FilmyKinoRecenzje

“Błąd systemu” – O dziecięcej potrzebie miłości [RECENZJA]

Marcin Kempisty
Błąd sysytemu
fot. Materiały prasowe / Aurora Films

Film Nory Fingscheidt jest niczym niechciany spacer po cmentarzysku pamięci. Człowiek lubi idealizować przeszłość i wspominać tylko dobre wydarzenia, a przecież każdy poznał chociaż jednego rówieśnika, który w latach szkolnych wykazywał nadmierną agresję. Wtedy mogło to być śmieszne i ekscytujące, po latach okazywało się tragiczne. O takim przypadku jest film Błąd systemu.

Młodziutka Benni (Helena Zengel) jest niechcianą córką, utrapieniem systemu opieki socjalnej, nadpobudliwym elektronem zmierzającym w stronę przepaści. Dziewczyną targają napady agresji, przez które staje się niebezpieczna dla otoczenia. Nie znosi sprzeciwu, musi ciągle stawiać na swoim, przez co żadna placówka wychowawcza nie chce jej przyjąć pod swój dach, Co gorsza, nawet matka tylko w słowach wyraża miłość do swej latorośli. Wystarczy bowiem chwila nieuwagi, a już ucieka, byle nie wziąć odpowiedzialności za wychowanie najstarszej córki. W końcu ma jeszcze dwoje innych dzieci na głowie, konkubenta szemranego autoramentu, a i z pracą nie za bardzo się powodzi. Benni jest tylko niepotrzebnym balastem, zwłaszcza gdy sprawia takie kłopoty.

Światełko w tunelu pojawia się za sprawa pracownika społecznego Michy (Albrecht Schuch), który od samego początku podchodzi szczerze i z zaangażowaniem do dziewczyny. Nie cacka się z nią, nie szuka dróg na skróty, w pewnym momencie zabiera ją nawet na trzy tygodnie do małego domku w lesie, by pomóc jej w wyciszeniu się i odnalezieniu kontaktu ze swymi prawdziwymi emocjami. Relacja między tymi dwoma postaciami jest zdecydowanie najmocniejszym punktem filmu. Nie od razu wszystko dobrze się układa, z trudem można przewidzieć finał tej relacji. Każdej ze stron reżyserka daje szansę na odkrycie się i zaprezentowanie najtrudniejszych emocji oraz potrzeb. Podczas ich rozmów ujawnia się istota człowieczeństwa z całym dobrodziejstwem inwentarza.

Fingscheidt umiejętnie pokazuje, jak bardzo potrzeba naszemu gatunkowi pozytywnych uczuć do zaspokojenia trawiącego od środka głodu miłości. W scenach prezentujących Michę i Benni, Niemka z godną podziwu wrażliwością odmalowuje portrety zwichrowanych jednostek, między którymi powoli zaciera się granica pracownik-podopieczna, a rodzi się prawdziwe oddanie i chęć niesienia pomocy. Wielka jest wtedy wiara twórczyni w siłę poświęcenia dla innej istoty.

Błąd systemu
fot. Materiały prasowe / Aurora Films

Tym bardziej wielka szkoda, że tej subtelności momentami brakuje w przedstawianiu tła dla opisanych wyżej wydarzeń. Już sam tytuł – Błąd systemu – jest mylący. Trudno zrozumieć, jak to się dzieje, że Fingscheidt wskazuje prawdziwą przyczynę problemów – emocjonalną pustkę wokół Benni – jednocześnie oskarżając system o niezdolność do pomocy dziewczynie. Reżyserka traktuje innych pracowników opieki społecznej bardzo instrumentalnie, jak gdyby kompletnie im nie zależało na losie bohaterki. Reżyserce brakuje precyzji w tej materii, nie potrafi jednoznacznie wskazać problemów trapiących system. Czy to biurokracja, zobojętnienie, a może brak pieniędzy? Nie wiadomo, ostrze ataku wymierzone jest na oślep, z pełnym przeświadczeniem, że gdyby wszystko dobrze funkcjonowało, to przecież nigdy taka Benni nie doświadczałaby traumatycznej młodości. 

Do pewnego stopnia można porównywać Błąd systemu z Nagim dzieciństwem autorstwa Maurice’a Pialata. Obu artystów łączy odidealizowanie okresu młodości, ukazanie dorosłych niepotrafiących dać dziecku miłości, a także ujawnienie furii, jaka drzemie w niepełnoletnich bohaterach. Fingscheidt stawia również na kamerę z ręki podążającą śladami protagonistki, jak gdyby kręcono reportaż z jej prawdziwego życia. Nie ma tutaj miejsca, na szczęście, na pornografizację przemocy, nachalny dydaktyzm o “syfie codzienności”, czy estetyzację cierpienia. Niemka wybiera chłodny realizm, tylko w nielicznych momentach ujawniając sympatię i współczucie wobec Benni. 

Niewątpliwie takie filmy, jak Błąd systemu, wyczulają widownię na problemy osób nieposiadających siły sprawczej w przestrzeni publicznej. Tak to jest, że “dzieci i ryby głosu nie mają”, więc Nora Fingscheidt przypomina, że warto upominać się o tych, którzy na pierwszy rzut oka wyglądają jak oprawcy. Właśnie wtedy, gdy widz powróci do lat szkolnych i z dystansu zanalizuje przyczyny agresji u niektórych rówieśników, to okaże się, że zaprezentowane pasmo przemocy nie ma końca. Nadal istnieją pokrzywdzone dzieci wyładowujące złość na otoczeniu, ale tym razem, dzięki niemieckiej reżyserce, pojawia się już sposób, skuteczny, choć czasami niemożliwy do zrealizowania, jak można tym problemom zapobiegać.

Ocena

7 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

"Nagie dzieciństwo", "Jeszcze nie koniec", "400 batów"

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.