Advertisement
AktualnościAzjatycki Festiwal Filmowy Pięć Smaków 2024PublicystykaZestawienia

Na jakie filmy najbardziej czekamy? Edycja online | Zestawienie | Azjatycki Festiwal Filmowy Pięć Smaków 2024

Redakcja Filmawki
plakat pięć smaków
Plakat promujący 18. Azjatycki Festiwal Filmowy Pięć Smaków

Choć festiwale filmowe wielu kojarzą się przede wszystkim z długimi godzinami spędzonymi w kinowym fotelu, obecnie zdecydowana większość z nich oferuje szeroki wybór tytułów dostępnych online. Nie inaczej jest w przypadku Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków, który w swojej tegorocznej, 18. już edycji oferuje rekordową liczbę ponad 30 filmów wybranych z festiwalowego katalogu, dostępnych aż do 1 grudnia. Nasza redakcja wybrała 8 tytułów, które rekomenduje wszystkim osobom, niezdecydowanym któremu filmowi warto poświęcić wieczorne, listopadowe popołudnie. Zapraszamy do lektury!


Mgliście (2023), reż. Daichi Murase

fot. „Mgliście” / materiały prasowe Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków
fot. „Mgliście” / materiały prasowe Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków

W zeszłym roku miałem przyjemność zapraszać was do uwięzionego w zabawnej pętli czasu ryokanu z Nad rzęką bez końca. W tym roku proponuję wam wycieczkę do wsi Kawakami, gdzie temporalne zawieszenie relaksacyjnego przybytku ma zgoła inne źródło.

Mgliście zabiera nas do ryokanu popadającego w niepamięć. Relaksacyjna cisza kojącej natury miesza się tam z ciszą, głośno przypominającą właścicielom o tym, że gości jest coraz mniej. Przeszłość wydaje się zanikać, a przyszłość jest niekomfortowo niepewna. Gdy ukochany dziadek 12-letniej Ihiki nie wraca z porannego spaceru, dziewczynka wraz z matką zostają zmuszone do konfrontacji ze stale pogarszającą się sytuacją Kawakami i głęboko tłumionymi emocjami.

Kocham japońskie szaleństwa, jednak tym razem z chęcią odnajdę w pejzażach prefektury Nara spokój. Pełnometrażowy debiut Murase skutecznie zachęca do wybrania się na medytacyjną wędrówkę i sprawdzenia, czy cokolwiek kryje się w okalającej drzewa mgle.

Rafał Skwarek


Zmierzch wojowników: Miasto za murami (2024), reż Soi Cheang

fot. „Zmierzch wojowników: Miasto za murami” / materiały prasowe Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków
fot. „Zmierzch wojowników: Miasto za murami” / materiały prasowe Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków

Od wielu lat doceniam Pięć Smaków za to, że równie chętnie co współczesne, ambitne dramaty pokazują też perełki kina gatunkowego, bez względu na to, czy mamy do czynienia z produkcją niszową czy z popcornowym blockbusterem. Zawsze ciekawie jest zapoznać się z frekwencyjnymi hitami, żeby porównać wrażliwość i potrzebę przeciętnego polskiego widza z tym azjatyckim. Przywieziony z Hongkongu Zmierzch wojowników: Miasto za murami to przykład takiego właśnie kina. Film walk, który zarobił miliony w rodzimym boxoffice i wydaje się, że gdyby Polacy mieli umiejętności i odwagę kręcić takie sekwencje, to publika również waliłaby drzwiami i oknami.

