Seriale

“The I-Land”, czyli netflixowa nuda i strata czasu wywołujące ciarki zażenowania [RECENZJA]

Marcin Kempisty

Netflix naprawdę potrafi doprowadzić widzów na skraj wytrzymałości swoimi okropnymi produkcjami. Albo w zasadzie tak szalenie zróżnicowaną jakością, że wybierając kolejny tytuł człowiek nie wie, czy trafia na pretendenta do premiery roku, czy może właśnie wkracza na ścieżkę gwarantującą mu jedno z najgorszych serialowych doznań. The I-Land należy do tej drugiej kategorii, która powinna być przez rozsądnych ludzi omijana szerokim łukiem. Kto jednak zaryzykuje, niech wie, że został ostrzeżony.

W zapowiedziach propozycja Netflixa prezentowała się niczym skrzyżowanie młodzieżowej dramy z kultowymi Lostami. Oto na tajemniczej wyspie, w niewyjaśnionych okolicznościach, pojawia się grupka osób. W oddali nie widać płonącego samolotu ani rozbitego statku. Ot, budzą się na rozgrzanej od słońca plaży, wokół delikatnie faluje błękitne morze, ubrani są wszyscy w białe, czyste koszule, a obok siebie znajdują różnego rodzaju przedmioty, które przydadzą im się w późniejszej walce o przetrwanie. Jak to bywa w tego typu produkcjach, postacie zaczynają dzielić się na mniejsze grupki i zawiązywać sojusze. Rozpoczyna się batalia o przywództwo i wystarczy tylko jedna iskra, by zapłonął lont i rozpętała się między nimi wojna, przez którą poleje się krew. 

 

To jest ten moment w recenzji, kiedy powinna zostać spuszczona kurtyna milczenia. Nie sposób bowiem na poważnie podejść do The I-Land, gdzie głupoty mnożą się w postępie geometrycznym. To tym bardziej zaskakujące, że za scenariusz odpowiada głównie Neil LaBute, wielokrotnie nagradzany scenarzysta oraz dramaturg. Do tej pory napisał ponad dwadzieścia sztuk teatralnych (jedną z jej adaptacji można nadal oglądać w warszawskim Teatrze Narodowym), odpowiadał również za kilkanaście scenariuszy filmowych, brał udział w tworzeniu seriali Billions i Hell on Wheels, także można było od niego oczekiwać osiągnięcia przynajmniej przyzwoitego poziomu.


Zobacz również: Piłsudski, czyli Twój nauczyciel od historii byłby zachwycony

Tymczasem The I-Land to potworek, jakich mało. Przeokropnie rozpisane charaktery postaci od razu wprawiają w osłupienie. Ich postępowanie po przebudzeniu na wyspie jest kuriozalne, aż trudno uwierzyć, że zachowują taki spokój i potrafią sobie swobodnie dywagować na przeróżne tematy. Scena z rekinami atakującymi protagonistów mogłaby być śmieszna, gdyby nie była napisana na poważnie. Naturalnie szybko zostają zawiązane konflikty i wątki romansowe, co w obliczu fatalnie napisanych dialogów wygląda jak mechaniczne odfajkowywanie tematów, które muszą się pojawić w tego typu produkcjach. 

Niestety scenarzyści pewnie się czuli na swoich miejscach i nie mogli poprzestać na jednym pomyśle. W trzecim odcinku zaserwowali takiego fabularnego twista, po którym wielu widzów będzie musiało porządnie rozchodzić ciarki zażenowania. LaBute i banda wprowadzają serial na nowy poziom absurdu, próbując wikłać, bądź co bądź lekką, survivalową przygodówkę, we współczesne debaty polityczne. Z grzeczności istota tej “przewrotki” nie zostanie w tekście przedstawiona, choć z drugiej strony zdradzenie istotnych szczegółów mogłoby sprawić, iż kilka osób oszczędzi sobie cenne godziny życia i nie sięgnie po ten tytuł. 

Chwila prywaty: w prawie każdej oglądanej produkcji staram się doszukiwać pozytywów. Bywa tak, że dany tytuł jest słaby, ale zawsze znajdzie się chociaż drobny szczegół, który warto docenić. Może to być gra aktorska (tę w tym przypadku również pominę wymownym milczeniem), ciekawe zdjęcia, niebanalne rozwiązania scenograficzne, czy choćby ścieżka dźwiękowa. Tymczasem scenarzyści The I-Land nie dali ani jednego powodu, by na ten tytuł spojrzeć odrobinę przychylniejszym okiem. To właśnie dlatego niniejsza recenzja jest tak skrótowa i emocjonalna. Po prostu brakuje słów, żeby umiejętnie opisać dno, po którym od pierwszego do ostatniego odcinka szura ten serial. Rozpisywanie się na temat tej produkcji byłoby ujmą dla innych tytułów, którym poświęca się tyle samo czasu. Jednocześnie warto, przynajmniej skrótowo i w mocnych słowach, ostrzec potencjalnych widzów przed katastrofą, z jaką przyjdzie im się niechybnie zmierzyć. Na platformie Netflixa jest mnóstwo interesujących seriali, którym warto się przyjrzeć. The I-Land na pewno nie jest jednym z nich.

Ocena

1 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.