PublicystykaRecenzjeTemat Miesiąca 12/19

Roman Polański: “Frantic”

Marcin Kempisty

Wydaje się, że powstanie filmu Frantic jest punktem zwrotnym w karierze Romana Polańskiego. Od tego momentu można już dostrzegać wyraźne nawiązania polskiego reżysera do jego wcześniejszych filmów. Wprawdzie już Lokator zasadzał się na podobnym koncepcie, co Wstręt, ale później przyszły dwa filmy – Tess oraz Piraci – w których tworzył się jeszcze autorski język artysty. Od 1988 roku można mówić o wyraźnym zwrocie, potrzebie reinterpretacji wcześniej wykorzystywanych motywów, tworzeniu nadbudowy dla wcześniej wykreowanego filmowego wszechświata. Frantic przypomina pracę na starym materiale, by wyszła z tego nowa jakość.

Zacznijmy od początku filmu, gdy podróżujące taksówką małżeństwo – Richard i Sondra – zmierza w kierunku Paryża. Przytulają się do siebie, ale nie widać między nimi szczerej czułości. Jak gdyby istniała między nimi tajemnica, mur milczenia, którego nie mogą w żaden sposób przeskoczyć. Scena chwilę się ciągnie i trudno z niej wyłuskać znaczenie, dostrzec pewne prawidła zwiastujące kierunek, jaki obierze autor. Przypomnijmy sobie omawiany w innym tekście Nóż w wodzie, gdzie również w pierwszych kilku minutach dzieła para porusza się samochodem i nie wiadomo, w którą stronę zmierza historia. Autor daje sobie czas na kontemplowanie samej jazdy, przyłapanie bohaterów w chwili gatunkowego in flagranti, kiedy jeszcze ich charaktery nie są zdefiniowane przez filmowe wydarzenia, czy innego rodzaju schematy narracyjne.

“Zawieszenie gatunkowe” kończy się wraz z przyjazdem bohaterów do hotelu. Mężczyzna idzie się kąpać, kobieta coś do niego krzyczy, lecz jej słowa nie są słyszalne, a po powrocie Richarda do pokoju okazuje się, że Sondra zniknęła bez żadnego śladu. Rozpoczyna się śledztwo osamotnionego mężczyzny, niemogącego odnaleźć chęci pomocy ze strony stróżów prawa. Może kobieta zostawiła go dla kogoś innego, atrakcyjniejszego, może poszła na spacer i zaraz wróci, możliwości jest bez liku, a że według procedur policja może na poważnie rozpocząć postępowanie dopiero kilkadziesiąt godzin od zaginięcia, to grana przez Harrisona Forda postać skazana jest na samego siebie. No, w międzyczasie pojawia się także tajemnicza Michelle (Emmanuelle Seigner), choć jej intencje też nie będą zawsze szczere.

Frantic rozpoczyna się zatem w sposób tajemniczy, może jako melodramat o starszym małżeństwie przyjeżdżającym na wakacje do romantycznego miasta, może jako kolejna wariacja na temat pobytu Amerykanina w Paryżu, by później przeistoczyć się w thriller. Ale to nie koniec atrakcji. Poszukiwania w niczym nie przypominają zwykłego śledztwa. Bohater o nazwisku Walker (w wolnym tłumaczeniu – spacerowicz) chodzi po całym mieście, zachodząc do wielu szemranych miejsc. A to trafi na ślad szajki przemytników, a to przez kogoś innego w jego przegrodach nosowych pojawi się tajemniczy biały proszek. Nic tu nie łączy się ze sobą, pojawiające się po drodze dowody z trudem można ze sobą posklejać, prawda ciągle umyka, choć wydaje się, że jest na wyciągnięcie ręki.


Zobacz również: Opowieść o “Autorze Widmo”

Bo tak naprawdę Polański tylko podszywa się pod konwencję thrillera. Bawi się oczekiwaniami widzów, zachęcając ich do pozostania z nim do końca, bo kto przecież nie chciałby się dowiedzieć prawdy na temat zaginionej żony, a tak naprawdę prowadzi zupełnie inną rozgrywkę. Podjęta strategia przypomina, przy zachowaniu wszelkich proporcji, taktykę Michelangelo Antonioniego wykorzystaną przy okazji realizacji Przygody. Tam również tajemnicze zniknięcie kobiety służyło czemuś zgoła innemu, aniżeli banalnej odpowiedzi na pytanie, kto za tym stoi. 