Zmierz wojowników ma w sobie zarówno surowość, fizyczność, jak i fantazyjną przesadę, czyli wszystkie elementy, które od dekad przyciągają nas do wschodnich bijatyk. Wielominutowe, epickie sekwencje wywołują szczery podziw dla choreograficznej sprawności obsady oraz osób, które musiały to wszystko zaplanować. Film zyskuje też dzięki osadzeniu w interesującym kontekście historycznym, w czasie, gdy niepodległość miasta stała pod znakiem zapytania – i rozgrywa się w unikalnym miejscu – tytułowym mieście za murami, czyli Kowloon Walled City. Był to w tamtym czasie najgęściej zaludniony obszar na świecie, mieszczący ponad 50 tyś osób na powierzchni porównywalnej do rynku w przeciętnym mieście wojewódzkim. W kadrach Zmierzchu wojowników osiedle zmienia się w wielopoziomowy labirynt, chroniący wyrzutków, przestępców, cwaniaków, tych, którym zabrakło szczęścia i tych, którzy przyszli tu go szukać. Fabuła jest wartka, pomimo szybkiego tempa i masy postaci nietrudno zorientować się w tym, co się dzieje – więcej nie potrzeba, bo kluczowe pozostają sekwencje akcji. A te to klasa sama w sobie.

Wiktor Małolepszy


Szczwany lis (2023), reż. Hsiao Ya-Chuan

fot. „Szczwany Lis” / materiały prasowe Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków
fot. „Szczwany Lis” / materiały prasowe Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków

Dzieciństwo i okres dojrzewania to ważny okres formowania się postaw i przekonań, nic zatem dziwnego, że często jest portretowany przez twórców filmów coming-of-age. Jednym z nich jest tajwański reżyser Hsiao Ya-chuan. W swoim Szczwanym lisie próbuje on połączyć te wątki z kwestią nierówności społeczno-ekonomicznych. Jak wspomina, inspiracją do projektu były pytania zadawane przez jego własne dzieci.

Druga połowa lat osiemdziesiątych to dla Tajwanu okres głębokich przemian politycznych i gwałtownego wzrostu gospodarczego. Chaos towarzyszący wyłanianiu się nowego społeczeństwa dotyka zwłaszcza najuboższych obywateli wyspy. W takiej atmosferze wychowuje się główny bohater filmu, jedenastoletni Jie. Wraz z ojcem Tai-laiem żyją oni w niewielkim mieszkaniu, oszczędzając każdy grosz, aby móc w przyszłości otworzyć salon fryzjerski. Z drugiej strony chłopak nawiązuje znajomość z tytułowym Lisem, właścicielem wszystkich nieruchomości w okolicy, wliczając dom bohaterów. Młody chłopak zderza się ze sprzecznymi postawami: z jednej strony empatyczny ojciec kierujący się zasadami, a z drugiej bezwzględny bankier, wykorzystujący wszelkie nierówności dla swoich celów.

Przeczytaj również:  „Kundel” – o przeroście artystycznej formy nad filmową treścią | Recenzja | Azjatycki Festiwal Filmowy Pięć Smaków 2024

Jie musi odnaleźć się między tymi postaciami, które są skrajnie odmienne, ale i niepozbawione wewnętrznych sprzeczności. Największą siłą tej produkcji jest balans w obrazowaniu społecznych nizin ówczesnego Tajwanu. Ukazuje trudy życia bohaterów bez popadania w „pornografię nędzy”. Dużo tu natomiast nostalgii, często towarzyszącej filmom o dzieciństwie, ale i bez przesadnej romantyzacji. Szczwany lis jest filmem dość prostym, jednak przekazującym ważne wartości, a w trakcie seansu zaczynamy zadawać sobie pytania jak nierówności przedstawione na ekranie wyglądają dziś.

 Arek Koziorowski


Monizm (2023), reż. Riar Rizaldi

fot. „Monizm” / materiały prasowe Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków
fot. „Monizm” / materiały prasowe Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków

Formalny eklektyzm w służbie tworzenia mrocznej atmosfery — trudno o coś bardziej w moim stylu. Indonezyjski Monizm obiecuje łączyć ekohorror i dokumentalizm, zacięcie etnograficzne i dziennikarskie śledztwo, a wszystko po to by zmierzyć się z obecnością Merapi, czynnego jawajskiego wulkanu, którego erupcja może stanowić zagrożenie nie tylko dla miejscowej ludności, ale i całej ludzkiej cywilizacji. Reżyser Rial Rizaldi dał się poznać poprzez swoją sztukę jako krytyk kapitalizmu, ma również doświadczenie w tworzeniu instalacji artystycznych. To wszystko sprawia, że jego pełnometrażowy debiut może być jednym z najoryginalniejszych i najmocniejszych głosów w tegorocznym programie Pięciu Smaków. Liczę na naprawdę gęsty seans: opis wskazuje na psychodeliczne doświadczenie i obiecuje podjęcie tematu środowiskowego od strony duchowej. Monizm jest pokazywany zarówno w sekcji Focus: środowisko jak i Nowym Kinie Azji. Szczerze życzę powodzenia w konkursie!

