9 perełek niemieckiego kina
Przynosimy wam listę dziewięciu niemieckich filmów, które w naszej opinii warto znać. Robimy to z okazji odbywającego się w Kinie Muranów “Lata z kinem niemieckim”, które potrwa aż do 24 września. Przegląd zorganizował Goethe-Institut, a my objęliśmy go patronatem. To dobra okazja, aby nadrobić filmowe zaległości i przyjrzeć się bliżej kinematografii zachodnich sąsiadów. W programie wybitne dzieła Fassbindera, Herzoga, Wendersa i najnowszej fali filmowców.
Zapraszamy Was do zapoznania się z naszą listą perełek nadredańskiego kraju. Kraju, w którym nakręcono jedne z najbardziej rewolucyjnych produkcji w historii, a za sprawą powstałego tam ekspresjonizmu umocniła się pozycja europejskiego kina.
- “Zmęczona Śmierć” (reż. Fritz Lang)
Jeden z francuskich krytyków, obecnych na paryskiej premierze filmu Fritza Langa, napisał w jego kontekście następujące słowa: “Oto Niemcy jakie kochamy, świat Dürera i Grünewalda, przemawiają do nas w tym filmie”. Trudno być bardziej precyzyjnym, jeśli chodzi o opis tego, czym Zmęczona Śmierć jest – to jedna z pierwszych udanych prób nadania kinematografii rangi sztuki, poprzez zaimputowanie jej romantycznego rodowodu malarskiego i literackiego. Każdy kadr, każdą scenę i każdą decyzję scenariuszową spowija tu ta specyficzna niemiecka dusza, odwołująca się do najwyższych standardów piękna i najmocniejszych w świecie namiętności.
Fakt ten zawdzięcza się przede wszystkim monumentalnemu stylowi reżyserskiemu Langa, który uczynił zeń jednego z najwybitniejszych artystów kina. Długie, perfekcyjnie zaplanowane ujęcia, doskonała kontrola tempa i efektu suspensu oraz niespotkany dość często zmysł przestrzenny (Polański może mu buty czyścić) – oto cechy, jakie ukonstytuowały legendę Zmęczonej Śmierci, Fritza Langa i w ogóle niemieckiej sztuki filmowej. Sztuki, z której korzystamy do dzisiaj – jeśli bowiem ktoś nie zauważył jeszcze wpływu niniejszej stylistyki na takich twórców, jak Dennis Villeneuve czy Steven Spielberg, to widocznie nadszedł czas na rewatch Zmęczonej Śmierci. Polecam więc czym prędzej to uczynić. (Tomasz Małecki)
- “Błękitny Anioł” (reż. Josef von Strenberg)
O Josefie von Sternbergu niewielu pamięta, mimo że jego Muza została nieśmiertelną ikoną. Wykreowana w Błękitnym aniele postać stała się filmowym archetypem femme fatale, tak często później wykorzystywanym przez kino. Gdy spojrzy się na życie reżysera tego filmu oraz główną gwiazdę – Marlene Dietrich – to nie sposób pozbyć się wrażenia, że los bywa naprawdę przewrotny.
Błękitny anioł to historia nauczyciela gimnazjum (Emil Jannings), który trafia na występ podrzędnej szansonistki i ulega jej erotycznemu magnetyzmowi.
Z pruderyjnego moralisty zmienia się w spolegliwego pantoflarza gotowego do całkowitego poświęcania się dla swojej pani. Historia seksualnego opętania opowiedziana jest w sposób perfekcyjny. Ból, złość, frustracje, poczucie niespełnienia – te wszystkie emocje wirują na ekranie dzięki znakomitym kreacjom aktorskim, potęgowanym jeszcze przez niezwykle sugestywną scenografię Jannings w żaden sposób nie ustępuje Dietrich, mimo że to kobieta zapisze się tą rolą złotymi literami w annałach kinematografii. Błękitny anioł to pocztówka z Republiki Weimarskiej wyzwalającej się spod traumy pierwszej wojny światowej, tanecznym krokiem zmierzającej w stronę kolejnej przepaści. (Marcin Kempisty)
- “M – Morderca” (reż. Fritz Lang)
Powszechnie uważany za “ostatnie dzieło niemieckiego ekspresjonizmu w kinie” film Fritza Langa wieńczy niemalże 10-letni okres twórczy, w trakcie którego intelekt i estetyka filmów Langa nie miały sobie równych na całym świecie (no może poza ZSRR i jednym niepokornym Eisensteinem). Nie jest to oczywiście ostatni film imć Langa, lecz jest jednym z najlepszych w jego dorobku. Mroczne, podziurawione światłem ulicznych latarni zaułki Berlina, niewinne dziecko pozostawione samemu sobie i ręka – kilka minut później życie opuściło biedne dziecię. Tak jest – na ulicach miasta grasuje morderca, nikt nie zna jego/jej tożsamości, a najcenniejsze – dzieci – giną w strasznych męczarniach. Lang skomponował doskonały thriller psychologiczny, grający na ludzkich emocjach i koszmarach. Widz ani na moment nie czuje się pewnie, dominujące cienie zawsze mogą skrywać niebezpieczeństwo, a podejrzanych jest po prostu zbyt wiele. Warto wspomnieć przepiękną scenografię i grę światłem – doświadczenia ekspresjonizmu widać na pierwszy rzut oka. Polecam M i zapewniam, iż oglądanie po zmroku zapewni wam prawdziwą podróż w czasie, wprost do serca przegniłej metropolii.
