“Oni”, czyli pocięty, ale wciąż dobry Sorrentino – Recenzja
Biały szejk siedzi na krześle i spogląda w dal. Białe chmurki przeciągają się po horyzoncie, a szum fal wprowadza kojący spokój. Po pewnym czasie mężczyzna wraca do wnętrza willi i zaczyna odgrywać swoją cyrkową grę przed obrażoną żoną. Wie, że źle wcześniej postępował i mimo że nadal do ucha szepcze mu diabeł, to pragnie odzyskać serce ukochanej kobiety. Skrupulatnie, krok po kroku, wymazuje bolesną przeszłość. Żartuje, kokietuje, śpiewa serenady. Jest pewny siebie, bo wie, że jego urokowi nikt się nie oprze. W końcu nazywa się Silvio Berlusconi, jest najpotężniejszym człowiekiem we Włoszech i nawet sam Władimir Putin przypłynął do niego kiedyś potężną armadą, by spędzić w posiadłości przyjaciela miło czas, najpewniej przy winie i w towarzystwie młodych kobiet.
Oni w reżyserii Paolo Sorrentino to film zaskakujący na wielu poziomach, igrający z oczekiwaniami widzów, którzy najchętniej widzieliby w kreacji włoskiego premiera kogoś przypominającego Franka Underwooda z House of Cards. Biografia polityka owiana jest przecież złą sławą – nieznane źródło ogromnej gotówki na początku kariery zawodowej, konszachty z mafią, uchwalanie ustaw uniemożliwiających postawienie go przed sądem – to wszystko składa się na obraz człowieka wielce kontrowersyjnego, którego historię wypadałoby obejrzeć z każdej możliwej strony. Tymczasem reżyser nie ma zapędów uniwersalistycznych i bierze pod lupę niewielki wycinek życia włoskiego faraona, gdy znajduje się on na banicji, z dala od głównego nurtu polityki. Kamera przygląda się jego życiu codziennemu, relacjom z rodziną oraz współpracownikami, starając się ustalić, na czym tak naprawdę polega jego fenomen.
Zobacz również: Recenzję “Sierpnia u Akiko”
Zanim jednak główny aktor wejdzie na scenę, Sorrentino przez prawie godzinę przedstawi widzom panoramę skorumpowanego społeczeństwa, przeżartego do cna nihilizmem i niewiarą w sprawiedliwość systemu. Począwszy od Sergio (Ricardo Scamarcio), pragnącego przyciągnąć Berlusconiego przy pomocy pełnych przepychu imprez a’la Jay Gatsby, w których wabikiem będą zastępy ponętnych kobiecych ciał, poprzez pochodzącą rzekomo z Albanii Kirę (Kasia Smutniak), która z ulicznej prostytutki stała się luksusową panią do towarzystwa, aż po rzeszę polityków i innych rodzajów gości odwiedzających posiadłość w Sardynii – całe to ludzkie bestiarium będzie służyło jako rewers dla historii o odchodzącym w krainę cienia politycznym wyjadaczu.
Już sam tytuł filmu wskazuje kierunek, w który powinny być zwrócone oczy widzów. Oni to nie tylko produkcja opowiadająca o perypetiach Berlusconiego. To również historia o tym, w jaki sposób protagonista wpływa na całą rzeczywistość. Jest jak zakazany owoc, obietnica zaznania raju na ziemi, przepustka do podróży po jasnej stronie księżyca. To wreszcie opowieść o społeczeństwie przesiąkniętym jego wizją świata. Wprawdzie starzec powoli odchodzi na emeryturę, lecz pozostawia po sobie testament trwalszy niż ze spiżu. Tym dziedzictwem jest choroba wsiąknięta w tkankę narodu składającego się z jednostek narcystycznych, patologicznych, a przede wszystkim żądnych władzy niezależnie od konsekwencji.
Zobacz również: Koszmar rodzicielstwa. Recenzja filmu „Poroniony” (2017)
W ujęciu reżysera Berlusconi jawi się jako władca absolutny, wpływający w rodzinnym kraju na każdą ważniejszą sferę życia społecznego. To ikona, celebryta, guru i demon, potrafiący machnięciem ręki wrzucić jednostkę do piekła, by wyciągnąć stamtąd kogoś innego i wprowadzić na sam szczyt. Jego wola jest nieograniczona i wielokrotnie udaje mu się udowodnić, że za pomocą modulacji głosem, pozytywnego nastawienia oraz odpowiedniego doboru słów jest w stanie osiągnąć każdy cel.
