“Wychowane przez wilki”, albo niech Ridley Scott przestanie kręcić produkcje science fiction [RECENZJA]
W rozmowie z dziennikarzem New York Timesa, Aaron Guzikowski, scenarzysta serialu Wychowane przez wilki, przyznał, że ma plan na wiele sezonów swojego dzieła. Przyrównał je do wielkiego, nawiedzonego domu, który do tej pory został ledwie poznany przez widzów. Według Guzikowskiego, zostało jeszcze wiele pomieszczeń do przedstawienia. Obawiam się, że jeżeli dom w całości będzie miał taką strukturę jak w pierwszym sezonie, to chętnych do wycieczek raczej będzie brakować.
Początek tytułu od HBO Max, sygnowanego nazwiskiem Ridleya Scotta, producenta i reżysera dwóch odcinków, zapowiadał się niezwykle interesująco. Oto dwójka androidów, Matka (Amanda Collin) i Ojciec (Abubakar Salim) zostaje wysłana na tajemniczą, z pozoru niezamieszkałą planetę Kepler 22-b, by tam zbudować nową osadę dla ludzi. Roboty zostały wysłane ze zdewastowanej, chylącej się ku upadkowi Ziemi, w celu uratowania ludzkości. Przewożą ze sobą embriony, żeby wykształciły się z nich w przyszłości jednostki, mają zakodowane podstawowe informacje na temat roli rodziców w życiu dzieci, miłości oraz opiekuńczości, a przede wszystkim są pozbawione religijnego myślenia – wszystko po to, by nowo budowany Eden wreszcie się ziścił, a także by nie powtórzyła się tragedia z macierzystej planety. To o tyle istotne, że w ślad za androidami podążają także ludzie, mitraici wierzący w boga o imieniu Sol, którzy także pragną zbudować na Keplerze nową rzeczywistość, z tym że oczywiście opartą na prawach boskich.
Pierwsze odcinki serialu zwiastują niemalże filozoficzną debatę na temat przyszłości człowieczeństwa w świetle niszczonej planety, a także szybkiego rozwoju technologii. Guzikowski ze Scottem poruszają również tematy związane z wiarą jako remedium na egzystencjalne bolączki, która jednocześnie mogłaby doprowadzić do wykształcenia się czegoś na kształt religijnego totalitaryzmu. W końcu w szczątkowych retrospekcjach Ziemia jest polem bitwy między wierzącymi a ateistami, zaś między nimi poruszają się śmiercionośne androidy-necromancery, potrafiące krzykiem przetrzebić szeregi wrogów. Żeby była jasność, to mitraici są antagonistami: dysponują pieniędzmi i władzą, a gdy apokalipsa już puka do drzwi, ulatniają się z planety w odpowiednim momencie, skazując ateistyczny proletariat na wyginięcie.
Niestety, dziesięć niespełna godzinnych odcinków okazało się zdecydowanie zbyt długim formatem, by twórcom udało się umiejętnie wypełnić je treścią oraz akcją. Sceny dotyczące codziennego życia androidów z gromadką dzieci nie są na tyle ekscytujące, by traktować je jako nową formę mówienia o rodzicielstwie. Pokazywanie religii mitraitów jako zamordystycznego opium dla mas jest pozbawionym wnikliwości pójściem na łatwiznę, ale to klasyczna zagrywka we współczesnej popkulturze, by tak oceniać ludzi wierzących w życie metafizyczne. Najlepiej to widać na przykładzie przywódcy mitraitów Marcusa (Travis Fimmel), racjonalnie postępującego, gdy nie karmił się teologicznymi mrzonkami, a następnie owładniętego szałem, gdy tylko Sol przemówił do niego.
Wychowanych przez wilki najlepiej oglądałoby się w drobnych porcjach, gdyby jeszcze dało się zapomnieć o tym, co było prezentowane kilka minut wcześniej. Rozłożenie fabuły na czynniki pierwsze pozwala bowiem dostrzec wiele nawiązań do filozofii i kultury, a nawet cytatów z twórczości Ridleya Scotta. Postać Matki można przecież odczytywać w kategoriach technozbawiciela i jednocześnie antychrysta, gdy z rozłożonymi ramionami, niczym Jezus na krzyżu, przemierza przestrzeń w poszukiwaniu ofiar. Kobieta-robot daje życie i je odbiera, pielęgnuje domowe ognisko i brutalnie tłumi wszelkie objawy nieposłuszeństwa. Z drugiej strony, jej relacja z Ojcem przypomina biblijnych Adama i Ewę. Obok nich są mitraici, niewierzący w widzialne ślady cudów dokonywanych przez Matkę, błąkający się po pustyni niczym naród wybrany, wiedzeni przez boskie podpowiedzi jak starotestamentowi bohaterowie. Niektóre epizody przypominają zresztą mity, gdy scenarzyści snują opowieści na temat nowych początków ludzkości, tym razem inicjowane przez sztuczną inteligencję. Oczywiście, jest też kilka motywów żywcem zaczerpniętych z Blade Runnera i Obcego, chociaż Guzikowski zarzeka się, że nie chciał kopiować prac starego mistrza.
Androidy, kosmici, zjawy, szkielety dinozaurów, wielkie węże – te wszystkie elementy nie składają się w jedną sensowną całość. Wychowane przez wilki przypomina myślodsiewnię Guzikowskiego. Co przyszło scenarzyście do głowy, od razu zostało przelane na papier, a następnie zrealizowane. Brakuje krytycznego spojrzenia ograniczającego zapędy twórców, widać brak konsekwencji w prowadzeniu niektórych wątków. Tak mocno skupiono się na intelektualnym wydźwięku serialu, że zapomniano o emocjach związanych z perypetiami bohaterów. Kolejne odcinki ogląda się na zimno, bez nadmiernych uczuciowych ekscytacji, bez lęku i bez stresu.
Ale nawet ten intelektualny aspekt mocno kuleje, skoro brakuje ciągłości, świadomego rozwijania wstępnych konceptów, aż w końcu trafnego spuentowania omawianego zagadnienia. Już dość produkcji, które olśniewają w pierwszych odcinkach, gdy budowana jest aura tajemnicy, a później stają się tylko bełkotliwymi wywodami, gdy przychodzi do rozwiązywania budowanych zagadek. Nie chodzi o jednoznaczne wykładanie pewnych aspektów, raczej o wiedzę, dokąd to wszystko prowadzi. Na razie Wychowane przez wilki jest tylko zbiorem luźno powiązanych ze sobą pomysłów, które wcześniej wielokrotnie były wykorzystywane przez Ridleya Scotta.
Z jednej strony nadal brakuje w świecie serialowym produkcji stricte autorskich, dlatego w tym kontekście warto przywitać premierę Wychowanych przez wilki z otwartymi ramionami. Każda próba wyważenia drzwi telewizyjnych konwencji jest mile widziana i odświeżająca. Z drugiej strony, to wcale nie oznacza, że warto oklaskiwać chaotyczne opowieści nadmiernie napompowane symboliką.
Nie potrafi pisać o sobie w błyskotliwy sposób. Antytalent w dziedzinie autokreacji. Fan Antonioniego, Melville'a i Kurosawy. Wyróżniony w Konkursie im. Krzysztofa Mętraka w roku 2018 oraz 2019.
Ocena
Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:
Prometeusz