Nasi ulubieni zdobywcy Złotych Lwów | Zestawienie | Festiwal Polskich Filmów Fabularnych
Wrzesień miesiącem kina polskiego! Jest to zasługą narodowego święta kina, odbywającego się od pięciu dekad w Trójmieście. Mowa rzecz jasna o Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, którego pierwsza edycja zainaugurowała 50 lat temu, w dniach 7-14 września 1974. Jej siedzibą był wtedy Gdańsk, gdzie odbyły się uroczysta gala otwarcia oraz gala rozdania nagród, natomiast filmy pokazywano w sopockich kinach. Imprezę przeniesiono do Gdyni dopiero trzynaście lat później, czemu towarzyszyło początkowe niezadowolenie środowiska.
Genezą festiwalu było pragnienie rozwoju polskiej kinematografii jako sztuki z misją oraz walka z zakazami komunistycznej cenzury. Samo środowisko filmowe upomniało się o potrzebę narodowego festiwalu – władze przekonał do tego pomysłu Jerzy Kawalerowicz, wybitny reżyser i ówczesny przewodniczący Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Postanowił on, że oprócz okazji do premierowych pokazów rodzimych filmów i długich dyskusji na ich temat, należy także przyznać nagrody. Powstało wiele kategorii, a najważniejszą z nich są Złote Lwy – wyróżnienie dla najlepszego filmu.
Po pięćdziesięciu latach ewolucji, Festiwal Polskich Filmów Fabularnych ma się świetnie i gości co roku największe nazwiska polskiego przemysłu i środowiska filmowego. Tegoroczna edycja odbędzie się w dniach 23-28 września, lecz zanim się tam pojawimy i poznamy kolejnego laureata Złotych Lwów, przedstawiamy Wam zestawienie naszych ulubionych zdobywców nagrody z ostatnich pięciu dekad.
Przed Wami zestawienie naszych ulubionych filmów, które zdobyły Złote Lwy!
2. FPFF: Ziemia obiecana, reż. Andrzej Wajda (1975)
Historii Karola, Maksa i Moryca nikomu przedstawiać nie trzeba. W lutym minie pięćdziesiąt lat od premiery jednego z kanonicznych dzieł Andrzeja Wajdy, a historia o powstawaniu kapitalistycznej Polski nadal zapiera dech w piersiach. To, co pamiętam z tego filmu, to przede wszystkim jego impet, rozmach i genialna inscenizacja – odurzający kolaż Łodzi, skąpanej w dymie kominów, rozpędzonych tłumach ludzi, stukocie kopyt oraz przeraźliwym, donośnym ryku przemysłowych maszyn. To świat pełen życia, w drodze rozwoju, nieucywilizowany, surowy, ubrudzony smarem i brutalny – miejsce, w którym z ludzi wydzierają się animalistyczne instynkty. A w tym wszystkim niełatwa przyjaźń trzech facetów – Polaka, Żyda i Niemca – którzy chcą wspiąć się po drabinie społecznej.
No i oni: tercet Olbrychski-Pszoniak-Seweryn. Każdy z nich świetny indywidualnie, lecz prawdziwie genialny w scenach zbiorowych. Każdy zupełnie inny, pełnokrwisty, wyrazisty i przedstawiający różne ludzkie oblicza w kapitalistycznym rozkwicie. Panowie pięknie zagrali, a w umysły widowni najbardziej wżarła się rola Olbrychskiego, lecz nawet oni muszą ustąpić reflektora prawdziwej gwieździe produkcji: Łodzi. I choć nie należę do licznej redakcyjnej grupy Łodzian-patriotów lokalnych – dzięki temu filmowi zakochałem się w historii ich miasta. Oczywiście nieco innej niż z prozy Reymonta, lecz nadal pięknej. Ziemia obiecana pozostaje natomiast jednym z najlepszych i najbardziej legendarnych dzieł Wajdy. Prawdopodobnie już zawsze będę rozkoszował się każdym kolejnym rewatchem i przeklinał Amerykańską Akademię za brak statuetki dla najlepszego filmu międzynarodowego.
Jakub Nowociński
4. FPFF: Barwy ochronne, reż. Krzysztof Zanussi (1976)
Letni obóz studentów językoznawstwa jest w Barwach ochronnych tłem dla filozoficznego sporu dwóch osobowości. Docent Jakub to kierownik obozu naukowego, a magister Jarek – asystent, który dopiero co rozpoczyna karierę naukową. Pierwszy jest cynicznym i nonszalanckim konformistą, a drugi – naiwnym idealistą, nieroztropnie walczącym o sprawiedliwość podczas konkursu na najlepszy studencki referat. W trakcie filmu uprawiają długie spacery w towarzystwie natury, z kamerą jako trzecim członkiem konfliktu, a widz rozkoszuje się w ich niekończącej się dyspucie.