Irena Kołtun


Dryfując przez Tokio (2009), reż. Satoshi Miki

fot. „Dryfując przez Tokyo” / materiały prasowe Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków
fot. „Dryfując przez Tokyo” / materiały prasowe Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków

Co może wyjść ze spotkania twardego, nieustępliwego kolekcjonera długów z zadłużonym na niemal milion jenów lekkoduchem? Choć odpowiedź wydaje się być nieco oczywista, reżyser Satoshi Miki, zaprzeczając wszelkim schematom, podchodzi do tematu w zgoła odmienny sposób. Wspomniany windykator składa bowiem spłukanemu do ostatniego grosza studentowi propozycję nie do odrzucenia – wspólną wycieczkę przez Tokio, uczestnictwem w której, ten spłaci swój dług.

Tym samym, widz znajduje się w samym środku nietypowego kina drogi, skupiającego się na spacerze po mieście. W trakcie tej z pozoru skromnej podróży, bohaterowie odwiedzają przeróżne miejsca, spotykają wielu ludzi – często odnawiając dawno zapomniane znajomości – i są świadkami często niezwykłych wręcz wydarzeń. A wszystko to w okraszonym komediowymi motywami lekkim formacie obyczajowym, przeplatanym elementami dramatu. Dryfując przez Tokio to bardzo ciekawa realizacja kina drogi, skupiająca się na eksploatacji dzielnic Tokio i sentymentalnej podróży do wspomnień – a te, ze względu na zestawienie w rolach głównych tak odmiennych postaci, zaskakują nie tylko je same, ale przede wszystkim oglądającego produkcję widza.

Bartłomiej Rusek


Tokyo Fist (1995), reż. Shin’ya Tsukamoto

fot. „Tokyo Fist” / materiały prasowe Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków
fot. „Tokyo Fist” / materiały prasowe Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków

W tym roku program Pięciu Smaków obfituje w klasykę filmową i cieszy fakt, że wiele z tych tytułów dostępnych jest również w edycji online. Jednym z najciekawszych jest niewątpliwie Tokyo Fist Tsukamuoto – twórcy, którego legendarnego Tetsuo – Człowieka z żelaza znają nawet osoby niewkręcone w body horror i japońską awangardę. Dotychczas jednak nie było zbyt wiele okazji, żeby zapoznać się z jakimkolwiek innym tytułem Japończyka w Polsce – a po seansie tej bokserskiej groteski można wręcz zastanowić się, czy Tokyo Fist nie jest nawet lepsze, niż słynny horror.

Bo podczas gdy Tetsuo dziś imponuje jako pokaz kreatywności i obrzydliwstwa, Tokyo Fist potrafi zaimponować również fabułą. Pełną podtekstów, mniej lub bardziej widocznych komentarzy na temat kultury biurowej, zapraszającą do odczytywania przez genderowe soczewki. To dalej ten sam Tsukamoto, miłośnicy szaleństwa Człowieka z żelaza odnajdą tu wszystko, za co go wcześniej pokochali – ale ja dostrzegam w Tokyo Fist więcej treści, wykraczającej poza VHS-hellową eksploatację. Warto obejrzeć ten film, szczególnie w tandemie z Love & Pop, innym również dostępnym online tytule w fascynujący formalnie sposób ukazującym frenetyczne najntisowego Tokio.

