Advertisement
NetflixRecenzjeSeriale

“The Midnight Gospel”, czyli animowana odyseja kosmiczna na kwasie [RECENZJA]

Marcin Kempisty
The Midnight Gospel
fot. Kadr z serialu "The Midnight Gospel"

Obserwowanie rzeczywistości boli, więc nie dziwi, że popkultura otwiera drzwi do przeżycia eskapistycznej przygody. Najnowszy serial Netflixa The Midnight Gospel obiecuje podróż do krainy niczym nieskrępowanej rozrywki, ale jednocześnie na samym końcu skłania do powrotu do dobrze znanego świata. Rzecz przedziwna, ale na swój sposób zachwycająca.

Chociaż szczerze powiedziawszy, pewnym nadużyciem jest nazwanie The Midnight Gospel serialem. To w zasadzie zwizualizowany podcast, seria mniej lub bardziej bombastycznych scenek podłożonych pod rozmowy głównego bohatera Clancy’ego (Duncan Trussell) z zaproszonymi gośćmi. Animacja nie jest jednak tłem dopełniającym treść dyskusji. To pełnoprawny członek całego przedsięwzięcia, znacząco wpływający na odbiór całości. Fabuła jest bowiem pretekstowa – oto różowy ludzik mieszkający na przedziwnej planecie trzyma w domu symulator międzygwiezdnych wojaży, dzięki któremu może przenosić się do innych rzeczywistości. Wystarczy wsadzić głowę w urządzenie przypominające waginę, by zostać wystrzelonym niczym kometa w stronę nowej planety. Osiem odcinków serialu to osiem podróży i rozmów z osobami pomagającymi Clancy’emu w uporaniu sobie z najtrudniejszymi tematami, z jakimi przyszło się zmierzyć ludzkości.

The Midnight Gospel
Źródło: Materiały prasowe Netflixa

Animacja nie współgra z dialogami, lecz walczy o uwagę widza. Oba bodźce – potoki słów i atakujące nadmiarem kolorów i ruchu obrazy – zaburzają percepcję, przez co trudno w pełni “wsiąknąć” w świat przedstawiony. Widzowie/słuchacze otrzymują strumień świadomości, którego elementy sami będą musieli sobie poukładać. No bo jak poradzić sobie z taką sytuacją gdy Clancy rozmawia z rzekomym prezydentem Stanów Zjednoczonych a zewsząd atakują ich hordy wygłodniałych zombie mężczyźni snują swoje rozważania na temat poszukiwań wewnętrznego spokoju ale jeden z nich jest jeszcze na posterunku i ma oczy dookoła głowy by w odpowiednim momencie wymierzyć broń i odstrzelić łeb truposzowi a to wszystko dzieje się przeraźliwie szybko słowa zlewają się z kolorowymi obrazami a zmysły widza nie wiedzą czy skoncentrować się najpierw na kwestiach wizualnych czy może jednak lepiej wsłuchać się w podcast głównego bohatera to wszystko sprawia że odbiorca może poczuć się przytłumiony może poczuć nadmiar bodźców przez co w końcu się wyłączy i zrezygnuje z odbierania jednego z nich no bo przecież ile można dzielić uwagę między dwa przeciwstawne obozy walczące o uwagę.

Przeczytaj również:  „Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata” – Radu idzie dalej [RECENZJA]

Twórcy The Midnight Gospel, odpowiedzialni także za Pora na przygodę, znakomicie bawią się percepcją widza, udowadniając, że staromodna konwencja strumienia świadomości nadal trzyma się mocno. Tutaj została ona przefiltrowana przez filozofię buddyjską, jak również zremiksowana na strumień obrazów-skojarzeń dotyczących omawianych tematów. I tak w przypadku rozmowy o “wewnętrznym więzieniu” człowieka pojawia się motyw bohaterów tkwiących w celi, a ich ucieczka przypomina ucieczkę z platońskiej jaskini. Innym razem rozmowa bohatera z jego matką jest niczym cykliczna podróż życia-ku-śmierci, gdzie przy okazji ukazywane są różne fragmenty wczesnych lat dziecięcych, kiedy to drobne wydarzenia mogą kształtować całe dorosłe życie.

The Midnight Gospel
Źródło: Materiały prasowe Netflixa

Kolejny raz zdarza się sytuacja, gdy na Netflixie ląduje niezapowiedziany tytuł, któremu nie poświęcono choćby odrobiny mocy potężnej kampanii marketingowej, podczas gdy jest to zdecydowanie jedna z najciekawszych tegorocznych propozycji. Od pierwszych minut zaskakuje pozornie chaotyczną strukturą oraz powagą podejmowanych tematów. Scenarzyści bezczelnie łączą wysokie z niskim, bardzo mocne obrazy (np. rzeź zwierząt) z tematami natury filozoficznej. Właśnie takiej brawury często brakuje we współczesnej kulturze. Serial jest niczym jazda “na kwasie”, przemyślenia dokonywane po zażyciu substancji psychoaktywnych. Jest w tym dużo zabawy, zgrywy, ale także potrzeby zgłębienia spraw, przed którymi z różnych przyczyn ludzie uciekają w stanie trzeźwości.

The Midnight Gospel nie jest owocem kalkulacji specjalistów od marketingu, tylko zaproszeniem do szczerej, bezpretensjonalnej przygody po bezdrożach ludzkiej myśli. Najlepiej przeżywać ją na wolno, wydzielając sobie seanse pojedynczych odcinków, zamiast od razu całość bingować w jednym podejściu. Wystarczy dzienna dawka niespełna półgodzinnej podróży z Clancym do kolejnego świata, by w głowie pojawiło się mnóstwo tematów natury egzystencjalnej, które warto samodzielnie przepracować. 

Przeczytaj również:  Mistrzowska Piątka – polskie reżyserki w XX wieku | Zestawienie | Festiwal Polskich Filmów Fabularnych
+ pozostałe teksty

Nie potrafi pisać o sobie w błyskotliwy sposób. Antytalent w dziedzinie autokreacji. Fan Antonioniego, Melville'a i Kurosawy. Wyróżniony w Konkursie im. Krzysztofa Mętraka w roku 2018 oraz 2019.

Ocena

8 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

Pora na przygodę, Futurama

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.