Advertisement
KulturaMuzykaPublicystykaZestawienia

Czego słuchaliśmy w lipcu? Muzyczne rekomendacje Filmawki

Redakcja Filmawki

Kolejny miesiąc za nami, a wraz z nim ogromna porcja niesamowitej muzyki, która się w tym czasie ukazała. Nasza redakcja wyselekcjonowała tym razem osiem muzycznych premier, na które zdecydowanie warto zwrócić uwagę. W tym miesiącu, po raz pierwszy w naszym zestawieniu wyróżniony został album z muzyką filmową, wraz z którym prezentujemy także ogromną porcję popu, rocku i metalu. Zapraszamy Was do lektury i, przede wszystkim, do słuchania!


Taylor Swift – Speak Now (Taylor’s Version) | pop

Okładka płyty Taylor Swift – Speak Now (Taylor’s Version)

Mówić, że Taylor Swift po 17 latach od wydania swojego debiutanckiego albumu nie potrafi zaskoczyć, to jak zobaczyć Oppenheimera przed Barbie. Zbrodnia. Speak Now (Taylor’s Version) to już trzeci album nagrany przez artystkę w ramach re-recordingu skradzionej  muzyki. Fioletowy krążek, oryginalnie wydany w 2010 roku, zderza nas z rozdartym, nastoletnim sercem. Swift, będąc samodzielną autorką tekstu każdego z utworów, w rytm country popu głęboko eksploruje swoje emocje. Po 13 latach Speak Now wybrzmiewa jeszcze lepiej. Jeszcze głębiej, jeszcze dojrzalej, zaskakująco świeżo.

Powrót do ballad, takich jak Enchanted czy Dear John w nowej aranżacji, z dojrzałym, coraz lepszym wokalem Taylor (jak ona to robi?) przyprawia o ciarki i niejedną łzę kapiącą na policzek. Wraz z kolejnym albumem Taylor’s Version, skarbiec otworzył się ponownie. Bonusowe utwory From The Vault dostarczają kolaboracji z Fall Out Boy i Hayley Williams. I choć każdy z sześciu nowych utworów jest absolutnie wyjątkowy, to I Can See You zasługuje na miano bangera absolutnego. W tym soft-rockowym brzmieniu zgadza się dosłownie wszystko, a gitarowy riff po prostu uzależnia. Podsumowując: tak, blondyna znowu to zrobiła. (Bartosz Możdżeń)


Blur – The Ballad of Darren | brit pop/indie rock

Okładka płyty Blur – The Ballad of Darren

Po ośmiu latach od wydania ostatniego studyjnego albumu Blur dość niespodziewanie powróciło z nową płytą. Wspomniane zaskoczenie wynika w dużej mierze z faktu, iż jeszcze w lutym Damon Albarn wydał nowy album z Gorillaz, a i reszta zespołu w tym czasie nie próżnowała aktywnie uczestnicząc w różnych projektach muzycznych. Dodatkowo, jak potwierdził sam frontman, to pierwsze od 1999 roku (gdy ukazał się krążek 13) wydawnictwo, które zostało prawdziwie nagrane przez cały zespół, siedzący w jednym pomieszczeniu, w „starym stylu”. I to słychać, w dodatku bardzo wyraźnie.

Oprócz oczywistego zgrania samej ekipy, na albumie usłyszymy też melancholijne brzmienia gitary oraz wielce sentymentalne, autorefleksyjne teksty, śpiewane przez samego Albarna. W efekcie, The Ballad of Darren brzmi jak tytułowa ballada – sentymentalnie, oldschoolowo, ale z paroma wyraźnie wybijającymi się elementami, nawiązującymi poprzez brzmienie i konstrukcję riffów do kultowych, bardziej dynamicznych utworów zespołu (jak przy St. Charles Square, The Narcissist czy Barbaric). The Ballad of Darren to dojrzała historia, opowiedziana w bardzo sposób dorosły, wiekowy niczym sam brit rock, którego Blur są przecież jednym z prekursorów. A fakt, że za wyprodukowanie albumu odpowiedzialny jest nie kto inny, a sam James Ford sprawia, że otrzymujemy niezwykle dopracowane dzieło, które po prostu warto przesłuchać. (Bartłomiej Rusek)


PJ Harvey – I Inside The Old Year Dying | neofolk

 

