“Oficer i szpieg”, czyli Roman Polański jako sędzia we własnej sprawie [RECENZJA]
Oficer i szpieg to film szczególny dla twórczości Romana Polańskiego. Mimo że na warsztat została wzięta prawdziwa historia Alfreda Dreyfusa, francuskiego żołnierza żydowskiego pochodzenia oskarżonego o zdradę, to jest to bodaj najbardziej “autobiograficzna”, obok Pianisty, produkcja w dorobku polskiego reżysera. Twórca przestaje żartować i bawić się plotkami na swój temat, sięgając po kluczowe dla jego życiorysu tematy. Niech nikogo nie zwiedzie kostium historyczny, chodzi przecież o opowieść na temat fałszywych oskarżeń, szybkiego wydawania wyroków, a w końcu niewinności bohatera zlinczowanego przez społeczeństwo. Czy to nie brzmi znajomo?
Najnowszy film Polańskiego jest próbą odpowiedzi na pytanie, na jakich zasadach funkcjonuje państwo i zamieszkująca go ludność, skoro niewinnego człowieka można w mgnieniu oka sprowadzić do rynsztoka, przyklejając mu łatkę przestępcy. Historia Alfreda Dreyfusa jest wstrząsająca: na podstawie znikomych dowodów kapitan francuskiego wojska zostaje zesłany na wyspę, gdzie w więzieniu ma spędzić wiele lat życia. Nikt go nie chce bronić, nikt ani przez chwilę nie zastanawia się nad “jakością” przedstawionego materiału dowodowego. Dla wielu osób sylwetka skazańca doskonale wpisuje się w ich światopogląd i podejście do obcych, więc drążenie tej sprawy mija się z celem. Przecież powszechnie wiadomo, że Żydzi są podejrzani, kłamliwi, łasi na pieniądze. Nie ma sensu wikłać się w dwuznaczności, tkanka społeczeństwa została uratowana przez zarazą, można spać spokojnie.
Zobacz również: Krótki przewodnik po świecie “Wiedźmina”, albo Netflixa monstrum opisanie
Do przełomu dochodzi przez całkowity przypadek, gdy pułkownik Georges Picquart (Jean Dujardin) obejmuje wyższe stanowisko w pionie kontrwywiadu. W ręce wpadają mu dokumenty zdobywane przy okazji podsłuchiwania zagranicznych oficjeli i nagle się okazuje, że szpieg dalej działa w strukturach francuskiego wojska. Mimo że ukarano Dreyfusa, sprawa wcale nie została zamknięta, przez co państwu nadal grozi niebezpieczeństwo. Bohater ponownie wszczyna śledztwo, tym razem mając za przeciwników nie tylko prawdziwych zdrajców, ale także samą wierchuszkę generałów, którzy zrobią wszystko, by ich wcześniejsza niekompetencja nie została ujawniona przez węszącego podwładnego.
Picquart to kolejny śledczy w filmografii Polańskiego. W podobne role wcielali się Nicholson w Chinatown, Ford we Frantic, Depp w Dziewiątych wrotach oraz McGregor w Autorze widmo. Wszystkich tych bohaterów łączyła potrzeba poznania prawdy niezależnie od konsekwencji. Początkowe motywacje bywały różne (najbardziej cyniczni J. J. Gittes i Corso byli łasi na kasę, zaś Walker chciał odnaleźć zaginioną żonę), lecz z biegiem czasu ich charaktery zbiegały się do punktu wspólnego – potrzeby odkrycia zasłony rzeczywistości, by dostrzec za nią to, co “tak naprawdę” istnieje. Najczęściej kończyło się to bolesnym zderzeniem z niekończącym się korowodem przemocy i poczuciem bezsensu, gdy naoliwione przez możnych tego świata tryby mieliły duszyczki błąkających się protagonistów. Za wyjątkiem Forda, reszta mężczyzn przegrywała (symbolicznie lub dosłownie), bo nie posiadali odpowiednich narzędzi do przeciwstawienia się złu w czystej postaci.
Tymczasem żołnierz z twarzą Dujardina jest pozornie podobny do swoich poprzedników, acz jednak inny. Przede wszystkim funkcjonuje w innej rzeczywistości, ufundowanej nie na wyobraźni scenarzysty, lecz na historycznych dokumentach. Skoro finał tej historii jest powszechnie znany, to twórcy mają związane ręce i nie mogą wykonać jakiejkolwiek wolty fabularnej. Chcą być blisko realiów tamtych lat (choć jednocześnie oceniają obecną rzeczywistość), dlatego też budują postać Picquarta z zachowaniem wszelkich zasad prawdopodobieństwa. W tym kontekście protagonista jawi się jako służbista wierny III Republice, który jedynie chce porządnie wykonywać powierzone mu obowiązki. Z czasem pojawiają się po jego stronie szlachetne intencje, wcześniej jest tylko chęć obrony kraju za wszelką cenę. Dopiero później się okaże, że w ramach ochrony państwa trzeba to państwo zaatakować.