Berlusconi w ujęciu Servillo nie jest żądnym władzy tyranem, mimo że władzę ma bezdyskusyjną. To zaledwie starzejący się mężczyzna, dla którego wcześniejsze sukcesy są odległymi punktami na horyzoncie. Wprawdzie aktor jest wiecznie uśmiechnięty, a makijaż jeszcze bardziej podkreśla jego wesołkowatą naturę, lecz jednocześnie udaje się wygrać ten nieutulony w sercu żal, że młodość przeminęła, a posiadanie wszystkiego to za mało, by odnaleźć chęć do dalszych działań. Silvio jest jak Snaporaz z Miasta kobiet, godzący się ze świadomością, że pewnego rodzaju uciech już nie będzie mógł doświadczyć.
Zobacz również: „High Life” – ”kosmiczny Pattinson, kosmiczna wtopa” – Recenzja
Powolne odchodzenie zostaje zestawione z ekstazą młodych ciał bawiących się na dzikich imprezach żywcem wyjętych z czasów starożytnych. Nie bez przyczyny w pewnej scenia na ścianie pojawia się płótno Róże Heliogabala pędzla Lawrence’a Alma-Tademy. Kamera długo przypatruje się płynnym ruchom rąk, delikatnie podrygującym kolanom, miotanym na prawo i lewo włosom, zgrabnym pośladkom i nagim piersiom. W tym świecie nie ma miejsca na pruderię, gdy chce się zaznać maksimum przyjemności. Montaż momentami jest iście teledyskowy, podkreślający ulotność i dekadenckość przedstawianych wydarzeń.
Film Sorrentino cierpi na fragmentaryczną strukturę, jak gdyby na zapisanej mapie znajdowały się białe plamy. Pierwotna czterogodzinna wersja widowiska została na potrzeby zagranicznej dystrybucji przycięta do ledwie 150 minut, co musiało wpłynąć na płynność narracji oraz samą logikę wydarzeń. I rzeczywiście, czasami ma się wrażenie, że postacie za szybko przenoszą się z miejsca na miejsce, że nie ma spoiwa łączącego przyczyny ze skutkami. Szkielet fabularny jest wątły, lecz talent reżysera pozwala mu na wsparcie konstrukcji przy pomocy cudownie zaprojektowanych kadrów i umiejętnego łączenia elementów tragedii z komedią.
Zobacz również: „Pierwszy człowiek”, czyli najlepsza biografia od czasu „8. Mili” – Recenzja
Oni to film nierówny, stojący niżej od ostatnich tytułów proponowanych przez Sorrentino. Nie ma w sobie elegancji znanej z Wielkiego piękna, zaś Toniemu Servillo zabrakło odpowiedniej osoby do partnerowania, by mogły pojawić się tak wspaniałe wymiany zdań, jak między Cainem a Keitelem w Młodości. Jednocześnie protagonista nie jest centrum filmu, cała uwaga nie jest na nim skupiona, toteż nie ma możliwości odegrania diabelskiej partytury w stylu Jude’a Law w Młodym papieżu.
Oni to po prostu próba nieszablonowego, acz odrobinę zbyt bezpiecznego podejścia do biografii potężnego człowieka, naznaczona artystycznym, indywidualnym stylem. Włochowi udaje się stworzyć magiczne momenty, pełne subtelnego humoru i melancholijnej zadumy. Może to kwestia cięć na etapie produkcyjnym, a może źródło tkwi w samej portretowanej postaci, jednakże brakuje chwil przełamujących tę sielankową opowieść. Sorrentinowska narracja zawsze była niespieszna i zwrócona w stronę poszukiwania niesamowitości w obrębie zwykłej rzeczywistości, niemniej jednak w kontekście Berlusconiego aż prosiło się o odważniejszy krok, o próbę wnikliwego wejrzenia za kulisy polityki. Tymczasem reżyser ślizga się po powierzchni. Robi to w sposób niedościgniony dla rzeszy twórców, ale czasami ekshibicjonizm i humor to za mało.
Nie potrafi pisać o sobie w błyskotliwy sposób. Antytalent w dziedzinie autokreacji. Fan Antonioniego, Melville'a i Kurosawy. Wyróżniony w Konkursie im. Krzysztofa Mętraka w roku 2018 oraz 2019.