“Gideon Falls: Droga krzyżowa”, czyli trzeci tom komiksowego horroru w stylu “Dark” [RECENZJA]
Już teraz, bez cienia zawahania, można traktować komiksową serię Gideon Falls jako klasykę w dniu premiery. Do dzieła scenarzysty Jeffa Lemire’a i rysującego Andrei Sorrentino będą odnosili się kolejni twórcy jako do niemalże idealnego połączenia mainstreamu z artystycznym sznytem. Wydaje się, że sprawa jest z góry przesądzona: Gideon Falls stanie się źródłem kolejnych inspiracji.
To o tyle zaskakujące, że Lemire nie wyważa kolejnych drzwi, a raczej skutecznie korzysta z materiałów, z którymi obcują odbiorcy na całym świecie. Trzeci tom serii tylko potwierdza, że Gideon Falls jest czymś w rodzaju obrazkowej wersji niemieckiego serialu Dark. Oczywiście, pozostanie tylko przy tym porównaniu jest sporym uproszczeniem, ale na pewno dobrym punktem startu, jako że Kanadyjczyk eksploruje podobne przestrzenie intelektualne, co showrunner hitu Netflixa Baran bo Odar. Wraz z kolejnymi zeszytami świat przedstawiony się rozszerza, a kolejni bohaterowie zostają wciągnięci w wir wydarzeń z różnych porządków czasu, jak gdyby odwieczna walka dobra ze złem miała się nigdy nie skończyć.
Przypomnijmy: Gideon Falls jest historią o księdzu noszącym w sobie brzemię trudnej przeszłości, z którą musi się jakoś uporać, a także o osieroconym za młodu chłopaku nurkującym w śmieciach, by tam odnaleźć “przyzywające” go elementy czegoś potężniejszego od niego, od wszystkiego, co do tej pory widział. Ksiądz przyjeżdża do tytułowej mieściny i obejmuje pieczę nad trzódką opuszczoną przez poprzedniego proboszcza, który zginął w tajemniczych okolicznościach. Z kolei chłopak zbiera kawałki drewna, by odbudować nawiedzającą go Czarną Stodołę i spotkać się z zamieszkałym w niej demonem. Oczywiście, losy obu bohaterów się przecinają, co wywoła dla obu z nich katastrofalne konsekwencje.
W trzecim tomie narracja odrobinę zwalnia. Nie ma fabularnych przełomów na miarę tego, co wydarzyło się we wcześniejszych zeszytach. Zamiast wyjaśniania, pojawiają się kolejne zagadki, co jednak nie wywołuje absolutnie poczucia skonfundowania i przytłoczenia przez coraz większą partię materiału. Wręcz przeciwnie, wydaje się, że cała ta maszyneria została zaplanowana w fantastyczny sposób i czymś naturalnym jest, że na scenie pojawiają się nowi aktorzy. Tym razem fabuła będzie skakać po kilku planach czasowych w pogoni za nowym bohaterem walczącym z odwiecznym rywalem. Co nie znaczy, że ksiądz i chłopak zostają odstawieni na boczny tor. Choć odbiorcy przyglądają się ich przygodom od samego początku, to jednak przedstawiana historia jest na tyle ambitna, a podejmowane tematy na tyle uniwersalne i dotykające każdego człowieka, że w pewnym momencie trzeba było sięgnąć również po inne postacie i baczniej przyjrzeć się ich losom.
Na szczęście, to nie fabularne twisty stanowią o sile Gideon Falls. To znakomicie nakreślone charaktery, w połączeniu z niesamowitą kreską Sorrentino, wpływają na pozytywny odbiór całego przedsięwzięcia. Lemire, zgodnie ze swoimi wcześniejszymi pracami, umiejętnie tworzy portret jednostki zagubionej w wielkiej rzeczywistości, niezakorzenionej w żadnej grupie społecznej, poszukującej rodziny oraz odrobiny wytchnienia od ciągłego pościgu za szczęściem. Z kolei Sorrentino dba o odpowiednią paletę barw, stosując najczęściej ciemnoszare kolory, ale też bawiąc się planszami, rozsypując je niekiedy na kolejnych stronach, co nawiązuje do różnych stanów świadomości doświadczanych przez postacie w walce z arcyłotrem. Kunszt rysowniczy nie jest w tym przypadku sztuką dla sztuki, lecz znakomicie koresponduje z fabularnym wydźwiękiem komiksu.
Warto także nadmienić, jak Lemire znakomicie bawi się cliffhangerami. Niczym wytrawny gracz w odpowiednich momentach zwalnia i przyspiesza, najpierw pozwalając czytelnikom na wejście w narysowany świat, a dopiero później zarzucając ich niezbędnymi informacjami, gdy tylko poczują się oni pewnie w przedstawianej rzeczywistości. Liczy się przede wszystkim oddanie klimatu izolacji i przygnębienia w starciu ze złem, niż li tylko scenariuszowe woltyżerki. Chodzi o udowodnienie, że przy pomocy tak pojemnego medium, jakim jest komiks, można przekraczać bariery czasu i przestrzeni, ale również przeszywać na wskroś dusze ludzi potępionych.
Niczego więcej w tej historii nie potrzeba. Niech twórcy nadal konsekwentnie podążają obraną na początku ścieżką, niech tylko skutecznie zepną wszystkie fabularne nitki w sensowną całość, a Gideon Falls wejdzie do panteonu najważniejszych tytułów dla tego medium. To na swój sposób pocieszające, że ambitne podejście do tematu nie wyklucza dzieła Lemire’a i Sorrentino z mainstreamu, a nawet wręcz przeciwnie, świadczy o sile głównego nurtu, w którym znajduje się również miejsce dla takich opowieści.
Nie potrafi pisać o sobie w błyskotliwy sposób. Antytalent w dziedzinie autokreacji. Fan Antonioniego, Melville'a i Kurosawy. Wyróżniony w Konkursie im. Krzysztofa Mętraka w roku 2018 oraz 2019.