Advertisement
KomiksKultura

“Incel” Jana Mazura – my face when [RECENZJA]

Norbert Kaczała
incel komiks recenzja
Okładka komiksu i kadr w gratisie / fot. materiały prasowe

Minął już naprawdę szmat czasu, odkąd w moje ręce wpadł najnowszy komiks Jana Mazura. Większy nawet, niż przez wprowadzeniem którychkolwiek z tych słów do edytora tekstu. Dlaczego? Czyżbym tak jak główny bohater komiksu nie potrafił odnaleźć siły w życiu, aby zrobić coś ponad przeglądanie chanów i akty samogwałtu? Czy zapoznawałem się z opiniami psychologów analizujących zachowania i postawę komiksowego Bartka? Czy zwyczajnie mi się nie chciało? W tych odpowiedziach może być nawet kilka ziaren prawdy, jednak głównym powodem jest to co Incel i incel mają, że sobą wspólnego — po prostu są.

Tym bowiem zajmuje się Bartek, główny bohater komiksu Mazura. Byciem. Ot tak sobie nie robiąc nic ponad przeciętność. Pracuje w handlu za zapewne  najniższą krajową, wraca do domu, dzięki się swoim brakiem wygrywu równym sobie na niesławnych messageboardach, bije Niemca po kasku i idzie spać. Okazyjnie wrzuca w sieć kompilacje smutnych Doom metalowych kawałków ku uciesze kilku anonimowych osób. Czy ciągle pasmo braku sukcesów wreszcie się odmieni? Czy nieumiejętność radzenia sobie z kobietami zaowocuje zmianą w charakterze? Czy Bartek wyjdzie z przysłowiowej piwnicy i ogarnie swoje życie? Pewnie ze nie, bo nie taki ma być główny bohater.

incel mazur komiks
Kadr z komiksu / fot. materiały prasowe

Incel jest w swojej esencji historią zbliżoną do Samego przeciw wszystkim Gaspara Noe. Oba opowiadają o dość nieprzyjemnym kolesiu, który za własne niepowodzenia obwinia świat wokół, a zmiana samego siebie na lepsze to co najwyżej absurdalny wymysł normików. I to, co przede wszystkim łączy obie opowieści, to absolutny brak życiowego progresu. Bartek tkwi w swoim edgy marazmie w same uszy, a dowolne próby zmiany tej sytuacji są krótkotrwałe i bezowocne. Przez to raz za razem przyglądamy się niepowodzeniu, zwieńczonemu postem na chanie i coraz niklejszą nadzieją na godne jutro. Ciągła repetycja sprawia niestety, że wszelakie współczucie, jakim możemy darzyć protagonistę, stopniowo się ulatnia, widząc, że nawet próby wyjścia na ludzi Bartek podejmuje z bardzo samolubnych pobudek. Pod koniec lektury zostaje tylko wzruszyć ramionami, wycedzić do kolejnej kartki “w sumie to **** z tobą” i mieć nadzieję na bardziej intrygujący dzień niż ten Bartka.

Przeczytaj również:  Żyć wiecznie. Oasis – „Definitely Maybe” [RETROSPEKTYWA]

Nie wątpię, że jest to zabieg celowy. Prezentując bohatera tkwiącego w toksycznej matni, wręcz nie sposób liczyć na obligatoryjny happy end. I to wszystko dałoby się przełknąć znacznie łatwiej, gdyby po drodze nie trzeba było odhaczyć serii kolejnych stereotypów. Abstrahując od doomerskej egzystencji, która sama w sobie dotyka też ludzi spoza banki nieplanowanego celibatu, wiele “przeciwności” jakie napotka na swej życiowej drodze Bartek to wręcz gotowe kalki. No bo trafi się wyidealizowana wizja miłości przez internet, pisanie zielonych tekstów na chanach otoczonych cenzopapami, wulgarne wrzucanie na kobiety, hipokryzja samców uber-alfa, a nawet godne polskiego kabaretu przebranie się za babę. Parafrazując niejako internetowy mem “hehe, bo wiecie”…

incel recenzja
Kadr z komiks / fot. materiały prasowe

Ten umowny obraz cyfrowo-realnego świata zamieszkiwanego przez inceli jest nakreślony dokładnie w ten sam sposób jeszcze zanim zaczniemy lekturę. Po co zatem w ogóle po nią sięgać, skoro cisnąć bekę mógłbym od ręki?

Nie będę jednak tego robił, bowiem sam Mazur zapewne nie zamierzał tak czynić. Już od pierwszych stron Incela da się odczuć ze historia opowiedziana przez autora to znacznie więcej niż zwykła szydera. Nietrudno jest spoglądać z góry na kogoś, komu wiedzie się gorzej od nas, a szczególnie gdy niemal ucieleśnia on życiową porażkę. Ciągle konfrontowanie Bartka z szeregiem dalszych niepowodzeń nie prowadzi do jakiś kuriozalnych wybuchów agresji, czy stereotypowego wywlekania swoich żali na resztę ludzkości. Można odnieść silne wrażenie, że tytułowy incel nawet jeśli nie obróci życia o 180 stopni, to przynajmniej zrozumie swoją siłę sprawczą. Gorzej, jednak gdy tło wokół bohatera zaczyna przypominać swoją własną autoparodię. Protagonista tam, gdzie ma siłę odnaleźć własny potencjał, drapie się skonfundowany po głowie i wraca do swojej samotni. Czy to realistyczna wizja wydarzeń? Jak najbardziej. Czy taka, którą chciałbym zobaczyć w historii zmierzającej z punktu A do B? A skądże. Żeby wiedzieć, jak dziwny jest ten specyficzny światek, wystarczy wejść na konkretne forum czy sekcje komentarzy na odpowiednim portalu. Nie trzeba w tym celu kupować komiksu za kilkadziesiąt złotych.

Przeczytaj również:  „Żeń-szeń. Zgniłe korzenie” – braku zaufania [RECENZJA]

Incel to dzieło w pewnym sensie spalone na starcie, o czym mówił sam Autor czy wydawca. Próbuje on bowiem balansować na cienkiej linii między usprawiedliwianiem toksycznych i destrukcyjnych zachowań a jawną drwiną z ludzi, którzy inaczej pojmują imperatyw kategoryczny. Przez okazjonalne bycie jednym i drugim jednocześnie, staje się w efekcie ciężkostrawną mieszanką, zostawiająca nas równie skonfundowanymi co Bartka w ostatnich scenach. Jeśli jest to intencjonalne zachowanie Jana Mazura, to gratuluję — dopiął swego. Na chwilę stałem się incelem, który pomimo spędzenia ogromu czasu w tym dziwnym światku, nadal nie wie, co z nim zrobić i czy warto wciąż trzymać go na półce.

>cofusedpepe.png

>brak profitu

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.