“Dzień trzeci”, czyli Jude Law udowadnia, że jest wybitnym aktorem [RECENZJA]
Uwaga! W tekście znajdują się szczegóły dotyczące fabuły serialu.
Oczywistością jest stwierdzenie, że żyjemy obecnie w trudnych czasach. Uginamy się pod ciężarem rzeczywistości, codziennie dajemy się zaskakiwać, jak daleko to wszystko zabrnęło. Wprawdzie oczekujemy na kolejne niespodzianki, ale tak naprawdę mamy nadzieję, że to wszystko w końcu się skończy, a zamiast lęku o jutro w sercach zagości spokój. W ramach ucieczki przed trudem dnia dzisiejszego najłatwiej jest sięgnąć po kulturę, w tym oczywiście seriale. Potrzeba eskapizmu jest niewątpliwie duża, niemniej jednak istotne jest również pewne zakorzenienie we współczesności. Im bardziej produkcja rezonuje z realiami świata zewnętrznego, tym lepiej jest oceniana. Twórcy czytają teraźniejszość przez pryzmat fikcyjnych opowieści, ale my również chcemy ją tak odbierać, z perspektywy widza siedzącego na miękkim fotelu, z filiżanką herbaty w ręku, pod ciepłym kocykiem i ze świadomością, że mamy nad wszystkim kontrolę, a kliknięcie jednego klawisza zakończy oglądany spektakl.
To z wymienionych powyżej powodów tak dobrze ogląda się serial Dzień trzeci, którego całość, sześć niespełna godzinnych odcinków, pojawiła się już na platformie HBO GO. Koprodukcja amerykańskiego giganta i Sky Atlantic znakomicie wpisuje się w obecną sytuację polityczną, ale także społeczną, w jakiej znajdują się zachodnie społeczeństwa. Bo że stoimy u progu rewolucyjnych zmian, to nie trzeba już nikogo przekonywać. Świat chwieje się w posadach, ciemność nadciąga, nie widać nawet drobnych konturów najbliższej przyszłości, toteż wszyscy oczekują na nadejście Nowego. Oczywiście trwają spekulacje, czymże to Nowe będzie, aczkolwiek prawie nigdy nie są tego typu dywagacje optymistyczne.
Właśnie w takim momencie dziejowym pojawia się Dzień trzeci, serial opowiadający o Samie (Jude Law), ojcu pogrążonym w żałobie po stracie syna, który przez przypadek ratuje życie niedoszłej samobójczyni, a następnie odwozi ją do domu ulokowanego na tajemniczej wyspie Osea. Ów skrawek ziemi zawieszony między morzem a niebem, połączony ze stałym lądem niteczką drogi regularnie zalewaną w trakcie przypływów, zostaje realistyczną oraz metafizyczną sceną obserwowanych wydarzeń. Warto bowiem wyraźnie zaznaczyć, że Dzień trzeci dobrze sprawdza się zarówno na płaszczyźnie psychologicznej, gdy mowa o sposobie ukazywania wewnętrznych rozterek bohatera, jak również na poziomie symbolicznym, gdy twórcy starają się przemycić treści uniwersalne, związane z rozchwianym statusem rzeczywistości i konsekwencji tego procesu.
Od samego początku czuć pracę włożoną w jak najskuteczniejsze opowiedzenie historii również za pomocą obrazu. O ile pierwszy odcinek pod względem fabularnym jest niczym skrawki papieru, które powoli są ze sobą sklejane, o tyle formalnie od razu dostrzegalna jest swego rodzaju fragmentacja świata przedstawionego, jego subiektywna reprezentacja, co związane jest oczywiście z oddaniem głosu głównej postaci. Widz widzi tyle, ile widzi i czuje Sam. A że Sam boryka się z zaburzeniami psychicznymi i wszędzie węszy spisek, to również obserwowana przez odbiorców przestrzeń jest przefiltrowana przez tego rodzaju emocje. Naprzemiennie pojawiają się szerokie plany i bardzo mocne zbliżenia twarzy Lawa. Prześwietlone kadry atakują wzrok. Rwany montaż sprawia, że nie sposób przewidzieć, kiedy dojdzie do cięcia i jak będzie wyglądało kolejne ujęcie. Najlepiej to widać na przykładzie spacerów Sama po wyspie. Wydaje się, jak gdyby dokonywał teleportacji, bo raz jest w lesie, raz w wiosce, raz tuż przy morzu, a że dochodzi do tego w następujących po sobie sekwencjach, to nie wiadomo, ile czasu zajęła mu podróż i co robił w międzyczasie. Tak zapewne pracuje jego pamięć, poszatkowana przez ekstremalne emocje i wyznawane teorie spiskowe.
Twórcy Felix Barrett i Dennis Kelly (odpowiedzialny za brytyjską wersję Utopii) nie idą jednak dobrze znanymi szlakami, dlatego też obok psychozy Sama pojawia się wątek quasi-sekty oddającej się pradawnym rytuałom. Symultanicznie obok rozwijającego się szaleństwa jest także miejsce dla prawdziwych wyznawców bóstw odpowiedzialnych za utrzymywanie porządku na całym świecie. W Osea koszmary stają się rzeczywistością. Warto docenić perfidną grę scenarzystów z widzami, gdy sugerują li tylko chaos w głowie Sama, a tak naprawdę chaosem dotknięta jest cała rzeczywistość. Szaleńcze poszukiwania zabójcy syna nabierają realnych kształtów, gdy okazuje się, że to nie przypadek, lecz zaplanowana działalność odizolowanej grupy doprowadziła do tragedii.