Perypetie protagonisty przypominają paryską odyseję. Walker przemierza kolejne uliczki obcego miasta w poszukiwaniu utraconej miłości, choć wydaje się, że nie tylko szuka jej w sensie “realnym”, ale także metaforycznym. W tym kontekście pojawienie się młodszej kobiety zwiastuje potrzebę ucieczki od dotychczasowego życia, głód nowych doznań, ekspresji samego siebie. Bodaj w połowie filmu pojawia się moment, w którym każdy widz powinien zadać sobie pytanie o motywacje bohatera. Wydaje się bowiem, jak gdyby zaginiona żona delikatnie odeszła w zapomnienie, a w jej miejscu pojawiła się okazja do ekscytujących przygód na granicy życia i śmierci. Być może pod koniec przychodzi oczyszczenie i trzeźwa refleksja, ale jakim kosztem.


Zobacz również: Opowieść o “Chinatown”

Polański absolutnie nie narzuca się z tego typu interpretacją. Nie wymusza na widzu, by podążali drogą arbitralnie wybraną przez twórcę. Daje dwie drogi do wyboru, a która zostanie obrana przez odbiorcę, to już jest efektem jego niczym nieskrępowanej woli. Kto chce cieszyć się thrillerem i rozwiązywać zagadkę, proszę bardzo, reżyser stara się sensownie domknąć ten wątek. Jednocześnie Polański jedynie podrzuca kilka wskazówek, mało krzykliwych drogowskazów, które mogłyby nakierować co bardziej ciekawskiego widza na inne interpretacyjne tory.

Autor Dziecka Rosemary robi to na dwa sposoby. Przede wszystkim odbiera obrazowi poczucie realizmu. Innymi słowy, często tak projektuje kadry, by były one wyrazem emocjonalnego napięcia, aniżeli rejestracją świata zewnętrznego. Te przejażdżki samochodem przed wschodem słońca, imprezy, tańce, fantastyczna ścieżka dźwiękowa z utworem Grace Jones na czele – te wszystkie elementy mają oddziaływać na zmysły, odrywać od ustawicznego poszukiwania poszlak.

Zdjęcie z planu “Frantic”

Drugi sposób polega na fabularnym dociśnięciu gazu do dechy i namnożeniu elementów bombastycznych, jak gdyby z innego filmu. Kto by się spodziewał, że “zwykłe” zniknięcie kobiety będzie związane z zapalnikiem potrzebnym do stworzenia broni masowego rażenia. To samo ze słynną sceną dachu, tak cudnie skopiowaną z Psychozy Alfreda Hitchcocka. Sytuacja jest dosyć błaha, bohater już kolejny raz przechodzi przez ten dach, a mimo to ślizga się i prawie spada z wysokości na twardy bruk. Narrator filmu daje jasny znak: to on jest panem sytuacji, a nie jakieś zasady prawdopodobieństwa. Cudowna zresztą, na swój sposób absurdalna, jest konsekwencja tych wydarzeń – skoro bohater gubi buty, to później przez jakiś czas chodzi boso. 

Samo zakończenie, mimo że dosłowne, pozostawmy w pewnym niedopowiedzeniu. Po seansie zostańmy z jedną z ostatnich scen, kiedy to Ford już prawie dowiaduje się prawdy na temat porywaczy, ale nim do tego dojdzie, tańczy razem z kobietą graną przez Seigner. To ten krótki moment jest najlepszym podsumowaniem Frantic. Ciemności skrywają ludzi, jedynie migające kolorowe światła wydobywają kształty sylwetek z mroku. Mężczyzna wygląda na zagubionego, niepotrafiącego odpowiedzieć na potrzeby własnej duszy, zaś wokół niego wije się młode, ponętne, odziane w czerwoną suknię ciało, zachęcające do oddania się w ramiona pożądania, kuszące obietnicę oderwania od codzienności, zmagań, trosk. Kobieta jest niczym mitologiczna Kalipso, odciągająca myśli Odyseusza od ukochanej żony Penelopy. 

Strange, I’ve seen that face before…

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.