Ciekawostka – Fritz Lang w trakcie kręcenia zatrudnił faktycznych zbrodniarzy do pracy przy filmie. Pomysł ów nie skończył się dobrze, gdyż 24 spośród skazanych zostało aresztowanych przed zakończeniem zdjęć. (Konrad Bielejewski)
- “Stroszek” (reż. Werner Herzog)
Klasyka kina depresyjnego i drugie dzieło Wernera Herzoga, w którym główną rolę zagrał niezwykle niepokojący berliński kloszard-naturszczyk Bruno S. (po Zagadce Kaspara Hausera). Jedna z bardziej brutalnych i bezkompromisowych dekonstrukcji tzw. “Amerykańskiego snu” jaką widziało kino, w dokumentalnym stylu pokazuje widzowi próbę wywalczenia sobie lepszego życia w Ameryce przez tytułowego Bruno Stroszka, któremu towarzyszy eks-prostytutka Eva (Eva Mattes). Od ponurych i pełnych przemocy scen jeszcze w Niemczech, dla których tłem są niezwykle smutne dźwięki rozstrojonego fortepianu, aż po finałową podróż bohatera ciężarówką widz cały czas odczuwa ciążące nad nim widmo beznadziei.
Końcowa sekwencja poraża robotyczną precyzją wykonania, a oglądanie tańczącego rażonego prądem kurczaka to jedno z najnieprzyjemniejszych doświadczeń filmowych jakie mogę sobie wyobrazić, choć i tak ciężko oderwać od tego wzrok. Jeżdżąca do znudzenia w kółko aż do pożaru silnika ciężarówka stanowi depresyjną puentę fatum ciążącego nad Stroszkiem. Pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów Joy Division (to po obejrzeniu tego filmu Ian Curtis popełnił samobójstwo), ale też miłośnicy freestyle’owego rapu koniecznie powinni obejrzeć ten film, z uwagi na kultową postać licytatora nieruchomości. (Maksymilian Majchrzak)
- “Okręt” (reż. Wolfgang Petersen)
Trzyipółgodzinny dramat wojenny, rozgrywany niemal całkowicie wewnątrz ciasnych pomieszczeń podwodnego okrętu. Żadnych tanich sztuczek rodem z Hollywood. Odwzorowane zgodnie z realiami sytuacje i doskonale zagrane emocje towarzyszące byciu zamkniętym w wielkiej stalowej puszce głęboko pod wodą i to jako cel dla wrogich pocisków.
Produkcja, mająca niesamowity magnetyzm, który sprawia że obejrzycie ją za jednym podejściem, mimo surowej niemieckiej formy. Opcja dla widza hardkorowego: przed seansem zwiedzanie łodzi podwodnej w celu pogłębienia immersji. (Andrzej Badek)
- “Biegnij Lola, Biegnij” (reż. Tom Twyker)
Zastanawialiście się kiedyś nad tym, jak wyglądałby Przypadek, gdyby Bogusław Linda miał czerwone włosy, głównym tematem nie byłaby polityka, a w tle leciał najlepszy soundtrack, na jaki było stać lata dziewięćdziesiąte? Jeżeli tak, nie musicie wcale pozostawać w sferze teoretycznych rozważań – wystarczy obejrzeć Biegnij, Lola, biegnij, czyli literalnie film o Loli, która biegnie. Ale to tylko tło, tak samo jak sensacyjny wątek utraty pieniędzy należących do gangu przez ukochanego tytułowej bohaterki. Prawda kryje się głębiej i jest tej prawdy dużo.
Oczywiście każdy może znaleźć swoją własną, bo na te same pytanie można udzielić innej odpowiedzi, w zależności od najmniejszych szczegółów. Fatum czy zbiegi okoliczności? A może oba na raz? A może żyjemy w symulacji? Czym jest młodość? Czym jest miłość? Jak to połączyć? Czy karma wraca? Jak szybko można biec przez Berlin? Jak głośno można krzyczeć? Oraz najważniejsze – co jest w torbie? 80 minut czystej perfekcji formalnej i treści, w której można zobaczyć prawie wszystko i nadal mieć rację. (Michał Piechowski)
- “Głową w Mur” (reż. Faith Akin)
Fatih Akin to niemiecki reżyser tureckiego pochodzenia i to właśnie różnice tych dwóch kultur ukształtowały większość jego dzieł. Głową w mur to film, który został uhonorowany wieloma nagrodami, między innymi Złotym Niedźwiedziem na Berlinale i przyniósł reżyserowi międzynarodową sławę. Akin pochyla się w nim nad dwiema postaciami, które utknęły w życiu pełnym post–imigranckich konfliktów.
