“Sorry Angel” – Recenzja
Jacques (Pierre Deladonchamps) jest dojrzałym pisarzem. Arthur (Vincent Lacoste) to młodzieniec poszukujący jeszcze swojego miejsca w życiu. Gdy przetną się ścieżki tych mężczyzn, to każdy z nich odnajdzie to, czego tak długo szukał. Miłość zakwitnie w sercach, członki będą napełnione krwią oraz pożądaniem, zaś umysły zaczną nadawać na tych samych falach. I wszystko mogłoby potoczyć się w odpowiednim kierunku, gdyby Jacques nie był śmiertelnie chory.
Christophe Honoré prezentuje w swoim filmie zaskakującą mieszankę tematów, która niekiedy zachwyca, lecz znacznie częściej irytuje. Przede wszystkim odchodzi od pojawiającego się najczęściej w kinie gejowskim wątku inicjacji i wchodzenia w dorosłość z piętnem “innego”. Mimo że akcję Sorry Angel umieszcza w latach dziewięćdziesiątych, to pomija wszelki kontekst socjologiczno-kulturowy. Przenosi się w czasie niczym w wehikule wspomnień i wskrzesza epokę, w której homoseksualne środowisko było dziesiątkowane przez AIDS. Nie robi jednak ze swoich bohaterów cierpiętników, nie widzi w nich ofiar systemu. Wprowadza długo wyczekiwane oczyszczenie do tego “nurtu”, prezentując mężczyzn nie tylko przez kontekst seksualny. Pociąg do tej samej płci nie jest dla nich solą życia, lecz tylko jedną z jego części. Podobną taktyką wykorzystał Tony Kushner w swoich Aniołach w Ameryce, z tym że Honoré wybija na plan pierwszy refleksje natury ogólnoludzkiej, zaś obraz państwa czy społeczeństwa jest przez niego całkowicie pomijany.
Reżyser z niezwykłą subtelnością przedstawia swoich bohaterów, tworząc z nich rzeczywiście anioły w ludzkiej skórze. Perfekcyjnie ustylizowani, dobrze zbudowani fizycznie, z twarzami cherubinów lewitują nad ulicami miast, prowadząc swoje egzystencje utkane z literackich polemik czy upojnych wieczorów pełnych alkoholu i papierosowego dymu. Anatomiczna dosłowność miesza się z eteryczną ścieżką dźwiękową, a ciało jednego z mężczyzn pokryte strupami bardziej wygląda jako halloweenowa stylizacja aniżeli mięso, po które zaraz przybędzie kostucha. Honoré za wszelką cenę chciał stworzyć obraz piękna namalowanego smutkiem, co przyniosło efekt wysoce rozczarowujący. Rzeczywiście prezentowane kadry wyglądają wyśmienicie – skąpany w błękitach świat stwarza poczucie izolacji bohaterów i wskazuje na ich nastrój, zaś symetryczność stanowi drogę do budowania harmonii. Problem w tym, że ta posępność jest ewidentnie upozorowana. Wszystko jest w Sorry Angel wycyzelowane do granic możliwości, więc nawet śmierć musi wyglądać w odpowiednio estetyczny sposób.
Największym jednak grzechem reżysera jest pogrążenie filmu we francuskim “manieryzmie”. Bohaterowie rozmawiają ze sobą wierszami, nadgarstki podczas palenia papierosów są zawsze ułożone w odpowiedni sposób, a para kochanków musiała oczywiście spotkać się w kinie. Cierpiący Jacques będzie na przykład przechadzać się po ciemnym parku, gdy za podkład muzyczny jego działań będzie służyła aria operowa, zaś Arthur w pewnym momencie odwiedzi na cmentarzu groby wybitnych artystów – Francoisa Truffauta oraz Bernarda-Marie Koltèsa. Napuszona bufonada niestety skutecznie zaciemni historię i dylematy bohaterów, które dalekie będą od schematyczności.
Christophe Honoré stworzył przedziwny film, będący jednocześnie blisko geniuszu oraz autoparodii. Skutecznie udało mu się wykreować atmosferę pośpiechu i walki o kolejny dzień, mimo że wygłaszane przez bohaterów dialogi trącą pozerską egzaltacją. Fantastycznie budował kolejne sceny, wprawdzie przedłużające się, lecz jednocześnie dające poczucie, że teraźniejszość, “tu” i “teraz”, jest dla bohaterów bezcenna. Przeszłość ze wspomnieniami dawnych kochanków czy nieprzewidywalna przyszłość nie mają znaczenia, bo to chwila obecna jest właśnie tym momentem, w którym należy się “spalić” i przeżyć go aż do utraty tchu. Ukazanie ciał jako źródeł rozkoszy i przyczyny klęski również przyniosło kilka scen pomagających w rozszyfrowaniu postaw prezentowanych ludzi.
Skoro jednak wszystko zostało zatopione w morzu pretensjonalności i pozerstwa, to Sorry Angel jawi się bardziej jako film z niewykorzystanym potencjałem. Oferuje niezwykłe przeżycia estetyczne, będące jednocześnie klątwą dla tej produkcji. Tak artystyczne i finezyjne przedstawianie bohaterów prowadzi do rozbrojenia napięcia dramatycznego, ponieważ nie sposób dostrzec rozdzierających ich emocji. Cała akcja toczy się jak gdyby za szkłem, w zupełnie innym świecie, w którym nie ma zazdrości, a jest jedynie pogoń za ekstazą i tej pogoni konsekwencje.
Na ścianach wiszą plakaty ulubionych filmów, a z głośników płynie wpadająca w ucho muzyka. Mimo że śmierć ciągle kroczy za bohaterami, to nadal potrafią oni tytaniczną siłą woli oddzielić się od nadciągającej katastrofy. Christophe Honoré ucieka przed jedną konwencją, by popaść w kolejną. Nie tworzy kolejnego filmu gejowskiego o inicjacji, lecz jednocześnie dba o draperię szat swoich natchnionych inteligentów. Estetyzuje odchodzenie, mimo że chce pokazać dramat. Pragnie namacalnie ukazać poczucie przemijania, lecz wikła się w spłaszczony rodzaj dekadentyzmu spod znaku papierosowego dymu i wierszy Arthura Rimbaud. Finalnie Sorry Angel okazuje się filmem pięknym, dla którego uroda jest największym przekleństwem.
Nie potrafi pisać o sobie w błyskotliwy sposób. Antytalent w dziedzinie autokreacji. Fan Antonioniego, Melville'a i Kurosawy. Wyróżniony w Konkursie im. Krzysztofa Mętraka w roku 2018 oraz 2019.