Advertisement
KomiksKultura

“Sabrina”, czyli komiks o smutnych ludziach niszczonych przez teorie spiskowe [RECENZJA]

Marcin Kempisty
Sabrina recenzja kultura gniewu
fot. Kultura Gniewu

Wraz z lawinowym wzrostem narzędzi komunikacyjnych zanikła zdolność rozmowy. Im więcej e-pośredników, im więcej ekranów między ludźmi, tym trudniej się porozumieć. Z drugiej strony, im pewniejsze poczucie zachowania anonimowości, tym łatwiej otworzyć się emocjonalnie wobec drugiej osoby, skoro nigdy nie dojdzie do realnego kontaktu. Odczytywane na świecącej tafli literki szybciej trafiają do serca niż prośby rodziny. Kojący głos radiowego spikera szybciej uwodzi samotne serca niż namacalnie doświadczana, stojąca obok istota.

W kontekście premiery w Polsce komiksu Sabrina dużo mówi się oraz pisze o niewiarygodnym sukcesie tego tytułu. Wspominana jest nominacja do prestiżowej nagrody Bookera, cytowane są pełne zachwytu wypowiedzi Zadie Smith. Jednym słowem: pojawienie się takiego tytułu na rynku zostaje okraszone licznymi peanami, wobec których mało kto może pozostać obojętnym.

Ale te nominacje, nagrody, zachwyty wielkich pisarek i uznanych pisarzy tak naprawdę nie mają znaczenia. Niby czasami warto się posiłkować tego typu opiniami przed dokonaniem zakupu danej pozycji, niemniej jednak w przypadku Sabriny sytuacja prezentuje się zgoła inaczej. Wręcz nie wolno zapoznawać się z tekstami autorów pragnących wedrzeć się w tkankę komiksu i dokonać jej drobiazgowej sekcji. Im więcej poznanych cudzych interpretacji, tym gorzej dla odbioru dzieła Nicka Drnaso.

Sabrinę powinno się czytać w spokoju, z dala od marketingowego zgiełku, a najlepiej w ogóle zapominając o szumie, jaki wytworzył się wokół tej pozycji. Gdy spełni się wymienione warunki, wtedy przed czytelnikami i czytelniczkami ujawni się niewiarygodnie prawdziwie przedstawiona ziemia wyjałowiona emocjonalnie, zamieszkiwana przez nikomu niepotrzebne zbiorniki na wodę, mięśnie i chrząstki sumienia.

Czytanie dzieła Nicka Drnaso powinno się odbywać w możliwie jak najbardziej intymnych warunkach. Właśnie wtedy historia o zaginionej tytułowej bohaterce i reperkusjach tego zdarzenia objawi się w pełnej krasie. Autor szokuje konsekwentnym budowaniem świata przedstawionego, w którym nie ma miejsca na wizualne szokowanie albo niepotrzebne nakręcanie tempa akcji. W połowie komiksu okazuje się, że sprawa jest rozwiązana – oto kobieta w efekcie desperackiego czynu zostaje brutalnie zamordowana przez sąsiada. W popełnionym akcie trudno dostrzec jakikolwiek sens, nie ujawnia się motywacja sprawcy, nie było między nimi żadnych niesnasek, dlatego trudno dociec, dlaczego w ogóle do tego doszło. Jako że człowiek nie potrafi w spokoju pozostawić białych plam na mapie, to tajemnica morderstwa Sabriny zaczyna żyć własnym życiem: ewoluować w wyobraźni czytelników ze “zwyczajnej” historii w element szerzej zakrojonego spisku, którego celem ma być całkowite zniewolenie amerykańskiego narodu.