Trudno stwierdzić, z którym z bohaterów utożsamia się sam Zanussi. Choć na początku łatwiej kibicować prostodusznemu Jarkowi, prędko zauważamy w nim miernotę, tożsamą całemu ówczesnemu środowisku akademickiemu. Z kolei makiawelizm Jakuba przynosi na myśl komunistycznych karierowiczów, którzy dochodzili do celu po trupach, a gdzieś po drodze gubili tożsamość. Barwy ochronne to bowiem świetnie zrealizowane kino moralnego niepokoju. Bezpretensjonalne, stworzone w pozornie pospolitym krajobrazie, ale szalenie angażujące i uniwersalne. Forma jest prosta, lecz wykorzystana inteligentnie – z licznymi scenami zbiorowymi czy ujęciami natury, które przedłużają i komentują spór za pomocą obrazu. A wisienka na torcie to legendarna rola Zbigniewa Zapasiewicza, który kilka dni temu obchodziłby swoje 90. urodziny.
Co ciekawe, choć Barwy ochronne komentowały kwestie społeczne, cenzura nie miała Zanussiemu nic do zarzucenia. Przyznanie Złotych Lwów odczytano natomiast jako zemstę na Wajdzie, którego Człowiek z marmuru, znacznie bardziej dosłowny w buncie, był absolutnym faworytem środowiska filmowego. Mówiono także o próbie skłócenia dwóch wielkich twórców, jednak okazała się ona nieskuteczna – solidarny Zanussi nie pojawił się na gali i nie przyjął nagrody. Dziś oba filmy mają status kina ikonicznego, a Barwy ochronne to najbardziej żywe dzieło twórcy w umysłach współczesnych widzów.
Jakub Nowociński
11. FPFF: Siekierezada, reż. Witold Leszczyński (1985)
Przed Siekierezadą, dwa filmy Witolda Leszczyńskiego (Rekolekcje, Konopielka) walczyły o Złote Lwy we wcześniejszych latach, ale musiały obejść się smakiem. Wszystko zmieniło się w 1986 roku, gdy reżyser przyjechał do Gdyni z filmem, którego akcja działa się w ośnieżonych Bieszczadach. Była to ekranizacja na poły autobiograficznej powieści Edwarda Stachury pt. Siekierezada albo Zima leśnych ludzi.
Grany przez Edwarda Żentarę Janek potrzebuje zmiany w życiu po nieudanym związku i najmuje się przy wyrębie lasu, chcąc uciec od dotychczasowej rzeczywistości. Poznaje otwartych i bezpośrednich mieszkańców, których filozoficzne dysputy w karczmie mogłyby wprowadzić w osłupienie niejednego domorosłego filozofa. Przy akompaniamencie rozpoczynającej i kończącej film muzyki Vivaldiego, Witold Leszczyński przez niespełna 80 minut ukazuje próbę bohatera w znalezieniu sensu życia, nie uciekając od symboliki, która objawia się m.in. w Gałązce Jabłoni.
Siekierezada jest najbardziej spełnionym filmem Leszczyńskiego i zasłużenie otrzymała Złote Lwy. Do tego rok później Siekierezada została nagrodzona na Berlinale Nagrodą Specjalną i Nagrodą Międzynarodowej Federacji Krytyki Filmowej (FIPRESCI).
Jakub Trochimowicz
13. FPFF: Krótki film o zabijaniu, reż. Krzysztof Kieślowski (1987)
„Kieślowski wielkim reżyserem był” i tak dalej, i tak dalej. Skoro mamy już za sobą formalności, mogę przejść do konkretów. Znacznie bardziej przemawiają do mnie dokumentalne filmy Kieślowskiego niż te fabularne, a w szczególności niż wielki projekt metafizyczny, jakim był Dekalog. Dlaczego więc piszę o Krótkim filmie o zabijaniu? Przyznaję, że poniekąd z przekory, ale przede wszystkim z niewytłumaczalnego poczucia zaintrygowania tą produkcją.
