“Schyłek dnia”, albo koniec świata, na jaki zasługujemy [RECENZJA]
László Nemes wraca na ekrany kin ze swoim drugim filmem, próbując powtórzyć sukces rewelacyjnie przyjętego Syna Szawła. Debiutancki tytuł Węgra, będący tragicznym świadectwem zagłady Żydów w obozach koncentracyjnych, zapisał się w pamięci widzów niesamowitą pracą kamery, która ze wstrząsającym chłodem rejestrowała bestialską działalność nazistowskich Niemiec. Podążanie za głównym bohaterem przypominało wędrówkę po dantejskim piekle, z tylko różnicą, że diabły miały ludzkie twarze i kochające rodziny w domach. Po tak mocnym wejściu Nemes postanowił zaprezentować w Schyłku dnia odrobinę bardziej stonowany obraz końca epoki sprzed I Wojny Światowej, jedynie momentami nawiązując tematycznie do swojego debiutu.
Zobacz również: Jagoda Szelc: „Ludzie boją się, że im kradnę rozkosz” [WYWIAD]
Przełom XIX i XX wieku, belle epoque trwa w najlepsze, a Budapeszt zostaje jedną z najprężniej rozwijających się europejskich metropolii. Przyciąga bogatych kupców, kusi szansą na lepsze życie, zakorzenia się w węgierskiej ziemi pierwszą linią metra na kontynencie, stając się perłą w koronie monarchii austro-węgierskiej. To do tego miasta, skąpanego w blasku przypiekającego słońca, przyjeżdża Írisz Leiter (Juli Jakab), córka tragicznie zmarłych założycieli sklepu z kapeluszami. Wkracza do posiadanego niegdyś przez jej familię dobytku i zatrudnia się tam w charakterze sprzedawczyni, próbując odbudować życie w dawno niewidzianym mieście. Jednocześnie dochodzą do niej pogłoski o ocalałym w pożarze bracie, o którego istnieniu wcześniej nie miała pojęcia. Kobieta rozpoczyna więc poszukiwania mężczyzny, licząc na to, że informacje o jego zgonie nijak się mają do rzeczywistości.
Już po pierwszych minutach filmu rozpoznać można charakterystyczny styl pisma Nemesa. Kamera zawsze kroczy tuż przy bohaterach, wpatruje się w najmniejsze drgnięcia twarzy, mrugnięcia oczu, ledwie rejestrując to, co się dzieje wokół podglądanych postaci. Widz widzi tyle, ile widzi sam bohater, a czasami nawet mniej. Stosowany przez operatora Mátyása Erdély’ego rygor formalny jest godny podziwu, nareszcie odbiorca nie czuje się omnipotentnym panem i władcą obrazu.
Pozbawienie punktów odniesienia zmusza do wydobywania strzępków informacji z całego bogactwa rzeczywistości ożywionej przez reżysera. Tam na uboczu kadru przemyka postać, która może okazać się kluczowa w dalszej części utworu, tu ktoś plotkuje za rogiem i do uszu dobiegają tylko pojedyncze słowa. Mimo że percepcja zostaje ograniczona, to świat przedstawiony iskrzy się tysiącem detali, oddycha własnym powietrzem, rozwija się niezależnie od działań podejmowanych przez protagonistów. Zapewne dlatego do ról drugoplanowych zatrudniono wielu tancerzy, by przygotowaną z pietyzmem choreografię życia odegrano z należytą pieczołowitością i możliwie z jak najmniejszą liczbą dubli.
Zobacz również: „Monument” – Nowy film Jagody Szelc [RECENZJA]
Schyłek dnia nie jest tylko wizualną woltyżerką. Prezentacja modernizującego się Budapesztu służy Nemesowi do skonstruowania historii o rozkwitającej cywilizacji, na marginesie której pączkują radykalne ciągoty w sercach wykluczonych, zapomnianych, poniżonych. To tam, gdzie nie sięga wzrok władzy, wznieca się płomień nienawiści mający w niedalekiej przyszłości strawić pół Europy. Znowu reżyser, podobnie jak w Synu Szawła, nie idzie na łatwiznę i nie pławi się w najmroczniejszych, najbrutalniejszych obrazach, jakie mu tylko mogłyby przyjść do głowy. Jedynie momentami, w starannie zaplanowanych fragmentach filmu, zapuszcza się w dzikie rejony zamieszkałe przez pragnących zemsty buntowników.