To właśnie w tym momencie Trzeci dzień nabiera uniwersalnego wymiaru, gdy z intymnej opowieści o cierpieniu rodzica fabuła przechodzi do sekty wierzącej w upadek świata, ale też nadal istniejącą szansę na odkupienie. Gdy rozum śpi, budzą się demony, ale czy rozum jest w stanie zrozumieć i pokonać nadciągającą ciemność? Serial znakomicie rymuje się z apokaliptycznymi wizjami przyszłości, w której społeczeństwa borykają się z kataklizmami klimatycznymi, a znaczna część mieszkańców planety nie ma dostępu do żywności i wody pitnej. Trwoga o dalszy los gatunku dostaje artystyczny kształt psychologicznego thrillera o mitycznej walce dobra ze złem. Skoro racjonalnie ufundowana wiara w postęp zderzyła się z twardą ludzką gliną – zachłannością i chciwością odpowiedzialnymi za zniszczenie ekosystemu oraz polityczne rozedrganie z możliwością dochodzenia do władzy jednostek autorytarnych na czele – to może warto zwrócić się w stronę wiary metafizycznej? Może warto złożyć ofiarę z siebie, przebłagać bóstwo, obiecać poprawę i czekać na cud, skoro wszelkie prośby kierowane do obywateli zawiodły.
Trzeci dzień należy zatem rozpatrywać na dwóch płaszczyznach – przejmującego dramatu o nieumiejętności radzenia sobie ze stratą najbliższego członka rodziny, ale także o mikrospołeczności zalęknionej wizją rozpadającego się świata, która ima się wszelkich metod, byle tylko uratować choćby cząstkę starej, dobrej rzeczywistości. Podtytuł pierwszej, składającej się z trzech odcinków, części – “Lato” – to opowieść rozgrzana wiarą w możliwość zmian. Osea jest jeszcze rozświetloną dającymi nadzieję promieniami Słońca wysepką na morzu zła, gdzie odebranie jednego życia jest traktowane jako uczciwa zapłata za spokój dusz kolejnych pokoleń.
Niestety, po lecie następuje “Zima”, dosłownie i w przenośni oziębienie świata przedstawionego, ale i całego serialu. Otwarte zakończenie trzeciego odcinka pozostawiało odrobinę niepewności co do dalszych losów Sama, dlatego też epilog w postaci przyjazdu jego żony i dwóch córek na wyspę należy potraktować jako niepotrzebne uzupełnienie wątków już wcześniej wystarczająco dobrze zaprezentowanych. Choć należy docenić oddanie głosu kobietom, co jest pozytywnym odejściem od li tylko męskiej perspektywy i opowieści o męskim żalu, to jednak scenarzyści nie znaleźli wystarczająco dużo pomysłów, by dopełnić całość interesującą treścią.
Już na poziomie formy widać zmiany – narracja zdecydowanie się uspokaja, dominuje powolny sposób prezentowania zdarzeń, nie ma już aż tak nachalnej subiektywizacji świata przedstawionego. Trzy bohaterki trafiają na wyspę pozbawioną już nadziei, szarganą wiatrami i deszczem, przenikniętą dojmującym chłodem. Natura obumiera, mieszkańcy ukrywają się w chatach, po ulicach włóczy się tylko pustka. To też odzwierciedlenie stanu emocjonalnego Helen (Naomie Harris), która najpierw straciła syna, później męża, toteż odziała się w zbroję obojętności, byle tylko ochronić się przed żałobą i być w stanie nadal wychowywać córki. O ile Sam popadł w szaleństwo teorii spiskowych, o tyle Helen twardo stąpała po ziemi, co jednocześnie oddaliło ją od nadal żyjących dzieci. Pojawienie się na wyspie to nie wynik przypadku, lecz świadomej decyzji o odebraniu pieniędzy skradzionych przez męża, które mogłyby pomóc w dalszym prowadzeniu domu i oddaliłyby widmo biedy.
Niestety, scenarzyści nie potrafią już tak pięknie opowiadać o uczuciach protagonistki. Wciąż odnosi się wrażenie, że jej wątek jest tylko dopełnieniem losów zaprezentowanych w letniej części, a nie samodzielną historią mogącą istnieć niezależnie od wcześniejszych odcinków. Trzeci dzień staje się przez to już bardzo jednowymiarową historią na temat walki o los społeczności. Efemeryczność i niejednoznaczność są zastąpione przez konkrety, co niszczy znakomicie wykreowaną magię. Na domiar złego, wszystko zostaje spuentowane przez krwawą rzeźnię.
Produkcja HBO i Sky Atlantic olśniewa bogactwem tematów podjętych w pierwszej części, natomiast rozczarowuje pod koniec, gdy brakuje już pomysłów na umiejętne domknięcie niektórych wątków. Warto jednak docenić niezwykłość całego przedsięwzięcia, pozytywnie wyróżniającego się na tle skonwencjonalizowanej formy współczesnych seriali, która przez Netfliksowy napór nie ulega eksperymentalnym przekształceniom, lecz podlega nakierowanej na zyski unifikacji. Tymczasem Dzień trzeci odznacza się interesującym pomysłem, a także bardzo celnym komentarzem teraźniejszości, więc gdyby wszystko zakończyło się już po trzech odcinkach, to mielibyśmy do czynienia z arcydziełem.
Nie potrafi pisać o sobie w błyskotliwy sposób. Antytalent w dziedzinie autokreacji. Fan Antonioniego, Melville'a i Kurosawy. Wyróżniony w Konkursie im. Krzysztofa Mętraka w roku 2018 oraz 2019.