Przeczytaj również:  Klasyka z Filmawką: „Żyć własnym życiem” (1962)
Sabrina nagroda Bookera recenzja
Plansza z komiksu fot. Materiały prasowe

Drnaso obiera ciekawą strategię, gdy najwięcej stron poświęca na przypatrywanie się perypetiom Calvina Wrobla. Pracujący w tajemniczym miejscu mężczyzna przyjmuje do swojego domu Teddy’ego, czyli pogrążonego w smutku narzeczonego Sabriny. Podczas gdy przyjezdny wegetuje w pokoju dziecinnym, leżąc ciągle na łóżku, patrząc w sufit i jedząc pizzę, Calvin próbuje dalej żyć. Wcześniej rozstał się z partnerką i stracił kontakt z córką, później na głowę spadła mu tragedia kolegi, a na dodatek nie czuje się zbyt dobrze w pracy. Dnie mijają, a Wrobel kompletnie nie wie, jak wyrwać się z pętli codzienności. Funkcjonuje jak gdyby nigdy nic, ale w tej niezdolności mówienia o własnych emocjach tkwi poteżny ładunek emocjonalny. Drnaso przedstawia co kilka stron plansze, na których pokazane są kwestionariusze psychologiczne wypełniane przez Calvina. Dokonywane przez niego pozytywne samooceny samopoczucia są odwrotnie proporcjonalne do sytuacji, w jakiej naprawdę się znajduje. Ale przecież głupio byłoby się przyznać do słabości, dlatego trzeba trwać tak długo, aż w końcu samo przejdzie.

I tak czytelnik przekłada stronę za stroną Sabriny, obcując ze światem wydrążonym z jakiegokolwiek sensu. Każdy rysunek budowany jest na zasadzie umowności – twarze postaci ledwie można od siebie odróżnić, zamieszkiwane domki są identyczne, ulice puste i prowadzące donikąd. Podobnie wygląda sytuacja z dialogami, w których brakuje emocji, szczerości, chęci otwarcia się przed drugą osobą. Aż w uszach pobrzękują odczytywane zdania, pozbawione zabarwienia uczuciowego, składające się z okrągłych zwrotów i truizmów, byle tylko nikt nie poznał prawdy na temat tego, co się dzieje w środku bohatera.

Przeczytaj również:  Klasyka z Filmawką: „Żyć własnym życiem” (1962)

Do tego jeszcze autor dokłada kontekst polityczny, gdy przygląda się Teddy’emu, jak ten słucha audycji na temat teorii spiskowych. Gdzie brakuje nadziei, budzą się demony. Wystarczy jedno niedopowiedzenie, a nagle okazuje się, że ludzie zaczynają wierzyć w rządowe spiski, zorganizowaną siatkę morderców, a także podstawianie aktorów zamiast prawdziwych ludzi, gdy telewizja relacjonuje śmierć jakiejś osoby.

W wyniku przedstawionych wyżej powodów lektura Sabriny przypomina żałobny kondukt na zgliszczach współczesnej cywilizacji. Biurowce mogą piętrzyć się ku niebu, pieniądze mogą rozmnażać się na kontach, ale w tym pędzie za hedonistycznym poczuciem nieskończoności została zgubiona prawda. Jej substytutami zostały spiski, bo tylko dzięki nim nadal istnieje możliwość posklejania niezliczonych elementów chaotycznej rzeczywistości. Nick Drnaso trafia w dziesiątkę – nie jesteśmy zdolni do życia bez narracji. Jeżeli tracimy racjonalny kontakt z rzeczywistością, to sami sobie musimy dopowiedzieć historię, bo ciężar tajemnicy nas, jako gatunek, przytłacza.

W jednym z wywiadów Drnaso stwierdził, że praca nad Sabriną miała być formą terapii, a przyczyniła się do pogłębienia depresji. Nie ma co się temu dziwić, bowiem paranoiczny charakter całości udziela się podczas lektury kolejnych stron komiksu. Poczucie obcowania z czymś tak osobistym, a jednocześnie uniwersalnym, jest jedyne w swoim rodzaju. Amerykaninowi udało się pochwycić ducha czasu, a jednocześnie zbliżyć się niezwykle blisko do zranionej duszy współczesnego człowieka.

+ pozostałe teksty

Nie potrafi pisać o sobie w błyskotliwy sposób. Antytalent w dziedzinie autokreacji. Fan Antonioniego, Melville'a i Kurosawy. Wyróżniony w Konkursie im. Krzysztofa Mętraka w roku 2018 oraz 2019.

Ocena

9 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.