Advertisement
Kamera Akcja

Loża krytyków dzień 3: Festiwalowe hity, Tata i Cicha ziemia

Redakcja Filmawki
"Cicha ziemia", mat. prasowe

Festiwal Kamera Akcja nie powstałby, gdyby nie miłość do krytyki filmowej, którą organizatorzy uznają za odrębną dziedzinę sztuki. Stąd pomysł, by podczas trwania festiwalu wszystkie osoby działające na tym polu zebrać w jedno, ogólnodostępne miejsce. Loża krytyków już drugi rok zbiera wokół siebie ludzi piszących lub mówiących o filmie. Nie brak w niej autorów klasycznych tekstów, takich jak recenzje czy felietony, ale znalazło się miejsce także dla influencerów, podcasterów, blogerów i videoblogerów. W tym roku gościmy Lożę krytyków na Filmawce. Codziennie na naszych łamach będą ukazywały się oceny filmów prezentowanych w ramach festiwalu.


1. The Mountain (reż. Thomas Salvador)


Tę Górę we francuskich Alpach spowija enigmatyczna i fascynująca zarazem atmosfera w stylu Wielkiego błękitu Bessona. To nie jest sportowy film o zdobywaniu gór czy himalaistach, ale raczej filmowa kontemplacja życia i szukanie wielkiej tajemnicy.Do tego piękne zdjęcia, subtelny, wiarygodny romans w tle, a w połowie filmu dostajemy twist, którego nikt nie byłby w stanie przewidzieć. ;)


2. Rodeo (reż. Lola Quivoron)


Zakończenie to straszny bullshit, ale energii, która buzuje od początku, nie jestem w stanie temu filmowi odmówić! Ktoś też dobrze wyczuł soundtrack!



 


3. Odbicie (reż. Valentyn Vasyanovych)


Druga (po Atlantis) część projektu filmowego “odciskanie wojny na oku”. Szkoda/skandal, że bez regularnej i większej dystrybucji kinowej.

Brak tu równowagi pomiędzy zrozumiałą fabułą a artystyczną prezentacją, co zakłóca płynność seansu. Wciąż jest to obraz przejmujący, ale nie dorównuje sukcesowi poprzedniego filmu reżysera – “Atlantydy”. 

Powtórka z „Atlantydy” – bez znużenia, chociaż z tyćkę mniejszą energią. Zimno od samego patrzenia.

Opowiadając o bieżących sprawach Vasyanovych poszukuje ponadczasowej formy – nie zawsze trafia w punkt, ale jego filmy to wciąż najbardziej poruszające i oryginalne filmowe świadectwo toczącej się u naszych sąsiadów wojny. 

Niezacieralne ślady wojennej traumy. Formalnie trochę powtarzalne względem poprzedniego filmu reżysera – “Atlantydy – ale klarowniejsze w treści i zapraszające do współodczuwania.

Wasjanowicz powtarza wizualne patenty z “Atlantydy”, ale zbyt duża chęć opowiedzenia klarownej fabuły trochę mu ciąży, spłaszczając artystyczny efekt

 

Przeczytaj również:  "Hotel na skraju lasu" - chropowaty debiut [RECENZJA]

3. Cicha ziemia (reż. Aga Woszczyńska)


Film pełen niedopowiedzeń, niejednoznaczny i to stanowi jego moc. Przez cały seans odczuwalne jest napięcie. Skłania do refleksji jeszcze długo po projekcji. 

Zbyt leniwy, zbyt długie sceny z niczym i ciszą. Poraża, być może prawdziwa i dominująca w realu, wizja związku, w którym (wykształceni) ludzie nie mają, o czym ze sobą rozmawiać.

Poł żartem, pół serio, po filmie pani Woszczyńskiej solidnie się rozchorowałem. A całkiem serio: trzeba być kiepskim reżyserem, żeby z tak charyzmatycznych i seksownych aktorów, stworzyć najbardziej bezpłciową parę polskiego kina 2022 roku.


4. Kod&Blod (reż. Jeanette Nordahl)


Film w stylu “głupi ludzie robią złe rzeczy, współczuj im”. nie da się, stężenie niedorzeczności jest zbyt wysokie. może w drugiej połowie filmu było sensowniej, nie wiem, zasnąłem. 