Okładka płyty PJ Harvey – I Inside The Old Year Dying

Polly Jean Harvey, po siedmiu latach przerwy od nagrań studyjnych, powraca z nowym materiałem. Moje oczekiwania wobec albumu były niesprecyzowane, ponieważ tak długi przestój zazwyczaj wiąże się z następującymi efektami – twórcy zataczają pełne koło w swojej dyskografii i wracają do brzmienia ze swoich „początków” lub skręcają w kierunku eksperymentu. W przypadku PJ Harvey, artystki nieprzeciętnej i stroniącej od kreatywnej stagnacji, te prognozy nie były wcale takie oczywiste. Jednak w dniu premiery pierwszego singla A Child’s Question, August wiedziałam, że dziesiąty album Brytyjki –  I Inside The Old Year Dying – będzie nowym rozdziałem w twórczości Harvey.

I Inside The Old Year Dying jest poetyckim ujęciem refleksji na temat pierwszej miłości, a także śmierci dzieciństwa. Punktem wyjścia dla narracji spajającej dwanaście utworów jest autorski poemat Orlam, w którym artystka posługuje się archaicznym dialektem z hrabstwa Dorset. Przy wsparciu stałego muzycznego partnera Johna Parisha oraz produkcji Flooda (m.in. Depeche Mode, Nine Inch Nails, Nick Cave and The Bad Seeds) Harvey kreuje niezwykle oniryczne środowisko, którego zakamarki niespełna odkryć przy pierwszym odsłuchu. Nielinearna opowieść snuje się w niepokojącej atmosferze realizmu magicznego i angielskiego symbolizmu, a organiczny sound design nadaje całości osobliwą aurę, której dotychczas w dyskografii Harvey nie było. Brytyjka eksperymentuje z folkowym brzmieniem i konsekwentnie dąży do urzeczywistnienia świata, który objawia się jak niedoprecyzowana halucynacja, która z każdym kolejnym odsłuchem staje się coraz bardziej wyraźna. Próby wyłuskania sensu spod nieczytelnego dialektu wydają się żmudne, ale wkrótce ten ucisk w klatce piersiowej tłumaczy wszystkie wątpliwości na najpiękniejsze emocje. (Magda Wołowska)

Przeczytaj również:  Target: orgazm. „Babygirl” – recenzja z Wenecji

 


Cavalera Conspiracy – Bestial Devastation | thrash metal

Okładka płyty Cavalera Conspiracy – Bestial Devastation

Ostatnimi czasy bardzo modne jest nagrywanie na nowo albumów. Zazwyczaj dzieje się to, gdy pierwotne wersje są dość przestarzałe i nie sprawiają takiej przyjemności jak dawniej, gdy chłonęło się wszystko, co popadnie. Z takiego założenia wyszedł między innymi zespół Kat i Roman Kostrzewski nagrywając na nowo płytę „666”, a ostatnio Cavalera Conspiracy postanowili zrobić to ze swoim debiutem Morbid Visions oraz epką Bestial Devastation, który nagrali jeszcze pod szyldem Sepultury. Fani metalu zapewne wiedzą, że obecny wizerunek brazylijskiej bestii nie ma żadnego związku z pierwotnym. Nawet dwóch ojców założycieli, czyli bracia Calavera, nie należy do zespołu. Nie oznacza to, że ich muzyka wpisuje się w kanon metalu, a zwłaszcza na naszym polskim rynku, gdzie są uwielbiani. Wspomniani bracia Cavalera postanowili wrócić do korzeni, a raczej je odświeżyć, dając nam coś naprawdę solidnego i krwawego.

Mięsiste brzmienie nowej wersji naprawdę oddaje i słuchacz nie czuje się, jakby słuchał muzyki nagranej pod wodą. Można powiedzieć, że re-record Cavalera Conspiracy jest finalnym produktem, który tak miał brzmieć, a raczej dla ówczesnych muzyków i słuchaczy tak brzmiał. Ostre jak brzytwa riffy w tytułowym utworze tną niczym samurajski miecz, a mój ulubiony numer czyli Antichrist otrzymał jakby „nowego ducha”, jakkolwiek by to nie brzmiało, gdy mówimy o numerze Sepultury. Można powiedzieć, że wszystko brzmi na jedno kopyto, ale przecież to thrash metal, więc czego tu więcej oczekiwać? Gdy Slayer wypuścił Diabolus In Musica to od razu były słowa krytyki. Tu jednak jest tak, jak powinno być. Konserwatywni fani mogą być niezadowoleni, lecz ja łykam wszystko, co Max Cavalera spłodzi muzycznie i przekazuje nam to, jak powinno wyglądać. (Mikołaj Lipkowski)


