“Sicario 2: Soldado” – Recenzja
Zacznijmy od trzęsienia ziemi w duchu Alfreda Hitchcocka – druga część Sicario jest lepsza od pierwszej. Wprawdzie dzieło Denisa Villeneuve’a z 2015 roku miało do zaoferowania mroczną historię prowadzącą przez przestępcze piekło, niemniej jednak film Kanadyjczyka cierpiał na scenariuszowe uproszczenia. Mimo że za skrypt kolejnej odsłony również odpowiedzialny jest Taylor Sheridan, to tym razem inteligenckie naleciałości rodem z Jądra ciemności uwieńczone przewidywalną porażką idealizmu ustąpiły na rzecz cynicznych rozrachunków z wielką polityką w tle. Nie ma mitycznej Bestii wznoszącej się nad dachami miasta Juarez. Jest tylko ludzka glina i potrzeba rozlewu krwi.
Zasiadający na stołku reżyserskim Stefano Sollima znakomicie odnajduje się w gangsterskiej estetyce. Była serialowa Gomorra, była kinowa Suburra (później przerobiona przez Netflixa na serial) a teraz nadszedł czas na hollywoodzki debiut. Włoch stawia na sprawdzone rozwiązania, co wychodzi Sicario 2: Soldado na dobre. Pozbywa się filozoficznych naddatków i stawia na brutalną rozgrywkę między wrogimi stronami, zamazując jednocześnie linię dzielącą dobro od zła. W jego filmie nie ma już konfliktu między prawością a wyrachowaniem. Nihilizm wyraźnie triumfuje, zarówno w sercach zwykłych chłopaczków z przygranicznych mieścin, jak i na najwyższych szczeblach amerykańskiej administracji. To “zwyczajna”, prostacka chęć zysku oraz władzy prowadzi do zła.
Zadanie postawione przed Mattem Graverem (Josh Brolin) jest wyraźnie sformułowane – ma on zakończyć przepływ ludzi przez amerykańsko-meksykańskie pogranicze za pomocą siłowej ingerencji w działalność czerpiącego zyski z tego procederu narkotykowego barona Carlosa Reyesa. Rząd USA nie zamierza tolerować imigrantów popełniających szkodliwe dla kraju przestępstwa, toteż bohater dostaje zielone światło na korzystanie z dowolnie wybranych przez niego narzędzi. Prawo nie będzie go obowiązywać, bo przecież cel uświęca środki. W zrealizowaniu planu pomoże mu niezawodny kompan Alejandro (Benicio del Toro), dla którego walka z meksykańskim gangsterem będzie miała również wymiar osobisty.
Tym razem intryga ma charakter międzynarodowy. Twórcy sugerują, że współczesna walka z terroryzmem przestała mieć lokalny charakter, a wydarzenia w USA mogą mieć swój początek np. u wybrzeży Somalii. Jednocześnie wojna w Sicario traci swój “namacalny”, rzeczywisty wymiar. Sollima idzie drogą wyznaczoną przez Villeneuve’a i ponownie pokazuje okrucieństwo przefiltrowane przez monitory komputerów czy kamery termowizyjne. Człowiek traci swój cielesny charakter i jest co najwyżej ruchomym punkcikiem do zlikwidowania, na ogół stając się przy tym narzędziem w rękach potężnych ludzi u sterów władzy, niewidzialnych dla zwykłego śmiertelnika.
Na szczęście refleksje dotyczące dehumanizującego wymiaru wojny, odczytane być może z prac Jeana Baudrillarda dotykających fenomenu “hiperrzeczywistości”, nie przysłaniają dylematów targających bohaterami. Brolin to nadal mistrz w swoim fachu cynicznie rozgrywający swoją partię szachów, zaś del Toro wciąż jest mrukiem tkwiącym jedną nogą w przeszłości. I tak te psy wojny rozniecają konflikt usłany łuskami i krwią kolejnych ofiar. Ich relacja nie jest może szczególnie nakreślona, niemniej jednak udaje im się wykreować coś na kształt “męskiej przyjaźni”, która, jak to bywa w tego typu produkcjach, prędzej czy później zostanie wystawiona na próbę.
Oczywiście reżyser nie wymyśla prochu, zręcznie lawirując między posępnym nastrojem pierwowzoru, a prawidłami kina sensacyjnego. W tle nadal buczy mroczna ścieżka dźwiękowa, zdjęcia Dariusza Wolskiego niewiele ustępują majestatycznym pejzażom Rogera Deakinsa z pierwszej części, a kolejne sceny akcji szczelniej wypełniają ramy opowieści. Nie ma przestojów służących zadumie, Sollima częściej dociska gaz do dechy, co wydaje się być dla serii odświeżające. Mimo że pod koniec ewidentnie się potyka, gubiąc realistyczne podejście na rzecz absurdalnego rozwiązania fabularnego, to najprawdopodobniej jest to dla niego bilet wstępu na hollywoodzkie salony.
Zobacz również: Lato-Recenzja
Sicario 2: Soldado jest solidnie zrealizowanym filmem, w którym środek ciężkości postawiony jest na losach bohaterów i walce z terroryzmem, zaś wszelkie uniwersalne konkluzje na temat istoty zła odchodzą na plan dalszy. Ten swego rodzaju “minimalizm” treści, przy jednocześnie rozbuchanej formie, tworzy zaskakujące połączenie. Wydaje się, że dzięki tej prostocie dzieło Sollimy jest szczersze w swoim przekazie – przede wszystkim mniej napuszone, a bardziej świadome swoich ograniczeń. Reżyser trzyma się bowiem prostej zasady – przemoc to w końcu przemoc.