“Hard Paint” – Recenzja
Pulsująca muzyka rozchodzi się po przyciemnionym pomieszczeniu i przejmuje kontrolę nad wijącymi się ciałami. Nuty przeciągają się na pięciolinii, szczelnie wypełniając każdy kąt pokoju zaaranżowanego na alkowę rozkoszy. Mięśnie tańczących napinają się i rozluźniają, a kołysane falą dźwięków biodra zachęcają do grzechu. Pulsująca muzyka wznosi bohaterów ponad szarą codzienność, a gdyby tego jeszcze było mało, mają oni jedynie wirtualną, bezpiecznie oddaloną widownię. Ekran komputera jest zarówno strefą buforową, jak również lustrem, w którym Pedro (Shico Menegat) wraz ze swoim kochankiem Leo (Bruno Fernandes) mogą oglądać swoje szczupłe ciało i dzięki temu dowolnie z nimi eksperymentować. A wszystko to okraszone zostaje przywdzianiem kostiumów z farb mieniących się neonowymi barwami, za pomocą których dokonuje się ostateczne wyzwolenie z okowów lęku i frustracji.
Film Hard Paint w reżyserii Filipe Matzembachera i Marcio Reolona nie jest jedynie transgresyjną opowieścią nastawioną na wabienie widzów estetycznymi kadrami oraz widokiem rozerotyzowanych ciał. Wprawdzie twórcom daleko do pruderyjnego nastawienia, niemniej jednak celem jest sięgnięcie w głąb indywidualnego doświadczenia naznaczonego piętnem wykluczenia. Młody Pedro nie ma bowiem chociaż iskry pewności siebie, dzięki której mógłby bez większego szwanku przetrwać kolejne dni. Mieszkający w brazylijskim Porto Alegre chłopak nie posiada granic oddzielających go wyraźnie od rzeczywistości. Taktyka polegająca na wycofaniu się i wyzbyciu zaangażowania w życie nie przynosi rezultatu, gdy kolejne bliskie osoby znikają z jego życia. Przepływające przez niego traumatyczne emocje zostawiają ślady na duszy, których nie sposób usunąć, skoro los wciąż boleśnie go doświadcza. Utrata rodziców, a później ucieczka siostry sprawiają, że Pedro nie jest stabilną jednostką, lecz raczej wątłą trzciną zależną od innych ludzi.
Zobacz również: Recenzję “Ostatrecznej operacji”
Po raz kolejny brazylijskie kino daje się poznać od strony umiejętnego połączenia elementów zmysłowych z wygłaszanymi komentarzami natury społecznej. Wystarczy tylko przypomnieć Klebera Mendonça Filho i jego Sąsiedzkie dźwięki, by dostrzec pewne analogie świadczące o podobnym postrzeganiu rzeczywistości. Przede wszystkim rzucają się w oczy upiorne, masowo opuszczane blokowiska, piętrzące się ponad dzielnicami biedy. Tak jak Filho przedstawia je niekiedy niczym więzienia (mimo że paradoksalnie mają chronić przed panującą przestępczością), tak dla Matzembachera i Reolona są te wieżowce oznaką nieprzemyślanej industrializacji niszczącej nie tyle ekosystem, co bardziej ludzkie życia. Ociężałe, betonowe kloce są w oczach zagubionego protagonisty źródłem anonimowości, zerwanych więzów międzyludzkich, a co za tym idzie potęgującej się samotności, której nie sposób zaspokoić.
Hard Paint jest filmem zbudowanym na skrajnościach. Z jednej strony twórcy brutalnie patrzą na ludzi jako na gatunek świadomie wyrządzający innym krzywdę, zaś z drugiej strony nie brak w brazylijskiej produkcji elementów sensualnych, przypominających o tym, jaką wspaniałą i pełną spontaniczności istotą może być homo sapiens. Umiejętnie zachowany balans między różnymi formami narracji nie zawsze przysłania jednak mankamenty. Opieszałość opowiadania, jak również nieumiejętność wyjścia poza tezy postawione w pierwszych fragmentach filmu mówią o ubogim materiale, za jaki zabrali się reżyserzy.
Zobacz również: Recenzję “Niny”
Ewidentnie najważniejszymi punktami są pokazy bohatera przed internetową publicznością i malowanie przy tym ciała neonowymi farbami, bowiem reszta wątków jest poprowadzona po macoszemu i skrótowo. Nie widać niestety jednoznaczności w postępowaniu twórców. Brakuje poważniejszego wtargnięcia w psychikę Pedro, ale próżno szukać też formalnego szaleństwa czy sondowania innego sposobu mówienia o tematach, które przecież w kinie LGBT pojawiają się notorycznie. Wydaje się, że Hard Paint jest bezpiecznie skrojoną propozycją pod festiwalowe gusta, co zresztą poskutkowało uzyskaniem jednej z nagród na tegorocznym festiwalu filmowym w Berlinie.
W sercach egoistyczna potrzeba bliskości, w ciałach popęd niemożliwy do zaspokojenia. Matzembarcher i Reolon opowiadają o uniwersalnych doświadczeniach przedstawiciela milliennialsów przy jednoczesnym wykorzystaniu lokalnego kontekstu. Niby wprost pokazują, jak trudno jest żyć homoseksualiście we wciąż nastawionej konserwatywnie społeczności, ale znacznie bardziej skupiają się na przeżyciach z pogranicza frustracji, bólu i samotności. Hard Paint to zarazem opowieść o eskapistycznych zapędach, jak również potrzebie zakorzenienia. O pożądaniu miłości i miłości niemożliwej do zrealizowania. To kolejna próba poszerzenia konwencji kina LGBT, zrobiona czasami może niezgrabnie, ale w niektórych momentach absolutnie poruszająca i przenikliwa.
Nie potrafi pisać o sobie w błyskotliwy sposób. Antytalent w dziedzinie autokreacji. Fan Antonioniego, Melville'a i Kurosawy. Wyróżniony w Konkursie im. Krzysztofa Mętraka w roku 2018 oraz 2019.