Advertisement
Recenzje

“W cieniu drzewa” – Recenzja

Marcin Kempisty

Bohaterowie filmu Hafsteinna Gunnara Sigurðssona pewnie nie nuciliby pod nosem piosenki Alibabek o korzyściach z posiadania sąsiadów. Zamiast pomocy przy węglu i koksie preferowaliby ucieczkę od ciekawskich spojrzeń. W ich przypadku marzenia nie ziszczą się, ponieważ los umieści obok siebie na tyle różne rodziny, że wystarczy ledwie iskra, by rozgorzała wojna, w której jeńców nie będzie się brało. W cieniu drzewa stanowi swego rodzaju przypomnienie, do czego prowadzi hołdowanie ludzkim słabościom i nieumiejętność poszukiwania kompromisu.

Reżyser stosunkowo szybko pozbawia widzów złudzeń co do istoty świata przedstawionego. Rozpoczyna dekonstrukcję mechanizmów funkcjonowania islandzkiego społeczeństwa od wiwisekcji rozpadającego się małżeństwa Atliego z Agnes, by następnie nakreślić z pozoru błahy sąsiedzki konflikt. Oto rodzice Atliego nie będą mogli dojść do porozumienia w sprawie rosnącego w ich ogródku drzewa. Dla nich to będzie ważny element podwórka, zaś dla mieszkającej obok pary roślina będzie stanowić źródło problemów. Zaczną żyć ze sobą jak pies z kotem, sprawiając sobie na początku drobne uszczypliwości, które z czasem przerodzą się w czyny znacznie większego kalibru.

W cieniu drzewa
fot. materiały prasowe

Twórcy w dosyć oczywisty sposób przedstawiają hipokryzję panującą w społeczeństwie. Islandia w obiektywie Moniki Lenczewskiej to sterylnie zaprojektowany świat. Z pozoru jawi się jako idylla – skrupulatnie zagospodarowana przestrzeń złożona z podobnych do siebie foremnych budynków oraz okiełznanej przyrody prezentowana jest jako udany mariaż tradycji z nowoczesnością. Bohaterom dane są wszystkie zdobycze cywilizacji, ale jednocześnie znajdują się oni na jej obrzeżach, więc mogą cieszyć się spokojem i wolnością. Spacery, jazda na rowerze, udział w próbach chóru – każdy znajdzie coś dla siebie. Wystarczy jednak, że zwyczajna obserwacja z zewnątrz zostanie zastąpiona wtargnięciem do domów bohaterów, a okaże się, że pod płaszczykiem sielanki skrywają się niezagojone rany i nieprzepracowane traumy.

Przeczytaj również:  „Pingwin” – ciągle drugi [RECENZJA]

Prowadzona przez dystrybutora kampania reklamowa tego filmu jest niezwykle myląca. W cieniu drzewa nie ma w sobie nic z komedii, choć można w nim odnaleźć kilka czarnych jak smoła żartów. Mimo że sama sytuacja wyjściowa jest absurdalna, to znacznie bliżej tej produkcji do starotestamentowej przypowieści, w której nad człowieczym losem wisi topór mający wcześniej lub później upaść. Hen daleko odbija się echo Kaina i Abla lub innych postaci naznaczonych krwawym piętnem. Bohaterowie są bowiem na tyle zacietrzewieni, że za pychę i agresję muszą zostać ukarani. Hafsteinn Gunnar Sigurðsson zaprezentował świat pozbawiony solidnych podstaw, oparty przede wszystkim na prymacie uczuć oraz prymitywnym poczuciu sprawiedliwości.

W cieniu drzewa
fot. materiały prasowe

Z pozoru wydaje się, że reżyser przygotował zawczasu wszystkie składniki niezbędne do stworzenia znakomitego dzieła. Zbudował fundamenty fabuły w postaci interesującego zawiązania akcji i umieścił ją w Islandii (zawsze dobrze wyglądającej w obiektywie), lecz nie potrafił tego w stu procentach wykorzystać. Razi przede wszystkim rozdźwięk między dwoma głównymi wątkami. Sprawa z kłótnią o ścięcie drzewa jest nierównomiernie prowadzona względem perypetii miłosnych głównego bohatera. O ile pierwszy temat podlega analizie i interpretacji ze względu na sposób jego przedstawiania, o tyle drugi jest jak kwiatek do kożucha. Autorowi nie udaje się spleść tych dwóch nici, bo mają one zupełnie inną strukturę. Jedna jest misternie skręcana, zaś druga potraktowana po macoszemu. Prowadzenie narracji również pozostawia wiele do życzenia. Ślamazarne tempo pozbawia mocy dramaturgicznej, co z kolei nie pozwala na skuteczne ukazanie upadku bohaterów.

Ambicje Sigurðssona sięgają daleko, jednakże nieumiejętność osadzenia opowieści w jednej dominującej konwencji staje się gwoździem do trumny. Reżyser chciał zapewne w modny sposób balansować między tragizmem a ironicznym dystansem, lecz ta sztuka mu się nie udała. Raz podstawia krzywe zwierciadło, odbierając w ten sposób powagę bohaterom, a raz wywleka na światło dzienne ich tłumione cierpienie, ale tym razem nie osiąga już zamierzonego efektu. Chce być blisko życia, lecz paradoksalnie popada wtedy w zgrane filmowe tricki.

Przeczytaj również:  „Wiosenna podróż” – Pozwól jej wyjść | Recenzja | Azjatycki Festiwal Filmowy Pięć Smaków 2024
W cieniu drzewa
fot. materiały prasowe
Zobacz również: “Dziedzictwo. Hereditary”; – Najstraszniejszy film roku? – Recenzja

Wprawdzie Sigurðssonowi nie udaje się konsekwentnie budować historii, niemniej jednak nie można spisać jego pracy na straty. Nadal W cieniu drzewa jawi się jako dobrze zagrany aktorsko film, a wszelkie niedobory scenariuszowe są wypełniane świetnymi zdjęciami. Szkoda, że reżyser niczego nie interpretuje, nie rozwija, a jedynie odtwarza, toteż pozostawia do końca obojętnym na to, co dzieje się na ekranie. Każe ponownie wejść do tej samej rzeki, zadając tym samym kłam najsłynniejszej myśli Heraklita z Efezu. Ze stratą dla widza.


+ pozostałe teksty

Nie potrafi pisać o sobie w błyskotliwy sposób. Antytalent w dziedzinie autokreacji. Fan Antonioniego, Melville'a i Kurosawy. Wyróżniony w Konkursie im. Krzysztofa Mętraka w roku 2018 oraz 2019.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.