Zobacz również: Roman Polański: “Frantic”
Niestety, wszystkie konflikty w Oficerze i szpiegu rozpisane są na niskich emocjonalnie rejestrach. Zarówno spięcie na linii Picquart – władza, jak i wewnętrzne rozterki bohatera (czy ratować dobre stanowisko, czy niewinnego człowieka) są zaprezentowane w niezwykle chłodny, beznamiętny sposób. Mężczyzna chodzi od pomieszczenia do pomieszczenia, kamera rzadko kadruje plenery, przez co częściej film Polańskiego wygląda niczym przydługawy teatr telewizji, albo rekonstrukcja historyczna w duchu programów Bogusława Wołoszańskiego. Nie można odmówić reżyserowi wrażliwości na scenograficzny i kostiumowy detal, niemniej jednak brakuje w jego dziele postaci z krwi i kości, a także choćby odrobiny namiętności. Jedna sądowa scena to stanowczo za mało. Artysta nie potrafi rozporządzać tempem: przyspieszać i zwalniać w odpowiednich momentach, popełniając dokładnie ten sam błąd, co we wcześniejszej Prawdziwej historii. Po uwzględnieniu różnic wynikających z historycznego settingu, obie produkcje są bardzo do siebie podobne pod względem stylistycznym.
Kino Romana Polańskiego charakteryzuje się niesamowitą ekspresją, wiecznym kombinowaniem w związku z pracą kamery, notorycznie prowadzoną zabawą z widzem przy okazji ustalania statusu narratora historii. Tymczasem ostatnie propozycje Polaka przypominają wchodzenie starszego twórcy w okres “klasyczny”, spokojniejszy, wyzbyty formalnych i fabularnych ekscesów, które jeszcze pojawiają się w 2013 roku w Wenus w futrze. Przypomina się droga przebyta przez poetę Jana Kasprowicza – od bluźnierczego ekspresjonizmu do wyciszonego franciszkanizmu.
O ile pod względem stylistycznym Oficer i szpieg jest dziełem piekielnie monotonnym, o tyle momentami broni się jeszcze pod względem tematycznym. Interesujące są te momenty, gdy Polański pozwala głosić wysoko postawionym wojskowym płomienne tyrady na temat zasad moralnych i tego, jak oni postrzegają swoją rolę w społeczeństwie. Warto także zwrócić uwagę na to, ile czasu reżyser poświęca na omówienie spraw związanych z mediami. Ten, którego czwarta władza atakowała dosłownie za wszystko, włącznie z praktykowaniem satanizmu, staje po stronie wolnych mediów, potrafiących zniszczyć człowieka, ale także posiadających dostatecznie mocną pozycję, by wpłynąć na sfery rządowe w pozytywny sposób. Najnowszy film Polańskiego to kolejny głos “Mistrza”, po Obywatelu Jonesie Agnieszki Holland i Czwartej władzy Stevena Spielberga, opowiadający się po stronie rzetelnego dziennikarstwa jako jedynego remedium na fake newsy.
Zobacz również: “1917”, czyli I wojna światowa w obiektywie geniusza [RECENZJA]
Z ostatnią kwestią wiąże się jednak pewien absmak, który część widzów (w tym recenzent) na pewno odczuje po seansie. Otóż autor przyznający się swego czasu do uprawiania seksu z nieletnią (chociaż tak naprawdę to był gwałt) snuje historię o niesłusznie oskarżonym, zlinczowanym przez opinię publiczną Dreyfusie. Jednocześnie w wywiadzie zamieszczonym we francuskim pressbooku do filmu stwierdza, że w obu historiach – swojej i żołnierza żydowskiego pochodzenia – dostrzega pewne podobne mechanizmy. Dodatkowo w wywiadzie udzielonym Gazecie Wyborczej bardzo często powtarza o swojej niewinności, mało czasu akurat poświęcając sprawie Samanthy Geimer, dosyć brutalnie dyskredytując także inne kobiety oskarżające go o przestępstwa seksualne.
Z tego też względu nie ma możliwości oddzielenia artysty od jego dzieła, czego tak bardzo by chcieli niektórzy widzowie. Polański bardzo wyraźnie, przy wykorzystaniu kostiumu historycznego, zabiera głos we własnej sprawie, jednocześnie opowiadając o ponownie rosnącym w sile antysemityzmie. Biorąc pod uwagę jego zabawy z wymiarem sprawiedliwości, nie da się oceniać Oficera i szpiega tylko pod kątem jego filmowości, ale także podjętej tematyki przez tę konkretną osobę. Najnowszy film autora Pianisty to próba ukazania siebie w lepszym świetle, postawienia się w roli kozła ofiarnego, którego z niewyjaśnionych przyczyn nagle zaczęła atakować opinia publiczna.
Absmak moralny nie powinien jednak przysłaniać faktu, że Oficer i szpieg, tak czy siak, nie jest dobrym filmem. Potwierdza się teza, że Polański nie radzi sobie z kreśleniem epickich fresków. Znacznie lepiej idzie mu tworzenie w kameralnej atmosferze, z niewielką liczbą aktorów, najlepiej zamkniętych w klaustrofobicznych pomieszczeniach. Tymczasem historia niesłusznie oskarżonego Dreyfusa i walczącego o sprawiedliwość Picquarta jest poprowadzona w monotonny, pozbawiony wyrazistości sposób. To kino zbyt proste we wnioskach, zbyt nudne stylistycznie, by mogło zostać uznane za udane.