Nowe Horyzonty 2018Recenzje

“Lato” – Recenzja – Poszerzając Horyzonty #02

Maciej Kędziora

Dziś w serii Poszerzając Horyzonty dostarczamy wam przedpremierową recenzję jednego z najgłośniejszych filmów tej edycji festiwalu – “Lato” (przy okazji bardzo do niego zachęcając). 

W drodze na pokaz Lata natrafiłem na pewien napis na ścianie – “Jeszcze Polska nie SKINĘŁA, PUNKI my żyjemy”. I o ile z większością napisów naściennych mam problem – bo niestety stołeczne murale rzadko mają coś wspólnego z Banksym – o tyle tutaj było coś uroczo prymitywnego. Bo przypomniało mi, że muzyka tamtych lat nadal żyje w ludziach, którzy mogli zmienić fryzury, ściąć irokezy, glany zmienić na mokasyny, ale nadal w sercu gra im debiutancki album Sex Pistols. Bo punk to nie tylko gitarowe brzmienie, ale również chęć całkowitego wyzwolenia. Chęć tak bliska Kiriłłowi Sieriebriennikowowi. Dlatego zapewne sięgnął po legendarną postać Wiktora Coja i zespołu Kino.

Kadr z filmu Lato

Mike Naumenko (Roman Bilyk) to radziecka odpowiedź na Boba Dylana. Zamiast tekstów o wojnie w Wietnamie, dostarcza opowieści o dzielnych robotnikach i tytułowym lecie. Z jego amerykańskim pierwowzorem łączą go właściwie jedynie ciemne okulary, których nie zwykł zdejmować. Ale czego można oczekiwać po muzyku w świecie, w którym na koncertach rockowych trzeba siedzieć niczym w filharmonii, a za podniesienie ręki i wykonanie gestu victorii zostaje się szybko wyprowadzonym z sali.

Jego przeciwieństwem jest Wiktor Coj (Teo Yoo), młody wschodzący talent, tworzący piosenki o biedzie i nijakości. Problem w tym, że radziecki rock ma być lepszy od amerykańskiego, a więc wychodzić poza – jak to określa przewodnicząca komitetu rockowego – twórczość marginesu społecznego. On jednak, jak na prawdziwego rockmana przystało, chce zmieniać świat i być inni niż wszyscy, chce walczyć z systemem i gustami muzycznymi rodaków.

Obu panów łączą dwie rzeczy – miłość do muzyki oraz hipnotyzującej Nataszy. I w ten sposób tworzy się trójkąt opierający się na wzajemnych zależnościach. Relacje mentor-uczeń między Majkiem i Wiktorem, mąż-żona między Nataszą a tym pierwszym, oraz kochanek-kochanka są osią fabularną tej produkcji. Tak naprawdę dylemat kobiety możemy porównać do wyboru, jaki musieli podjąć słuchacze w latach 80-tych. Z jednej strony stary bluesman, z dużym bagażem doświadczeń oraz wieczną statycznością i lenistwem, z drugiej typowy reprezentant new wave’u, który dla drugiej osoby jest w stanie przenosić góry, przy okazji całkowicie zmieniając świat.

Przeczytaj również:  „Pamięć” – Zapomnieć czy pamiętać? [RECENZJA]
Kadr z filmu Lato

W sposobie nakreślenia relacji ujawnia się geniusz Sieriebriennikowowa, a wszystko u niego rozgrywa się na dwóch płaszczyznach – dosłownej (erotyka, dotyk, słowa), jak i metaforycznej (tu reprezentowanej w tekstach piosenek i dźwiękach muzyki). Zazdrość Majka, zamiast na Nataszy, skupia się na utworach Wiktora, oraz jego talencie, z którego pragnie wyciągnąć jak najwięcej, bo rozumie, że sam nigdy do tego poziomu nie dojdzie. Przykładowo – cała kłótnia potrafi rozgrywać się jedynie na konfrontacji riefów, gdzie bluesowe dźwięki starszego, spierają się z nowatorskim stylem gry Coja.

W pewnym momencie złapałem się jednak, że najbardziej czekam na kolejne pojawienie się pewnego studenta w okularach, uosobienie wolności i wyzwolenia, który za każdym razem nie dość, że doprowadzał do musicalowego wykonania rockowego szlagieru (między innymi otrzymujemy tu Psycho Killera śpiewanego przez KGB ), to również wprowadzał duch podręcznikowego punk rocka. Zwiastował nadchodzące wyzwolenie, by na koniec przypomnieć, że “Przecież żyjemy tutaj (w Leningradzie) i nie mamy na wyswobodzenie się szans”. Najgorzej, że – co widać po kazusie reżysera – owa postać również obecnie mogłaby pojawić się na ulicach Moskwy i stwierdzić, że nadal jest to kraj strapiony, kraj z ograniczoną wolnością słowa.