W filmie o takim tytule ktoś musi zginąć, to oczywiste, jednak zanim do tego dojdzie, upływa sporo czasu. Widzowie oswajają się zatem z wąskim gronem bohaterów – niesympatycznym taksówkarzem (Jan Tesarz), złośliwym chłopakiem (Mirosław Baka) i świeżo upieczonym adwokatem (Krzysztof Globisz). Zanim postacie spotkają się twarzą w twarz, ich drogi nieustannie się przecinają – na skrzyżowaniu, w kawiarni czy w charakterze listka, który „przefrunął z ramienia na ramię”. Kieślowski zobrazował więc niedostrzegalną wspólnotę codzienności, którą rządzi zarówno rutyna poszczególnych jednostek, jak i przypadek.
Krótki film o zabijaniu bardziej niż na pojedynczym akcie morderstwa koncentruje się na rozważaniach nad zasadnością kary śmierci. Twórców nie interesowało zagłębienie się w umysł zabójcy, dlatego odbiorcy nigdy nie poznają motywacji, które stały za popełnioną zbrodnią. Zamiast tego, to państwowy wymiar sprawiedliwości został poddany diagnozie. Na ile trafnej? To wciąż przedmiot wielu dyskusji.
Joanna Stachnik
15. FPFF: Ucieczka z kina „Wolność”, reż. Wojciech Marczewski (1990)
Co by się stało, gdyby w trakcie seansu postacie zbuntowały się i rozpoczęły dialog z publicznością? Choć pomysł ten nie jest oryginalny, bo sprytnie zaczerpnięty z Purpurowej róży z Kairu Woody’ego Allena, Wojciech Marczewski przefiltrował go przez realia Polski u schyłku transformacji. Jak gdyby pomysł ten był niewystarczająco nowatorski, protagonistą uczynił cenzora Rabkiewicza, a z ekranu kina przemawia do niego postać, którą usunął niegdyś z filmu.
Film Marczewskiego to kawał dobrego kina – zachwyca mroczna atmosfera mglistej łódzkiej panoramy, paralela świata realnego i nierealnego, intertekstualne odniesienia (oprócz wspomnianego filmu, także do Mistrza i Małgorzaty Bułhakowa), elementy muzyczne (m.in. powracający Requiem Mozarta i świetne sceny chóralne) oraz krytyka cenzury z poziomu niejednoznacznego moralnie głównego bohatera, którym jest diabelnie inteligentny cenzor. To także wielka kreacja Janusza Gajosa, który delikatnymi środkami porusza się po skomplikowanej psychologii postaci.
Premiera Ucieczki z kina „Wolność” w 1990 wydaje się swoistym rytuałem przejścia, symbolicznym początkiem nowego rozdziału dla polskiego kina. Mogę sobie jedynie wyobrażać te emocje – czy na policzkach gości Teatru Muzycznego pojawiły się łzy ulgi, a na ustach zapowiedzi swobodnego, nieograniczonego rozwoju? Dowodem wielkiego znaczenia tego momentu może być fakt, że 34 lat później, podczas tegorocznej edycji festiwalu, Wojciech Marczewski zostanie uhonorowany statuetką Platynowych Lwów.
Jakub Nowociński
24. FPFF – Dług, reż. Krzysztof Krauze (1999)
„Stary, wpierdoliłeś nas w egzekucję długu”, jedynie z tego zdania mógłby składać się opis Długu Krzysztofa Krauzego. Warto jednak dodać do niego jeszcze parę słów. Dwaj przyjaciele próbują założyć własny interes, lecz bank odmawia udzielenia im kredytu bez gwarancji. Pomoc w zdobyciu odpowiedniej sumy pieniędzy oferuje dawny znajomy Stefana, Gerard – szybko okazuje się, że nie kierują nim dobre intencje. Mężczyzna zaczyna szantażować młodych biznesmenów, żądając olbrzymiej kwoty za swoje zaangażowanie w sprawę. Groźby słowne szybko zostają zastąpione pobiciami, nachodzeniem w domu czy przymuszaniem do kradzieży. Z każdą minutą filmu pętla na szyi dwójki przyjaciół zacieśnia się coraz bardziej.
Odczucia bohaterów Długu mieszają się z odczuciami widzów. Podczas seansu można więc doświadczyć skrajnych stanów emocjonalnych – od euforii do tak głębokiego lęku, że człowieka zaczyna boleć brzuch. Somatyczne doznania niekoniecznie mają związek z brutalnością poszczególnych scen, a raczej z wykreowaną przez twórców dławiącą atmosferą grozy. Odbiorcom cały czas ma towarzyszyć świadomość, że katastrofy nie da się uniknąć.
