Advertisement
AktualnościKamera Akcja

Loża krytyków dzień 4: festiwalowe hity, IO i The Humans

Redakcja Filmawki
Razem filmowi
Kamera Akcja, mat. prasowe

Festiwal Kamera Akcja nie powstałby, gdyby nie miłość do krytyki filmowej, którą organizatorzy uznają za odrębną dziedzinę sztuki. Stąd pomysł, by podczas trwania festiwalu wszystkie osoby działające na tym polu zebrać w jedno, ogólnodostępne miejsce. Loża krytyków już drugi rok zbiera wokół siebie ludzi piszących lub mówiących o filmie. Nie brak w niej autorów klasycznych tekstów, takich jak recenzje czy felietony, ale znalazło się miejsce także dla influencerów, podcasterów, blogerów i videoblogerów. W tym roku gościmy Lożę krytyków na Filmawce. Codziennie na naszych łamach będą ukazywały się oceny filmów prezentowanych w ramach festiwalu.


1. Niebieska linia (reż. Ursula Meier)


 

Wydmuszka. Ładne zdjęcia nie przebiją pustej (choć całkiem wciągającej) historii. Urocza sekwencja rozdawania prezentów, która jednocześnie była w ogóle nie potrzebna.


2. Love is All (reż.Kim Longinotto)


 

 

Dobór materiału przedstawia miłość w bardzo tradycyjny sposób, trzy sceny z gejami to za mało, by zaznaczyć nieheteroseksualny wymiar miłości. Poza tym twórca tego footage’u zdaje się idealnie wpisywać w Mulveyowski model odbiorcy, który fetyszyzuje kobiety. Rozumiem, że taki sposób prezentacji kobiet w kinie dominował (i wciąż dominuje), ale dobierając materiał do filmu o zróżnicowanych reprezentacjach miłości, można było zbalansować to mniej konwencjonalnymi przedstawieniami kobiet.

Czy warto było lecieć do kina na 10:30, aby spędzić 70 minut na kolażowym teledysku zmontowanym z wyrwanych z kontekstu pocałunków i tanecznych podrygów, który powstał chyba tylko po to, by spełniać niejasne kinofilskie fantazje? Tak tu zostawię to pytanie.

Oglądany dzisiaj oferuje dość oczywiste wnioski i można go zbyć wzruszeniem ramion. Skupiony na heteronormie, sprowadza kwestie mniejszości do agitki, lub estetycznych lesbijskich pocałunków. Może 8 lat temu taki głos był potrzebny.


3. The Story of Film: A New Generation (reż. Mark Cousins)


 

Zbyt proste i oczywiste! Lepiej po prostu obejrzeć wymienione tu filmy niż ich obszerne fragmenty z najbardziej podstawowym komentarzem. Do kogo to w ogóle jest kierowane?

Wolę, kiedy MC opowiada nam o rzeczach, których nie wiemy ;) 

A New Generation: Mark Cousins (prawie) zawsze działa na mnie kojąco: ten jego głos z wyraźnym akcentem, osobliwe porównania, ciekawska narracja naruszająca jakoś intymność wydarzających się scen. Jestem tu beznadziejnie bezkrytyczna. Trudno, z tym można żyć.


4. Paryż, 13 dzielnica (reż. Jacques Audiard)


 

Takich adaptacji takich komiksów nam trzeba! czytajcie “Śmiech i śmierć” Adriana Tomine’a, srsly’ Plus te brutalistyczne bloki i widoki, a w nich TYLE MIŁOŚCI!

Paryż, 13 dzielnica to Paryż, jaki rzadko widujemy w kinie – odmitologizowany, pozbawiony romantycznej  otoczki i turystycznych wibracji. Film bardzo nowoczesny, bardzo stylowy (czarno-białe zdjęcia) i nieszablonowo pokazujący współczesne związki i relacje seksualne. Znakomite dialogi, atrakcyjna Noemi Merlant oraz fantastyczna elektroniczna muzyka, która spaja wszystko w  całość. Ten Paryż ma swój vibe.  A 13 okazała się dla filmu szczęśliwa (tak jak dla naszego festiwalu).

Pogubieni bohaterowie szukają seksu w miłości i miłości w seksie – a wszystko w pięknie monochromatycznych blokowiskach Paryża. Lekko, czule i z humorem. Z takim triem scenarzystów (Audiard, Mysius, Sciamma) nie można zabłądzić.

 

To nic osobistego, ale mam trochę alergię na francuskie kino, które przegaduje seks. Tutaj udaje się osiągnąć piękną równowagę w tym zakresie, może dzięki temu, że Audiard pożyczył od Wong Kar Waia aurę tajemnicy spowijającą miasto, a wraz z tym przyszło też docenienie milczenia. 

 

Zmysłowość tego filmu, robota operatorska i cudowny casting pozwalają zapomnieć o tym, że nie ma on jakiejś głębszej myśli i narracyjnej stabilizacji. 


5. The Humans (reż. Stephen Karam)


 

Piękne, niemal klaustrofobiczne operowanie przestrzenią, podbijające stany emocjonalne bohaterów. Nikt nie wbije ci szpili równie precyzyjnie, jak rodzina. 

To ciekawe połączenie dramatu rodzinnego, którego kulminacja następuje przy stole, z komedią o nowym, nabytym w okazjonalnej cenie domu/mieszkaniu, w którym ciągle coś nie działa, coś cieknie i się sypie. 

Ambient wśród filmowego teatru z cudownie ogranymi rolami i rodziną w tle.