FuchsToo Much Too Many | rock psychodeliczny

Okładka płyty Fuchs – Too Much Too Many

Multiinstrumentalista Hansi Fuchs, choć obecny na scenie muzycznej od niemalże trzydziestu lat, dopiero dekadę temu, z albumem Leaving Home (2012) postawił na solową karierę. Angażując się wcześniej w wiele projektów, zajmował się również produkcją – odpowiedzialny był za wyprodukowanie wielu albumów z nurtu rocka progresywnego, nagranych przez jego żonę INES w latach 90’. I choć Ines Fuchs grała na klawiszach również na poprzednich albumach swojego męża, tak na Too Much Too Many pełni także rolę wokalu wspierającego, czego efektem są nie tylko znakomicie brzmiące chórki, ale również wybrzmiewający niemalże przez całą płytę kobiecy wokal wspierający.

Choć album otwiera utwór Don’t Get Me Wrong, brzmiący początkowo niczym klasyczny rock – zaczynający się dynamicznym riffem i wtórującym mu zagraniem gitary solowej – tak już wewnątrz samej piosenki muzycy szybko zaczynają eksperymentować, co ma swoje odzwierciedlenie na całej reszcie albumu. Rockowy riff przechodzi w bardziej niepokojące brzmienia, a całość zaczynają dopełniać grające momentami mocno psychodelicznie syntezatory. A to stanowi dopiero wprowadzenie do całego, znakomitego albumu, który lawiruje między wręcz symfonicznymi, podniosłymi brzmieniami, riffami z klasycznego rocka i progresywnymi zagrywkami, wraz z dynamicznymi zmianami tempa. Wszystkiemu temu wtóruje natomiast interesujący wokal, dopełniony często chórkami (chociażby w znakomitym utworze Challenge of Lifelong Learning), uzupełnionymi dźwiękiem syntezatorów. Choć w praktyce tytuł albumu – Too Much Too Many bardzo dosłownie koresponduje z jego treścią, z całości wychodzi prawdziwa poezja dla uszu. (Bartłomiej Rusek)


Sznur – Ludzina | post black metal

Okładka płyty Sznur – Ludzina

Z polskimi zespołami metalowymi jest ten problem, że teksty nie zawsze wychodzą dobrze. Przykładem jest wymęczony przez wszystkich Nocny Kochanek, który brzmienie i wokal ma naprawdę świetne, czerpiące mocno z Judas Priest czy Iron Maiden, ale ciarek żenady nie sposób nie uświadczyć. By napisać dobry tekst dla utworu metalowego i nie poczuć wspomnianych ciarek, trzeba mieć talent. Taki, jaki miał chociażby Roman Kostrzewski czy obecnie Tuja Szmaragd z Wija.  I pewnie wielu entuzjastów czarciego nasienia, jakim jest metal, się skrzywi, że w jednym zestawieniu prezentuje Nocnego Kochanka i Sznur, ale niestety nie umiem słuchać tych tekstów poważnie. Czy jednak odejmuje to w jakiś sposób Sznurowi? Otóż nie.

Przeczytaj również:  „Moje lato z Carmen” – Piękno prostoty z przybraniem [RECENZJA]

Mimo odruchów wymiotnych spowodowanych obrzydliwymi tekstami, wszystko mi siedzi. Mogę stwierdzić, że Sznur jest tego typu black metalem co Gruzja, ale o trzy poziomy wyższym. Wszystko w tym zespole jest lepsze, od wokali po muzykę i bluźnierczy wizerunek. Jeśli macie na tyle odwagi, by doświadczyć i posmakować Ludziny, przy czym nie boicie się o odruchy wymiotne, to naprawdę polecam sprawdzić. Jest to nowoczesny black metal na najwyższym poziomie. (Mikołaj Lipkowski)


Carly Rae Jepsen – The Lovelies Time | pop

Okładka płyty Carly Rae Jepsen – The Loveliest Time

Premiera każdego nowego wydawnictwa Carly Rae Jepsen jest jak opatulenie się ciepłym kocem i unoszenie się na nim niczym na chmurce. To spełniona obietnica i powrót do znajomego miejsca, w którym czuje się dobrze. The Loveliest Time to (zgodnie z oczekiwaniami) świetnie wyprodukowany komercyjny pop i eksplozja emocjonalnych fajerwerków w warstwie lirycznej. Oczywiście to nie tak, ze Jepsen serwuje nam za każdym razem to samo danie. To bardziej jak udanie się do ulubionej knajpy – szef kuchni nie zmienia karty z dnia na dzień, a co najwyżej użyje innych przypraw, ale dzięki temu wiesz, że zawsze będzie ci smakować.