Przeczytaj również:  „Pamiętnik z dzieciństwa” – Należy przerwać ciszę | Recenzja | Azjatycki Festiwal Filmowy Pięć Smaków 2024

Wiktor Małolepszy


Pamiętnik z dzieciństwa (2023), reż. Nick Cheuk

fot. „Pamiętnik z dzieciństwa” / materiały prasowe Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków
fot. „Pamiętnik z dzieciństwa” / materiały prasowe Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków

Nie jest żadną tajemnicą, że jeśli chodzi o kino Hongkongu zawsze bliższe były mi ejtisowe klasyki niż filmy współczesne. Stąd też o zeszłorocznym debiucie Nicka Cheuka, prezentowany w ramach sekcji Asian Cinerama dowiedziałam się dopiero, gdy został wybrany na film otwarcia tegorocznej edycji festiwalu. Seans, do którego podchodziłam bez większych oczekiwań stał się jednak dla mnie jednym z najbardziej emocjonalnie miażdżących doświadczeń filmowych ostatnich  paru lat.

Ta głęboko osobista historia, oparta zresztą na autentycznych doświadczeniach reżysera, dotyka jednej z najbardziej palących kwestii hongkońskiego społeczeństwa – kolosalnej presji akademickiej nakładanej na dzieci i młodzież oraz związanego z tym powszechnego kryzysu zdrowia psychicznego. Główny bohater – Cheng Yau-chun to młody nauczyciel, który pewnego dnia znajduje w klasie list pożegnalny jednego z uczniów, wskazujący, że autor planuje odebrać sobie życie. To zdarzenie przebudzi w nim dawno pogrzebane wspomnienia z młodości naznaczonej dorastaniem w dysfunkcyjnej rodzinie, zmaterializowane w postaci tytułowego pamiętnika z dzieciństwa.

Nie jestem w stanie sobie przypomnieć kiedy ostatnio film zdołał mnie tak głęboko poruszyć i wywołać tak szeroką gamę emocji – od frustracji i poczucia niesprawiedliwości, po bezsilność i rozpacz. Debiut Cheuka to film zdecydowanie wart uwagi, jeśli szukamy w kinie czegoś co dotknie nas osobiście i pozostanie w pamięci na długo – nie będzie to jednak lekki ani łatwy seans.

Natalia Sańko


Zabójczy romans (2023), reż. Lee Won-suk

fot. „Zabójczy Romans” / materiały prasowe Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków
fot. „Zabójczy Romans” / materiały prasowe Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków

Od wielu lat obowiązkowym elementem każdego seansu na festiwalu Pięciu Smaków są charakterystyczne azjatyckie reklamy wyświetlane przed filmem. Zwykle są to króciutkie lecz pełnoprawne shorty, które w celu wypromowania produktu sięgają po wszystko, co może potencjalnie rozbawić odbiorcę. Zabójczy romans jest taką właśnie reklamą, z tym że rozciągniętą do pełnego metrażu.

Podobnie jak w wielu koreańskich filmach, twórcy sprawnie żonglują konwencjami gatunkowymi. Jest tu trochę z musicalu – fani k-popu na pewno wychwycą liczne popkulturowe nawiązania. Są elementy romansu i zemsty. Niektóre segmenty wpadają w thriller. Ponad wszystko jest to jednak komedia, która nie bierze żadnych jeńców. Reżyser Lee Won-suk sięga po rozmaite rejestry humoru, polegając w dużej mierze na kampie i charakterystycznej pastiszowości kreowanego świata. Można dopatrzyć się tu wręcz kilku podobieństw do filmów Wesa Andersona.

Wątków jest sporo, ale wszystkie zostają połączone sprawnie w spójną całość zawiązaną wokół pary głównych postaci. Obserwujemy zarówno toksyczny związek byłej telewizyjnej gwiazdy Yeo-Rae, jak i historię jej największego fana Beom-woo, który pomaga swojej idolce wydostać się spod wpływu jej ekscentrycznego męża. Poruszane tematy są w gruncie rzeczy dość poważne – pojawia się także kwestia wykorzystania środowiska oraz komentarze do współczesnego przemysłu medialnego. Całość jest jednak bardzo przyjemna w odbiorze, prowokując przy tym do głębszego namysłu.

Arek Koziorowski


Korekta: Łukasz Al-Darawsheh

+ pozostałe teksty

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.