Recenzje

“Diabeł morski” – Recenzja

Marcin Kempisty
Diabeł Morski

Prezentowany na Warszawskim Festiwalu Filmowym w sekcji “Odkrycia” Diabeł morski najprawdopodobniej okaże się jednym z najbardziej wymagających filmów dla publiczności. Niejednoznaczność, hermetyczna symbolika i długość scen zostały doprowadzone przez reżysera do ekstremum, pozostawiając po projekcji w stanie zarówno oczarowania wspaniałymi kadrami, jak również zakłopotania w interpretacyjnych poszukiwaniach.

Zobacz również: „Klub kanibali” – Recenzja

Dzieło Phuttiphonga Aroonphenga opowiada historię mężczyzny (Aphisit Hama) – nazwanego później Thongchaiem – odnalezionego na bagnach przez miejscowego rybaka (Wanlop Rungkamjad). Reżyser skupia się na rodzącej się między bohaterami zażyłości, jak również wykonywanej przez nich pracy, by ocalały mógł ponownie wskoczyć w nurt życia. Thongchai będzie bowiem musiał na nowo nauczyć się chodzić, jeść, jak również funkcjonować w społeczeństwie. W międzyczasie na jego drodze pojawi się dawno niewidziana żona (Rasmee Wayrana) pragnąca wrócić do dawnego ukochanego.

Diabeł Morski

Tajlandzki reżyser stwarza trudności swoim filmem już od samego początku. Nie pozwala w pełni wniknąć w historię i nie daje widzom choćby strzępów informacji, dzięki którym mogliby poskładać w całość kolejne pokazywane sceny. Autor często przygląda się w kontemplacji bohaterom, spogląda też ukradkiem na przyrodę, lecz w żaden sposób nie narzuca własnego sposobu myślenia. Pozostawia z feerią pięknych obrazów, wprawiających zarówno w zachwyt, jak również rosnącą frustrację.

Zobacz również: „Lemoniada” – Recenzja (oficjalnego) zwycięzcy festiwalu Ars Independent 2018

Najprawdopodobniej kluczem do zrozumienia idei stojącej za stworzeniem Diabła morskiego jest perfekcyjna znajomość sytuacji politycznej w Azji. Z opisu wynika, że film ten traktuje o czystce etnicznej dokonanej na ludzie Rohindża, niemniej jednak na ekranie pojawia się zbyt mało szczegółów, by w pełni zadowolić się takim odczytaniem prezentowanej historii.

Przeczytaj również:  „Cztery córki” – ocalić tożsamość, odzyskać głos [RECENZJA]

Diabeł Morski

Na pewno film Aroonphenga jest o ścieraniu się Ja z Innym. Kolejne sceny dobitnie pokazują, jak trudno jest odnaleźć nić porozumienia między nieznającymi swoich obyczajów przedstawicielami innych kultur. Diabeł morski może być również o ciągnącej się za ocalałym bohaterem traumie, której nijak nie jest w stanie wyrugować ze swojej pamięci. W tym kontekście oglądana opowieść jawi się jako próba wyzwolenia spod władzy przeszłości. Za dużo jest jednak scen niejasnych, ledwie czytelnych, pozbawionych fabularnego i narracyjnego spoiwa, by jednoznacznie obstawać za takim czy innym odczytaniem tego filmu.

Zobacz również: „Chef Flynn – najmłodszy kucharz świata” – Recenzja

W obliczu nieprzejednanej postawy tajlandzkiego artysty i zastosowanej przez niego estetyki, wielu widzom pozostanie jedynie kontemplacja nad pokazywanymi obrazami. Nie ma co się jednak martwić – nawet jeżeli historia nie zostanie w jakikolwiek sposób odczytana, to nadal pozostaną do podziwiania piękne kadry, będące świadectwem prawdziwego zaangażowania i empatii reżysera dla wykreowanych przez niego postaci. Aroonpheng nikogo nie atakuje ani nie ocenia. Buduje wątłą nić fabularną na ludzkich dramatach oscylujących wokół poszukiwania stabilizacji oraz poczucia zagubienia. Zestawia trwałość przyrody z ludzką przemijalnością, lecz nie deprecjonuje przy tym godności człowieka. Wprawdzie przedstawiciele gatunku homo sapiens potrafią dokonać okropnych zbrodni, ale najczęściej są jedynie trybikami uwikłanymi w mechanizm życia codziennego, pragnącymi odrobiny radości. I w Diable morskim tę radość można odnaleźć, mimo że okupiona jest ona momentami kinofilskiego zwątpienia. Per aspera ad astra.

Przeczytaj również:  „Bękart" – w poszukiwaniu ziemi obiecanej

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.