Przy Dedication artystka poddała się inspiracjom lat osiemdziesiątych, tym razem decydując się czerpać z kolejnej dekady. Na The Loveliest Time znajdziemy elementy muzyki garażowej, mroczne gitary i mocne syntezatory. Od czasów Emotion, po jakimś czasie od wydania nowego wydawnictwa, Carly decyduje się na wypuszczenie albumu-siostry, czyli b-sides, zawierających nowe zestawy piosenek. Utwory te nie tylko uzupełniają i przedłużają najnowszą erę muzyczną artystki, lecz często cieszą się nawet cieplejszym odbiorem fanów. The Loveliest Time jest kontynuacją The Loneliest Time – i, jak można się domyślić po tytule, młodsza siostra jest radośniejsza, energiczniejsza oraz bardziej beztroska w swoich tekstach. (Jakub Nowociński)


Ludwig GöranssonOppenheimer (Original Motion Picture Soundtrack) | muzyka filmowa

Okładka płyty Ludwig Göransson – Oppenheimer

Przed Ludwigiem Göranssonem stanęło prawdopodobnie największe wyzwanie w jego dotychczasowej karierze. Chociaż szwedzki kompozytor współpracował już z Christopherem Nolanem przy okazji filmu „Tenet”, ma za sobą zapewne setki godzin spędzonych w studiu z Childishem Gambino i fenomenalny soundtrack do serialu „Mandalorianin” czy obu części „Czarnej Pantery” (i Oscara za jedną z nich), to Oppenheimer był czymś, co początkowo Göranssona przeraziło. Chodziło głównie o skalę projektu oraz skupienie się filmu na jednej postaci. Kompozytor otrzymał dużą swobodę od Chistophera Nolana, z jedną tylko prośbą: motywem przewodnim zarówno obrazu, jak i samej postaci J. Roberta Oppenheimera, miały być skrzypce.

Wsparcie i pomoc w muzycznych eksperymentach, które Göransson otrzymał od żony Sereny, zaowocowały absolutnie przepiękną ścieżką dźwiękową. Szwedowi, tak jak zresztą sobie założył, udało się uchwycić nie tylko sam geniusz Oppenheimera, jego myśli czy teorie, ale również i lęki czy wizje skutków swojej pracy w Projekcie Manhattan. Jedna z pierwszych kompozycji – Can You Hear The Music – idealnie oddaje nastrój panujący w całym filmie, kiedy partie skrzypiec budują z rozmachem atmosferę, aż w końcu przebija je przypominający syreny alarmowe, niepokojący, horrorowy, apokaliptyczny, ale i epicki motyw. Blisko ośmiominutowe Trinity buduje napięcie przed jednym z najważniejszych momentów w produkcji, a sama kompozycja przypomina nieco rój owadów. Jest dynamicznie i stresująco, ale jednocześnie Göransson skutecznie usypia naszą czujność, nie do końca przygotowując na to, co nastąpi.

Szwed nie rzucił w kąt syntezatorów, które wypełniają czasem wolne przestrzenie w kompozycjach orkiestrowych (The Trial), a czasem wychodzą na pierwszy plan (fenomenalne, imitujące licznik Geigera Ground Zero). Nie można oczywiście zapomnieć o spinającym cały film Destroyer of Worlds, które płynnie przechodzi z kojących dźwięków harfy do znanego nam już motywu syreny alarmowej, przywodzącej również na myśl ruch cząsteczek czy lecące rakiety. W soundtracku „Oppenheimera” da się również dostrzec jedną, ciekawą rzecz. Nolan i Göransson całkowicie zrezygnowali z instrumentów perkusyjnych, aby pozbawić filmu militarnego charakteru i zastąpili je odpowiednimi dźwiękami. (Daniel Łojko)


Korekta: Bartłomiej Rusek

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.