Film opowiada o traumie w iście nordyckim stylu. Dzieje się dużo, ale pod powierzchnią mechanizmów obronnych. Za dużo tutaj “slow” w słowie “thriller”.

5/6 z obiecującym początkiem i rozczarowującym końcem. Film, który się zapomina jakieś 20 minut po wyjściu z sali.


5. Kubrick o Kubricku (reż. Gregory Monro)


Aż chce się wracać do filmów Kubricka.

Twórczość Kubricka w pigułce dla tych, którzy coś tam o nim wiedzą, ale boją się zapytać. Kinofile raczej nie mają tutaj czego szukać.

Zaskakująco subtelna krytyka dorobku Kubricka, któremu Munro postawił muzeum. Z szacunkiem do spuścizny reżysera, ale nie na klęczkach.


5. Tata (reż. Anna Maliszewska)



Niebanalna opowieść o życiowych zakrętach, koleinach i wybojach, tak w temacie kluczowego dla fabuły filmu rodzicielstwa, jak i innych ról, które przychodzi nam odgrywać. Kino drogi w pełnej krasie, prowadzące narrację z werwą i polotem, na granicy humoru oraz powagi. Aż do trzeciego aktu, kiedy to całość wytraca nie tylko pęd, ale też narracyjny balans.

Chyba największe zaskoczenie festiwalu: feel-good road movie roku, do tego przypadkowo aktualny, bo na drogach polsko-ukraińskich. To może być ulubieniec publiczności, także za granicą. Eryk Lubos w roli życia. PS. Top TIR-owy na ekranie to teraz: 1. Stallone w “Więcej niż wszystko”; 2. Andrzej Zaucha w teledysku do “Mus, męski blues”; 3. “Tata” (kolejność dowolna).

Bardzo pozytywna historia, ale strasznie leniwie napisany scenariusz. 

No to lecą serduszka: za Lubosa, dziewczynki, poczucie humoru, całkiem błyskotliwy scenariusz, wątki ukraińskie, Zdechłego Osę, kino drogi, które przytula i za którym (jak się okazuje) trochę tęskniłam. Lecą też, już mniejsze, znaki zapytania – po co postać Leny? Czemu takie długie? Czy taki obraz ukraińskiej wsi na pewno? Tak czy siak, będę polecać – nie tylko mamie i tacie. 

Takim filmom, z takimi rolami Lubosa, można wiele wybaczyć. Ale nie lazy writing, ośmieszające błędy merytoryczne, mądrości życiowe na każdym kroku i wylew stereotypów w finale. Nie. Nie. Nie. 

Trochę zbyt słodko-pierdząco, ale jako crowdpleaser robi robotę.

 

Przeczytaj również:  "Hotel na skraju lasu" - chropowaty debiut [RECENZJA]

6. Piękny Poranek (reż. Mia Hansen-Løve)


No cóż, ja po prostu lubię fakturę filmów Mój Hansen-Løve, postaci, które wydają mi się bardzo po ludzku, życiowo prawdziwe… Z rzeczy ładnych: bohaterka Lei Seydoux tłumaczy po godzinach Annemarie Schwarzenbach. Z rzeczy strasznych: taras na dachu wieżowca, w którym mieści się francuski odpowiednik DPS-u, ciary!

Wzorzec francuskiej melodramat, w której ludzie udają, że są prawdziwymi ludźmi. Jak tak dalej pójdzie, to kolejnym projektem Hansen-Løve będzie jakiś remake „Klanu”.

Życiówka. Mia Hansen-Løve pokazuje niełatwą prawdę, autentyczny obraz choroby i jak ta choroba dotyka bliskich. Przy tym obudowuje swoją opowieść subtelnym love story, które niesie oczyszczenie. A pośród tego Lea Seydoux tworzy pełną życia bohaterkę poszukującą bliskości.

Trochę dwa filmy w jednym. Mówili, żeby nie łączyć, a tutaj jednak połączyli. Ogląda się dramat bohaterki z przykrą obojętnością.

 Nudny* poranek. Ni to ciekawe, ni ładne. Czy tylko mnie Lea Seydoux przypominała Scarlett Johansson w Historii Małżeńskiej?

To fascynujące, że można zrobić cały pełnometrażowy film bez ani jednego ujęcia, które starałoby się być choć trochę niekonwencjonalne

 



 






Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.