Recenzje

“High Life” – ”kosmiczny Pattinson, kosmiczna wtopa” – Recenzja

Marcin Kempisty
High Life
fot. kadr z filmu "High Life"

Oglądanie pierwszych scen filmu High Life przypomina układanie puzzli bez kilku zagubionych elementów. Gdzieś daleko, w nieskończonej przestrzeni pełnej gwiazd, Monte (Robert Pattinson) naprawia statek kosmiczny. Na ciało ma nałożony skafander, twarz widoczna, pełna skupienia. Manewruje po kadłubie, przykręca śrubki, a przy okazji gaworzy z niemowlakiem usytuowanym w jednym z pomieszczeń promu. Potem następuje sekcja przyrodniczo-obserwatorska (brakuje tylko głosu Krystyny Czubówny) – wspólne zabawy mężczyzny z dzieckiem, karmienie, spanie, spacerowanie po pokładzie. Kolorowe światła migoczą, głucho wszędzie, pusto, samotnie. Claire Denis buduje opowieść na Tajemnicy, skrawek po skrawku odsłaniając elementy codziennej egzystencji dwójki podróżników. I tylko muzyka wzbudzająca u widzów poczucie dyskomfortu wraz z migawkowymi retrospekcjami-wizjami przypominają o tym, że bohaterowie znajdują się w metalowej pułapce z dala od Ziemi, zasad, cywilizacji. Z dala od życia.

Zobacz również: „Pierwszy człowiek”, czyli najlepsza biografia od czasu „8. Mili” – Recenzja
High Life
fot. kadr z filmu “High Life”

Jako że autorka Białej Afryki buduje swoją opowieść na wspomnianej Tajemnicy, to nie sposób jednoznacznie w niniejszym tekście wypełnić wszystkie białe plamy. Pewne sprawy muszą zostać niewypowiedziane nie tylko ze względu na niechęć do przekazywania istotnych treści dla fabuły, lecz również z powodu samego stylu reżyserki. Denis stara się za pomocą barw czy ścieżki dźwiękowej wykreować pewien nastrój izolacji, dlatego też niektóre wnioski muszą być ściśle zależne od osobistych doświadczeń oglądającego. Spróbujmy jednak zabawić się w grę w klasy. Poskaczmy po kolejnych kwadratach, pewne pola omijając, by High Life mogło się objawić w pełnej krasie przed czytelnikiem.

Zobacz również: „53 Wojny”, czyli przejmujący portret toskycznego związku – Recenzja

Zaskakujący jest rozstrzał stylistyczny u francuskiej reżyserki. Ledwie rok temu zaprezentowała przegadaną komedię romantyczną Isabelle i mężczyźni, by następnie wystrzelić swoich bohaterów w kosmos i jak w soczewce przyjrzeć się budowaniu od nowa Człowieka jako konstruktu społecznego. Gdy Denis rzuca karty na stół, odsłaniając kulisy astralnej odysei, to na jaw wychodzi dwojaka natura oglądanego filmu. Z jednej strony jest on, wnioskując z biografii członków załogi (granych przez m. in. Juliette Binoche czy Agatę Buzek) gorzkim podsumowaniem stanu obecnej cywilizacji, w której pewien rodzaj ludzi jest wyrzucany na śmietnik społeczeństwa, albo który może być traktowany jedynie jako królik doświadczalny w kolejnych badaniach prowadzących do przekroczenia bariery człowieczeństwa. Z drugiej strony High Life jest opowieścią o budowie nowej formy społeczności, wolnej od tysiącletnich uprzedzeń czy przyzwyczajeń.