Joanna Stachnik
27. FPFF, Dzień świra, reż. Marek Koterski (2002)
Pewnie nieraz słyszeliście zdanie w stylu „w młodości myślisz, że to komedia, a z czasem śmiejesz się coraz mniej”. To zdanie można usłyszeć wielokrotnie w kontekście Dnia świra Marka Koterskiego, a więc laureata Złotych Lwów na 27. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Po dwóch filmach z Cezarym Pazurą (Nic śmiesznego, Ajlawju), do roli Adasia Miauczyńskiego wrócił Marek Kondrat, który wcielał się w niego pierwszy raz w Domu wariatów.
Będący przed pięćdziesiątką Adaś przeżywa kryzys wieku średniego, wszystko krytykuje, nie czerpie radości z życia, a jednocześnie oddałby wszystko, żeby być szczęśliwym. Kondrat w mistrzowski sposób ukazuje dramat i komizm życia swojego bohatera w szeregu znakomitych scen, przedstawiających niezrozumiałe rytuały Adasia. Film Koterskiego to z jednej strony opowieść o jednostce, która boi się wziąć sprawy we własne ręce, a z drugiej ukazanie Polski w krzywym zwierciadle – od relacji międzyludzkich, po spory polityczne.
Dzień świra to jeden z najlepszych polskich filmów nie tylko w XXI wieku, ale także w historii. Gorzka prawda o nas samych, ludziach, dążących do szczęścia, zmagających się po drodze z różnymi problemami. Jak to bywa z filmami Koterskiego – tak i z tego dialogi są powszechnie cytowane. Przy tym filmie można się uśmiechnąć, żeby chwilę później popaść w zadumę. Oglądany na różnych etapach życia uderza w inne struny. Po prostu arcydzieło.
Jakub Trochimowicz
39. FPFF – Bogowie, reż. Łukasz Palkowski (2014)
Przeskakujemy w naszym rankingu o ponad dekadę, gdy to na ekranach kin zawitali Bogowie Łukasza Palkowskiego. Skąd tak duży przeskok? Czy w tym czasie nie pojawiło się nic wartego uwagi? Oczywiście, że pojawiło – i to naprawdę wiele, choćby Ida zaledwie rok wcześniej. Jednak to właśnie Bogowie na dobre odmienili nasze postrzeganie tego, co na naszym własnym podwórku jest jeszcze możliwe.
Biografia Zbigniewa Religi to niezwykle ambitny temat, a takie potrzebują równie ambitnych produkcji. Film Łukasza Palkowskiego wspiął się na wyżyny możliwości i w mgnieniu oka przeskoczył z ery kultowych klasyków z przełomu tysiącleci, do filmów określanych mianem „hollywoodzkich produkcji”. Wszelkie porównywania z fabryką snów są w tym wypadku jak najbardziej uzasadnione.
Dobrze rozpisana historia, świetny klimat surowej, komunistycznej Polski, wybitne zdjęcia oraz dźwięk, a także wszak Oscarowa rola Tomasza Kota w roli głównej. Po dzień dzisiejszy można natknąć się na wiele opinii sprzed tych dziesięciu lat o tym, że to właśnie Bogowie przywrócili komuś wiarę w polskie kino. Niezależnie od tego, czy również tak wysoko postrzegacie dzieło Łukasza Palkowskiego, to musicie przyznać, że przy takich opiniach serce zawsze rośnie.
Krzysztof Kurdziej
43. FPFF – Zimna wojna, reż. Paweł Pawlikowski
Wydaje mi się, że wszystko o tym filmie zostało już napisane, jednak nie wyobrażam sobie naszego zestawienia bez historii Zuli Lichoń i Wiktora Warskiego. Dla odmiany mogłem sięgnąć po poprzedni utwór Pawlikowskiego, również świetną Idę, jednak przy każdej możliwej okazji Zimna wojna ciągnie mnie do siebie jak magnes. Doskonale pamiętam zapach kina Atlantic podczas porannego seansu, który dzieliłem z jedną współwidzką – kobietą zupełnie mi obcą, przynajmniej do startu projekcji. Opuściliśmy salę we łzach i znaczącej ciszy, a mi towarzyszyło dojmujące, głębokie wrażenie, że wspólne doświadczenie na zawsze złączyło nas w czułym uścisku. Nawet, jeśli już nigdy więcej się nie zobaczyliśmy.