Dwukrotnie odkręca wentyl bezpieczeństwa, by w praktyce sprawdzić działania Sándora (Marcin Czarnik), będącego spiritus movens zamieszek. To wokół tego mężczyzny, rewelacyjnie zresztą odegranego przez polskiego aktora, Węgier roztacza najwięcej niedomówień, to za nim będzie też pędzić główna bohaterka, poszukująca odpowiedzi na wiele nurtujących ją kwestii. Przypomina się sylwetka demonicznego Stawrogina z kart powieści Dostojewskiego, który z tylnego siedzenia, pod osłoną cienia, potrafił dyrygować biesami rewolucji.
László Nemes nie rzuca pospiesznie pomostów między epoką sprzed I Wojny Światowej a drugą dekadą XXI wieku. Zbyt pochopnie niektórzy doszukują się w jego filmie wiecznie aktualizujących się ostrzeżeń dotyczących antysemityzmu, czy ksenofobii. Nie chodzi również o seksizm i nadal feudalne stosunki między bohaterami. Schyłek dnia pozbawiony jest ciągot publicystycznych, widz nie odnajdzie haseł z pierwszych stron gazet w kwestiach wygłaszanych przez kolejnych aktorów. Węgrowi udaje się wytworzyć swego rodzaju klimat poczucia zagrożenia, świadomości, nomen omen, schyłku, oczekiwania na nadciągający wicher zmian. Misternie tworzy uładzony fresk, rozświetla przestrzeń, stwarza pozory idylli, by później powoli rozłupywać fałszywą skorupę i odsłaniać fałsz podręczników do historii.
Zobacz również: Złodzieje Rowerów #6 – „Chilling Adventures of Sabrina” [PODCAST]
W jego ujęciu Austro-Węgry nie były tyglem pokojowo koegzystujących społeczności, lecz polem walki plemion, z których jedno ostatecznie sięgnęło po radykalne rozwiązania. W tym aspekcie tkwi siła przekazu Węgra, w ukazywaniu pomijanych sprzeczności, w wytykaniu hipokryzji władzy, w ataku na świętoszkowate mieszczaństwo, którego bierna postawa ostatecznie doprowadzi do tragedii.
Najnowszego filmu Węgra nie należy odczytywać jedynie z realistycznego klucza, nie ma potrzeby kurczowego trzymania się chronologii i logiki wydarzeń. Schyłek dnia jest na tyle pojemnym filmem, że można swobodnie oddać się kolejnym scenom i na poziomie emocjonalnym, podświadomym odbierać wędrówkę Írisz po labiryncie budapesztańskich uliczek. Na pewno niektórym uda się odnaleźć na tej drodze ślady Junga, czy zauważyć kilka znaków, stanowiących preludium do Zagłady przedstawionej przez Nemesa w Synu Szawła. Wprawdzie twórca nie ma zapędów do dekadenckiego przedstawiania apokalipsy w duchu Luchino Viscontiego, niemniej jednak prezentowany przez niego świat i tak ujmuje smutnym pięknem, nieznaczną dozą melancholii, a także powoli dogasającymi barwami żółci przechodzącymi w ciepłe brązy.
Już teraz można stwierdzić, że Schyłek dnia jest jednym z najważniejszych filmów, jakie pojawią się w 2019 roku w polskich kinach. Piękno obrazu i tragedia rewolucji tworzą mieszankę wybuchową, czym Nemes udowadnia, że jego debiutancka produkcja nie była przypadkiem. Węgier należy do ekstraklasy światowej kinematografii i znowu atakuje widza mrocznymi wizjami przeszłości, które należy potraktować jako ostrzeżenie przed nadciągającym jutrem. Bo gdy zgasną ostatnie promienie słońca, a cywilizacja wyda ostatnie tchnienie, to znowu ludzkość może wpaść w objęcia nocy, której kres może wcale tak rychło nie nadejść.