RecenzjeSeriale

“The Rain” – pierwszy duński serial oryginalny Netflix – Recenzja

Marcin Kempisty
The Rain
fot. Materiały Prasowe Netflix

Duńscy bohaterowie serialu The Rain nie chcieliby raczej wyśpiewywać za Beatą Kozidrak modlitw o złoty deszcz. To zjawisko pogodowe stało się dla nich gwoździem do trumny, odbierającym możliwość normalnego funkcjonowania. Spadające z nieba krople są niczym trucizna wchłaniająca się w skórę ofiary i wysysająca zeń resztki życia. Jęki przemieniają się w drgawki, drgawki w torsje i hop – dusza z ciała wyleciała.

Produkcja ze stajni Netflixa zabiera widzów do opuszczonych miast i skandynawskich borów, w których próżno szukać śladów zniszczonej cywilizacji. Ocalała garstka stara się przetrwać za wszelką cenę – niektórzy zachowując przy tym oznaki człowieczeństwa, zaś inni biorąc w nawias wcześniej obowiązujące zasady. To w tym warunkach przyszło żyć rodzeństwu Simone (Alba August) oraz Rasmusowi (Lucas Lynggaard Tønnesen), którzy dzięki ojcu mogli ukryć się na początku katastrofy w specjalnie przygotowanym bunkrze, lecz później zostaną oni zmuszeni do wyjścia na zewnątrz i poszukiwania pożywienia. Napotkana grupka młodych ludzi okaże się dla pary wroga, lecz z biegiem czasu uda im się nawiązać porozumienie i wspólnymi siłami zaczną walczyć o polepszenie losu w tych nieludzkich warunkach. Wyznaczony cel będzie dotyczył odnalezienia ojca rodzeństwa, który pracował wcześniej w tajemniczej korporacji “Apollon” i mógłby coś wiedzieć na temat zniwelowania działań trującego deszczu.

Nie należy The Rain porównywać do serialu Dark lub do The 100 stacji CW. Wprawdzie druga produkcja zawiera pewne podobne elementy (młodzi bohaterowie, świat po katastrofie, walka o przetrwanie), jednakże środki ciężkości są postawione w zupełnie innych miejscach. Duński serial nie jest widowiskową odyseją, ponieważ daje się wyczuć braki finansowe, a co za tym idzie pewne uproszczenia w sposobie przedstawiania świata po apokalipsie. Nie jest to również produkcja stawiająca przed widzem wymagania na poziomie struktury fabularnej. Występuje niewiele zwrotów akcji, historia rozwija się bez większych zgrzytów w obraną stronę i mimo że nad całą opowieścią unosi się aura tajemnicy (wszak nie do końca znana jest przyczyna kataklizmu, a i działania wcześniej wspomnianej korporacji zdają się być dwuznaczne), to rozwiązanie tych zagwozdek nie jest najzwyczajniej w świecie interesujące. Zapewne nigdzie nie powstaną analizy modus operandi szwarccharakterów, a reddit nie rozgrzeje się od fanowskich teorii.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?
The Rain
fot. Materiały prasowe Netflix

Siła The Rain tkwi w ciekawie zarysowanych portretach psychologicznych bohaterów. Można zżymać się na brak logiki w ich poczynaniach, ale czy może być inaczej w momencie, gdy cywilizacja przestaje istnieć? Nie sposób ustalić, czy ten efekt był przez twórców zamierzony, ale niedojrzałość prezentowanej młodzieży jest niezwykle odświeżająca i po prostu urocza. Gdy stają oni przed dylematami z rodzaju być albo nie być, to bije od nich sztuczność i pewne niedopasowanie. Brutalność w walce z przeciwnikami pochodzi bardziej z popkulturowych fantazji niż z życiowej praktyki, zaś dywagacje na temat istoty człowieczeństwa boleśnie kołują na twardym gruncie. Gdy jednak kamera podgląda ich w intymnych momentach, to na twarzach postaci ujawniają się rumieńce, a serce pompuje prawdziwą krew. W takich momentach nie ma żadnej fałszywej nuty. Walka o okruchy normalności przejawia się na różne sposoby – raz są to miłosne rozterki okraszone potrzebami dojrzewających ciał, a raz są to zwykłe przekomarzanki i rzucanie żartami, jak gdyby końca świata nie było. Zdecydowanie najciekawszymi fragmentami serialu są “obyczajowe” przerywniki, podczas których postacie balansują na granicy rodzącej się powagi a zdziecinniałego infantylizmu. Są oni wtedy na tyle niestabilni i zafiksowani na własnych problemach, że swoją postawą szybko mogą trafić do serc widzów znających z autopsji ten okres burzliwy okres życia.

Nie warto stawiać zbyt wielkich wymagań produkcji Netflixa, bo można się srogo rozczarować. Wystarczy, że z otwartą głową i bez uprzedzeń podejdzie się do młodzieńczych dylematów, a otrzyma się serial warty uwagi. Wprawdzie nieposzerzający serialowego spektrum i niewyburzający zastanych schematów gatunkowych, lecz mimo wszystko na tyle prawdziwy pod kątem emocjonalnym, że można przymknąć oko na wiele klisz z demoniczną korporacją na czele. The Rain posiada wszystkie wady i zalety produkcji noszących piętno streamingowego giganta, co przez jednych będzie traktowane jako unifikujący znak czasów, zaś przez drugich jako przepustka do świetnej zabawy.

Przeczytaj również:  „Fallout”, czyli fabuła nigdy się nie zmienia [RECENZJA]

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.