Po tym duchowym przeżyciu, powracałem do Zimnej wojny wielokrotnie. Film ten zniewala mnie i wypełnia miłością, ponieważ z czystej miłości został stworzony – na próżno szukać tu choć grama fałszu, cienia wyrachowania czy pretensjonalizmu. Poetykę ludzkich emocji łączy z poetyką filmowego kunsztu – to bowiem dzieło zrealizowane perfekcyjnie, by rozkoszować się nie tylko impresją młodzieńczej miłości, ale każdym wymuskanym do granic możliwości kadrem. To, co najważniejsze, zamknięte jest tu w ulotnych chwilach, szybkich gestach i subtelnych spojrzeniach. Nikt tak pięknie w polskim kinie nie opowiadał o miłości oraz o upływie czasu. Nic dziwnego, że Zimna wojna stała się klasyką już w momencie premiery. W końcu nie ma innego filmu, który doprowadza mnie do płaczu jednym podmuchem wiatru.
Jakub Nowociński
45. FPFF – Zabij to i wyjedź z tego miasta, reż. Mariusz Wilczyński (2020)
Choć Festiwal Polskich Filmów Fabularnych odbywa się już niemal od półwiecza, tylko raz w konkursie głównym pojawił się film animowany, który w dodatku wygrał główną nagrodę. I choć trzymam kciuki za polskich animatorów, abyśmy jeszcze kiedyś uświadczyli takiej sytuacji, tak drugiego filmu jak Zabij to i wyjedź z tego miasta już raczej nie będzie. No, chyba że Na mój pogrzeb w czerwonej sukni przyjdź…
Powstająca przez 14 lat animacja to zbiór wspomnień Mariusza Wilczyńskiego i impresji na temat konsumowanej przez lata kultury. Ulokowane w obrzydliwie turpistycznej Łodzi sprzed dekad wycinki doświadczeń autora tworzą surrealistyczną wędrówkę przez najboleśniejszą refleksję na świecie – wszystko się zestarzeje i umrze. Ty, twoi bliscy i twoje miasto. Dlatego wypada się godnie pożegnać. Wilczyński macha tutaj na do widzenia nie tylko swoim rodzicom oraz przyjacielowi Tadeuszowi Nalepie, ale także całemu światowi swoich wspomnień. Jednak powrót do świata realnego nie należał do przyjemnych, więc autor już zasiadł do pracy nad kolejnym filmem, aby dalej nurzać się w zapiskach własnej pamięci.
Zabij to i wyjedź z tego miasta to dzieło niełatwe w odbiorze. Sam autor przed premierą na festiwalu w Berlinie bał się, że będzie to film niezrozumiały nie tylko dla widzów spoza Polski, ale też kogokolwiek poza nim. I choć to zrozumiałe obawy, wygrana Złotego Lwa zadaje im pewien kłam.
Norbert Kaczała
48. FPFF – Kos, reż. Paweł Maślona (2023)
Wiecie co jest piękne w sztuce? Ewolucja. Możliwość obserwacji, jak z biegiem lat zmieniają się tendencje i podejście twórców do ich dzieł. To, jak na przestrzeni czasu można sięgnąć po zakurzony temat, zdmuchnąć z niego warstwę pyłu i na nowo zaprezentować go widzom. I na całe szczęście, w zeszłym roku znalazł się ktoś na tyle odważny, by nieco odkurzyć i wyremontować.
Paweł Maślona podjął się niezwykle trudnego wyzwania. Realizując jeden z najdroższych filmów w historii polskiego kina, nie stworzył kolejnej jałowej opowiastki o Wielkim Polaku, biorącym udział w Wielkich Wydarzeniach. Jego wariacja na temat losów Tadeusza Kościuszki (Jacek Braciak) to coś więcej niż obowiązkowy cel wycieczki szkolnej zorganizowanej przez panią od historii. To przede wszystkim fantastyczna rozrywka, odzierająca ważną postać historyczną z patosu, co nawet w największych laikach może zasiać ziarno ciekawości. Nie chodzi tutaj o odhaczanie dat, postaci czy lokacji, a rewolucję, jakiej może dokonać jeden facet w umysłach obywateli swojego kraju. I mówię tu zarówno o Kościuszce, jak i Pawle Maślonie.
Zrealizowana z inscenizacyjnym rozmachem opowieść to dowód na scenariopisarskie wyczucie, reżyserskie umiejętności, wybitne aktorstwo i możliwość współistnienia historycznych superprodukcji z postmodernistycznym, autorskim podejściem do gatunku i kina w ogóle. Jeśli w naszym kraju zdobyto się na odbrązowienie postaci takiego kalibru jak Tadeusz Kościuszko, nawet niebo przestaje być limitem. Oglądajcie takie kino, róbcie takie kino!
Norbert Kaczała
Korekta: Krzysztof Kurdziej