Przeczytaj również:  „Cztery córki” – ocalić tożsamość, odzyskać głos [RECENZJA]
High Life
fot. kadr z filmu “High Life”

Powolne wypełnianie luk w nakreślonej początkowo historii prowadzi do odkrycia pustki wyzierającej z najnowszego filmu autorki Podłości. Największym problemem jest bowiem nieumiejętność wprowadzenia rygorystycznej narracji, jak gdyby zabrakło wiedzy czy intuicji, dokąd opowiadana historia ma prowadzić. High Life jest unurzany w konwencji science-fiction zadłużonej u Tarkowskiego i Kubricka. Wszelkie refleksje dotyczące kosmicznej samotności zostały zainfekowane myślą tytanów kinematografii. Claire Denis wpisuje się na listę kolejnych twórców niepotrafiących pozbyć się tego ciążącego bagażu.

Zobacz również: „Klub kanibali” – Recenzja filmu z WFF 2018

Wprawdzie autorka stara się eksplorować połacie cielesności, tam upatrując źródła człowieczeństwa i przestrzeni wolnej od form kulturowych, niemniej jednak robi dosyć nieporadnie, a co gorsza nieczytelnie. Najpierw prezentuje wyuzdaną Binoche, by następnie przejść do wątku seksualnej tresury członków załogi. Reżyserka wykłada się więc na rzeczy oczywistej: nie buduje pogłębionej charakterystyki bohaterów, a jednocześnie umyka jej szansa na odnalezienie uniwersalnego klucza do prezentowanej historii, co prowadzi do wykreowania nieokiełznanego chaosu, w którym odnaleźć się można jedynie za pomocą wtargnięcia w rdzeń narracji i samodzielnego dopisania wniosków pominiętych przez twórczynię.

High Life
fot. kadr z filmu “High Life”

A przecież są w High Life momenty piękne, ulokowane zwłaszcza na początku historii, kiedy Denis przesadnie nie komplikuje i nie tworzy kolejnych warstw narracji. Gdy Pattinson uczy berbecia chodzić, to jego kroki są tworzeniem nowej epoki jak spacer Neila Armstronga po Księżycu był wielkim krokiem dla ludzkości. Albo gdy protagonista dba o ogródek, starając się choć w niewielkim stopniu pielęgnować naturę rodzącą się wśród blaszanych ścian i kłębowisk kabli. Wprawdzie po bohaterach zostanie pył, ale nadal walczą oni z czasem i własnymi ograniczeniami, odbudowując to, co na zawsze stracone. Takimi drobnymi gestami udaje się reżyserce uciec od prostackiego nihilizmu i prawienia banałów na temat małości człowieka w obliczu nieskończoności.

Przeczytaj również:  „Bękart" – w poszukiwaniu ziemi obiecanej
Zobacz również: „Życie prywatne” – Recenzja ukrytego arcydzieła Tamary Jenkins

Brak rygoru formalnego skutkuje również nieumiejętnością poprowadzenia bohaterów. Wszyscy w zasadzie są jak pacynki, w najlepszym wypadku tło dla znakomitego Pattinsona. Po raz kolejny można rozwodzić się nad wspaniale samoświadomym aktorem, potrafiącym zarówno ciałem, jak i głosem oddać wydawałoby się niewypowiadalną traumę. Pattinson jest niezwykle skupiony, zaangażowany i wbrew całej produkcji jest w stanie od początku do końca budować historię prezentowanej postaci.

High Life
fot. kadr z filmu “High Life”

Niewątpliwie High Life jest tytułem prowokującym, lecz jednocześnie na tyle rozmemłanym narracyjnie, że nieprowadzącym do żadnych wniosków. Szaty science-fiction okazały się tym razem zbyt ciężkie i przygwoździły do ziemi ledwie zarysowaną fabułę. Claire Denis nie udźwignęła prawideł gatunku, a poczynione przez nią próby rozszerzenia konwencji okazały się nieporozumieniem. Jej najnowszy film to kolejny przykład na to, że więcej nie zawsze znaczy lepiej. Ciało w kosmosie to temat wymagający znacznie więcej dyscypliny, a przede wszystkim redefinicji pewnych pojęć.


Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.