauważyłbym różnicy. Ale wówczas pewnie nie podjąłbym się recenzji kolejnego z wielu komiksów od twórców o mniejszym kalibrze.
Jestem skłonny uznać to za autorski debiut ze sporymi aspiracjami, wszak King w czasie pisania utworu był dopiero na początku swojej kariery w przemyśle komiksowym. Niestety, na tym etapie kariery, King nie dokonuje przewrotu do jakiego jest zdolny, a tworzy co najwyżej wprawkę techniczną. Kreśląc dalej artystyczną metaforę, przynosi zachowawczą martwą naturę na wystawę impresjonistów. I choć grupka odbiorców poklepie go po pleckach, bo zrobił to wdzięcznie, to w podręcznikach raczej nie wspomni się o tym nazwisku i dziele.
Omega Men są na szczęście dziełem dwóch artystów, co pomaga komiksowi wybić się nieco ponad powierzchnię przeciętności. Ta historia to również wielki debiut pochodzącego z Indonezji rysownika Barnaby’ego Bagendy. Dzięki niemu kosmiczny konflikt nabrał życia, formy i koloru. Zarówno rasy obcych, jak i bardziej humanoidalni bohaterowie miejscami aż wyskakują ze stron komiksu. Innym razem, na ich twarzach widać żywe, kameralnie wyrażone emocje. Bagenda jest wyjątkowo wszechstronnym artystą, który świetnie radzi sobie zarówno w kosmicznej rozpierdusze jak i intymnych scenach dialogowych. Życia jego pracom dodają również odpowiednio dobrane kolory, co pogłębia przestrzeń i przyciąga spojrzenie. Choć artysta ma na koncie niewiele tytułów, z przyjemnością będę śledził jego dalsze poczynania, bowiem takie talenty należy doceniać.
Omega Men to komiks, o którym można zapewne napisać sporo, ale tak jak w przypadku scenariusza do niego, nie byłoby to nic odkrywczego. Jest dobrym reprezentantem gatunku wojennego, zadaje kilka retorycznych i prostych pytań oraz niezwykle cieszy oko. Jeśli potrzebujecie czegoś, co wciągnie waszego tatę w komiksy o superbohaterach, Tom King przybywa na ratunek. Jeśli jednak siedzicie już trochę w tych wszystkich peleryniarskich uniwersach, odczujecie zmęczenie materiału i zamiast z księgarnianej półki powinniście zdjąć Omega Men z regału w lokalnej bibliotece. Nie widzę bowiem potrzeby zostawania z tą historią dłużej niż dolny próg czasu wypożyczenia.