Protest, jaki wygłasza Sieriebriennikow w związku z sytuacją w swoim kraju, jest przecież całkowicie inny, niż można się było spodziewać. Zamiast głośnych, anty systemowych haseł, otrzymujemy film bardzo osobisty, oddający hołd tym, którzy choć trochę chcieli zmienić sytuacje w kraju, gdzie Breżniew, gdyby chciał, sam mógłby zostać nazwany największą gwiazdą rocka. Gdy twórca opowiada o swoim kraju, czyni to z dużym ciepłem – sceny wyśmiewają system w sposób przywodzący na myśl filmy Barei, towarzysze i towarzyszki mimo dużego przywiązania do państwa, potrafią być bardzo dobrymi i ciepłymi ludźmi, a co ważniejsze, w tym świecie każdy próbuje siebie na wzajem zrozumieć.

Kadr z filmu Lato
Reżyser burzy również schematy typowe dla filmów biograficznych. Nie da się tu odczuć, że oglądamy biografię legendy, za jaką uchodzi w Rosji Wiktor Coj i jego zespół Kino. Nie towarzyszymy mu również przez całą drogę na szczyt, a jedynie przez wyrywek życia. Wyrywek, w trakcie którego stał się człowiekiem wyzwolonym (choć pod koniec będzie można sobie zadać pytanie, czy na pewno), oraz muzykiem z krwi i kości. Wyrywek, który w pełni obrazuje Amerykański Sen w Leningradzie.

Kirił opowiada również o kompleksie Zachodu, jaki ciągnął się za muzykami po drugiej stronie Żelaznej Kurtyny. Tłumaczenie i kopiowanie tekstów np. Lou Reeda, wpatrywanie się w okładki płyt jak w obrazek (będzie z tym związana przepiękna sekwencja montażowa), oraz wieczne dążenie do poziomu Stanów, poziomu nieosiągalnego również przez system i brak wolności słowa. Choć trzeba zaznaczyć, że zdarzają się przytyki w stronę niektórych zagranicznych artystów – w szczególności Blondie – i są autentycznie zabawne (i w mojej opinii prawdziwe)

Przeczytaj również:  „Bękart" – w poszukiwaniu ziemi obiecanej

Po raz pierwszy od dawna w filmie miałem szansę obcować z tak wysokim poziomem aktorskim. Co jest szczególnie zaskakujące w przypadku znanego w Rosji rockmana Romana Bilyka, dla którego był to ekranowy debiut, a który udźwignął postać wymagającą dużo wyczucia scenicznego, świetnie portretując wiecznie wynudzonego Majka. Świetnie w roli pani domu, z prolongatą na jedną zdradę, odnalazła się Irina Starshenbaum, posiadająca w swoich oczach coś magicznego, coś, przez co nie możemy oderwać oczu od ekranu. W trójkącie najsłabiej wypada Teo Yoo, choć w jego przypadku jest to rola po prostu średnia, ale taki w kontekście całej opowieści powinien być Wiktor Coj, niczym się nie wyróżniający chłopak z biedniejszej części miasta.

Kadr z filmu Lato

Należy również wspomnieć o genialnym soundtracku zawierającym wszystko co można sobie tylko wymarzyć – począwszy od utworów Zooparku, przez T.Rexa, na Iggym Popie skończywszy. Świetnie współpracuje on z magicznymi czarno-białymi kadrami, przywodzącymi na myśl niektóre obrazy Nikołaja Gaya, gdyby zabrano z nich kolory. Zachwyca również fakt, jak bardzo każda scena została przemyślana i jak mądrze jest budowana pod względem pracy kamery.

Zobacz również: Coś za mną chodzi – Klasyka z Filmawką

Kiriłłowi Sieriebriennikowowi udało się osiągnąć coś, co nawet mi się nie śniło. Opowiedział prostą historię trójkąta miłosnego, ale w sposób, który pozwolił mu na dotknięcie tylu różnych tematów – od tolerancji homoseksualistów w Rosji, przez problemy systemowe, aż do wolności słowa. Dodatkowo dał ludziom nadzieję. Nadzieję na wolność. A wszystko to za pomocą trzech chwytów gitarowych, oraz jednego najbardziej skutecznego – chwytu ze serce.


Lato pojawi się w kinach 31 sierpnia.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.