Mianowicie Sibel, pochodząca z rodziny tureckich imigrantów dziewczyna, ma bardzo otwarte podejście do swoich związków i życia seksualnego, nie może jednak cieszyć się swoim życiem w pełni ze względu na presję ze strony swojej konserwatywnej rodziny. Z drugiej strony mamy Cahita, którego życie balansuje pomiędzy tymi dwiema tożsamościami kulturowymi, spychając go w coraz większą autodestrukcję. Ich przypadkowe poznanie, popchnie oboje w kierunku szukania szczęścia i miłości, dając obu szansę na odbicie się od dna. Ciekawostka: Krótko po premierze filmu, niemiecki tabloid „Bild” upublicznił, że główna aktorka Sibel w przeszłości grała w filmach pornograficznych. Medialny skandal jaki to wywołało doprowadził do tego, że rodzina aktorki zerwała z nią wszelki kontakt. (Szymon Pietrzak)
- “Upadek” (reż. Oliver Hirschibiegel)
Film, który stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych produkcji niemieckich dzięki legendarnej scenie w bunkrze Adolfa, kiedy zwykle pełen ogłady wódz wygłasza ekspresyjną tyradę o impertynencji swoich pracowników. Viralowe wersje tej sceny do dziś błąkają się po internetach.
Jest kwiecień 1945 r. Stajemy się świadkami ostatnich dni z życia Hitlera i jego świty. Hirschbiegel wykazuje się pierwszoklasową maestrią dramatyczną. Udaje mu się w tak ciekawy sposób skondensować napięcie, że spędzone w klaustrofobicznym lokum Kancelarii Rzeszy raptem dwie godziny filmu stają się pasjonująca rozrywką połączoną ze spektakularnym teatrem aktorskich kreacji. Prym wiedzie oczywiście Bruno Ganz, całkowicie pochłonięty rolą, który zdołał skatalizować psychodelię Führera i, niemal niespotykany, Adolfowy pierwiastek człowieczeństwa. Jest również świetny Ulrich Matthes, którego Göbbels poraża wzrokiem i szokuje denaturalizmem. Jednak to, co najbardziej urzeka w Upadku to ten dekadentyzm, swoisty fin de siecle, bo odchodzi pewna era. Co prawda era totalitaryzmu i zła, co Niemcom zostało już wytknięte tysiące razy, ale nasi zachodni sąsiedzi przedstawiają temat z zupełnie innego spektrum. Emanujący z filmu humanizm sprawił, że podczas seansu (a było to może 4 lata temu) po raz pierwszy zobaczyłem nie-zdemonizowanego Hitlera i ludzkich nazistów. U Hirschbiegela ludzie mogą być źli, okrutni i zindoktrynowani, ale zawsze pozostają istotami ludzkimi, które na skraju upadku same pchają się w dół. (Kamil Walczak)
- “Oh, Boy” (reż. Jan Ole Gerster)
Przez długi czas byłem przekonany, że w essentials kina niemieckiego muszę umieścić jakiś film Wima Wendersa. Problem w tym, że Gerster w debiucie zrobił to co Wim, ale znacznie lepiej. Opowieść o młodym Niko (w tej roli magnetyzujący Tom Schilling), który rzuca studia i wybiera się na jeden wielki spacer po ulicach Berlina, podczas którego krytykuje otaczający go świat w sposób iście allenowski. Dodatkowo rzuca go dziewczyna, ojciec się od niego odwraca, a on musi zmierzyć się z samotnością ulic.
Pięknie rozpisane dialogi, idealnie wymierzony czas trwania, umiejętnie złożony hołd stolicy, ale również krytyka wolnych ptaków, którzy nie potrafią odnaleźć się w obecnym świecie. Gerster garściami czerpie z nazwisk takich jak Jarmush (nie tylko przez miłość do kawy), tworząc postmodernistyczną podróż przez otchłanie psychologii mężczyzny przed trzydziestką. Bardzo gorzki, niczym poranne espresso, ale jednocześnie z jakimś elementem nadziei. Nadziei znajdującej się gdzieś głęboko w człowieku. Nadziei, którą zarówno ja, jak i Niko mamy nadzieję w swoim życiu znaleźć. Bo bez niej, jedyne co nam zostanie, to bezwiedne spacerowanie ulicami opuszczonego miasta. (Maciej Kędziora)