Kaseta na dziale z horrorem. Recenzujemy “Censora” Bailey-Bond
Nie trzeba być popkulturowym ekspertem, by zauważyć dwie istotne tendencje w kinie popularnym. Po pierwsze, horrory mają się ostatnio bardzo dobrze. Po drugie, estetyka lat 80. i VHS ma się jeszcze lepiej. Choć wszechobecna moda na ejtisy powoli zwalnia, to wszelakie twory stangerthingsopodobne wciąż generują olbrzymie zainteresowanie nawet pośród tych, którzy o źródle inspiracji wiedzą tyle, co nic. Podobną postawę uosabia w sobie najnowsza kinowa premiera, również czerpiąca wielkimi garściami z historii gatunku, choć sama w sobie nie jest jego przedstawicielem. Jak to możliwe?
Censor to historia Enid (Niamh Algar), tytułowej cenzorki, której zadaniem jest pozbawianie najbardziej krwawych, wyuzdanych, wulgarnych i wynaturzonych filmów niewłaściwych scen i ujęć. A biorąc pod uwagę, że trwa obecnie szał na najniższego sortu horrory i filmy exploitation, ma ona ręce pełne roboty. Na szczęście jest profesjonalistką, więc nawet najgłupsze i najbardziej przerysowane akty ekranowej przemocy nie robią na niej wrażenia. Do pewnego momentu… Jeden z horrorów, który trafia biurko cenzorki, ma w swej obsadzie aktorkę łudząco podobną do jej zaginionej siostry. Chłodny profesjonalizm staje się echem przeszłości. Enid nie potrafi opędzić się od kolejnych wizji tajemniczej rudowłosej. Wraz z bohaterką zagubimy poczucie fikcji i rzeczywistości, a filmowe kurioza przenikną do diegezy celem zdezorientowania nas obojga. I choć jest to koncept stary jak medium filmowe, sprawdza się tutaj dobrze.
W tym momencie film Prano Bailey-Bond wymyka się kiepskim schematom, gdzie świat realny i chora imaginacja protagonisty przenikają się celem regularnego straszenia widza. Tutaj niejasny status przedstawianych wydarzeń napędza rozwój postaci, odkrywając kolejne karty nie tylko przeszłości bohaterki, ale i jej skomplikowanego charakteru. Fasada chłodnej obojętności bardzo szybko się sypie, a na wierzch wychodzą traumy, lęki czy frustracje. Duża w tym zasługa Nimah Algar, która potrafi zaprezentować niemały wachlarz emocji. Wierzymy równie mocno w jej zdawkowe spławianie znajomych z pracy, narastającą frustrację przy konfrontacji z rodzicami czy płacz, gdy wszystko dociera do okropnego końca.
A powodów do płaczu będzie tutaj mnóstwo. Nie tylko przez nierozwiązaną zagadkę rodzinną, ale też przez narastające wokół bohaterów kontrowersje. Społecznością wstrząsa bowiem tragedia wywołana przez szaleńca inspirującego się rzekomo filmem wypuszczonym na rynek pośrednio także przez Enid. Zatem niczym rodzice obwiniający Marylina Mansona o masakrę w Columbine a serię gier GTA o szalejącą przemoc, tak i tutaj mamy do czynienia z demonizującą tłuszczą. Tutaj właśnie kryje się największy metatekstualny potencjał filmu Censor, który bezpośrednio pokazuje, jak polaryzującym gatunkiem jest horror. Wykorzystując dość popularny schemat, nie tylko nie staje się kolejnym, produkowanym taśmowo horrorem, ale opisuje wpływ wywierany na odbiorców tych właśnie filmów. Zarówno fanów, jak i zagorzałych przeciwników. Nawet recepcja krytyczna samego Censora pokrywa się ze skrajnymi opiniami na temat gatunku jako takiego. Odbiorcy dzielą się na mówiących o braku strasznych elementów i rozczarowującym rozwoju akcji oraz chwalących umiejętne zbalansowanie dramatu i horroru czy subtelne mruganie okiem do fanów gatunku. Co jednak najważniejsze, to zarówno entuzjaści, jak i sceptycy będą aktywnie pozować na tych mądrzejszych. Zarówno ci obecni w filmie, jak i ci wychodzący z seansu.
Jednak jeśli poszukujecie w filmie Bailey-Bond czegoś więcej niż pouczającego eseju na temat recepcji horroru, nie martwcie się. To nie moja praca magisterska, a kompetentnie zrealizowany dreszczowiec z masą tajemnic do odkrycia, porządną dawką oniryzmu oraz niewyjaśnionych wydarzeń i niemałą porcją odniesień do klasyki gatunku. Zarówno entuzjaści giallo, filmów o wilkołakach, czy nawet jakieś trzy osoby, które kojarzą i kochają Zabójcę z wiertarką, poczują się dopieszczeni. Censor perfekcyjnie oddaje estetykę najdziwniejszych filmów lat 70. i 80., dodając do nich nawet okazjonalny efekt starej taśmy w magnetowidzie. Efekty specjalne wciąż mają w sobie ten namacalny sznyt, który z jednej strony uwiarygodnia całość, by z drugiej zupełnie odrealnić sytuację. Gra aktorska jest w odpowiednich momentach odpowiednio przeszarżowana, montaż przesadnie szybki a dialogi czy nawet całe postacie przypominają pastisz.
Nie będzie przesadą powiedzieć, że Censor to jedna z najciekawszych premier, nie tylko tego sezonu. Wyjątkowo trudny do jednoznacznego przypisania gatunkowego film potrafi jednocześnie być kompetentnym przedstawicielem kina grozy, jak i przejmującym dramatem. Określenie go jako wyłącznie jednego z dwóch byłoby skrajnie niesprawiedliwe i ujmujące dla dzieła Bailey-Bond, które łączy dwa światy. Film zaserwuje Wam ogrom emocji, piękną stronę realizacyjną, świetną kreację aktorską, a także możliwość chwalenia się oglądaniem w kinie filmu, który za 5 lat będzie na każdej liście “Top 5 post-horrorów, których NIGDY nie widziałeś!”. A nie ma nic lepszego, niż poczucie się ekspertem w dziedzinie jakiegoś gatunku. Trochę tak jak Bailey-Bond.
„Censor” pojawi się w polskich kinach 29 października.
Absolwent łódzkiego filmoznawstwa, entuzjasta kina wszystkich wysokości, regularny czytelnik historii obrazkowych, cierpiący na stały niedobór książek, aspirujacy AFoL.
Ocena
Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:
Ten film z kosza z DVD "Wszystko po 2 zł" w lokalnym markecie