Okropności Nowego Jorku zamknięte w 4 ścianach i nie mam na myśli tylko pulsujących grzybem i wilgocią ścian. Przy stole mieszają się dewocja opakowana w Maryję, lans na organiczną sałatę i klasyczna boomerska hipokryzja. W tym wszystkim jednak najmniej chodzi o aktorów, a przecież takie twarze proszą się, żeby trochę dłużej zawiesić na nich oko.

Wreszcie Nowy Jork, który jest taki brzydki, jak mogła zapamiętać go część odwiedzających. Kapitalny zespół aktorski, ale dlaczego tak rzadko mamy szansę zobaczyć ich twarze i grę emocję, która się przez nie przewija?


6. Aby do niedzieli (reż. François Truffaut)


Fajna ekranowa chemia między Ardant i Trintignantem. 

 

Nierównie rozłożone akcenty i długo trzeba czekać, aż tryb zgrywy wjedzie na pełnej, jednak finalnie to bardzo przyjemne nabijanie się z Hitcha.


7. Na pełny etat (reż. Éric Grave)


 

W ciekawy sposób opowiedziana zwykła historia. Codzienność bohaterki jest podobna do życia milionów kobiet na świecie – ciągła nerwówka i ciężka praca. Dobrze, że to zostało mocno zaakcentowane.

Intensywny.

Na pełny etat to angażujący film, znakomicie pokazujący trudy życia współczesnej kobiety. To trochę taka realistyczna francuska wersja Biegnij Lola, Biegnij, ale nie w Berlinie, tylko w Paryżu i główna bohaterka ma niestety tylko jedno życie, a nie kilka, bo złej decyzji nie można tu cofnąć. To angażujący dramat ze społecznym komentarzem, dotyczącym trudnej codzienności, a ogląda się go jak dobry thriller. Znakomita reżyseria Gravela i mocna kreacja aktorska Laure Calamy (w obu tych kategoriach film zatriumfował w Wenecji). Śledzimy osamotnioną kobietę w desperacji, w ciągłym biegu, próbującą pogodzić samotne macierzyństwo z pracą na pełnym etacie i dalekimi dojazdami. Mądre kino społeczne, które nie jest nudne, a to wielka rzadkość.

Logika szybkości podkręcona do poziomu klasowego horroru; ogląda się jak Uncut Gems, z tą różnicą że paryskie metro jest naprawdę małym piekiełkiem. Tempo takie że sam łapię zadyszki, a na koniec puszczam parę i przychodzi jakiś kojący rodzaj wzruszenia. 

Thriller codzienności. Zmęczyłem się podczas seansu (to nie jest wada!), a pod koniec odetchnąłem z ulgą najgłośniej na sali. 

Kino społecznej nerwowości. W końcu jakiś film, który nie eksploatuje cierpienia bohaterów. Finał na plus. 


8. Przeżyć (reż. Jonas Poher Rasmussen)


 

Wolność, jak wszystkie wartości, przychodzi z ceną, która dla niejednego jest za wysoka. Urzekająca i pełna pokory historia Amina mówi, że należy walczyć nawet z najgorszymi przeciwnościami losu. Wygrana natomiast nie stawia na piedestale, a każe pamiętać o poświęceniach bliskich nam ludzi. 

Zapewne gdyby nie forma, byłaby to kolejna opowieść o imigrantach. A jest magia kina w pełnym znaczeniu tego określenia!


9. Io (reż. Jerzy Skolimowski)


 

Temat relacji człowieka i zwierzęcia zawsze był mi bliski. Film wywołuje cała gamę emocji, a tytułowy bohater może skraść serce.

“IO” to film, który powinno odbierać się emocjami i wszystkimi zmysłami. Opowieść, która uczy empatii, ale wymaga też dużej otwartości i cierpliwości. Pomysłowo, ale nie wciągająco.

Gdzieś pod estetycznie efektownym eksperymentem formalnym pogrzebano idee przyświecające powstaniu tego filmu. Nawet rozumiejąc misz-masz konwencji gatunkowych, dając kredyt zaufania co do szczytnych intencji i doceniając kunszt poszczególnych członków ekipy realizacyjnej, można nabrać szeregu wątpliwości w kwestii spójności całego projektu. Od konceptu po wykonanie.

Miałeś chamie złoty róg… W IO Skolimowski miał w ręku coś naprawdę wyjątkowego (spojrzenie na nas z perspektywy osiołka!) , ale zepsuł to  nieprzemyślanym scenariuszem. W IO najlepszy jest właśnie ten osiołek, który bije na głowę wszystkich ludzi występujących w tym filmie. I gdyby tylko narracja skupiła się na perspektywie osiołka… Tymczasem uwaga reżysera skacze w jakieś niepotrzebne wątki z ludźmi, jakby wyjęte z innych projektów. IO ma malarskie zdjęcia wielkiej urody, a niepokojący klimat podkreśla mroczna muzyka Mykietyna. Szkoda, że słaby skrypt ciągnie w dół osiołka, będąc bardziej filmową impresją niż spójną historią. Na szczęście IO Skolimowskiego jest jednak lepszy niż słaby netfliksowy film SF o tym samym tytule. Niestety nikt nie daje nagród dla zwierząt, więc podwyższam ocenę o jeden punkt.. dla osiołka. Był super!  

 

Trudny rok dla osiołków. 

Poruszająca historia, którą ciągnie fantastyczny główny bohater. Epizody i postaci na drodze osiołka są świetne w swojej prostocie, choć zdarzają się też niektóre co najmniej dziwaczne. Podobnie z wizualnym stylem – na trzy sekwencje porywające przypada jedna poślednia, jakby artysta oddał cugle pierwszemu lepszemu rzemieślnikowi. Ale mimo wszystko w tej przypowieści drzemie duża siła.

Trochę za dużo nie za bardzo ukrytej pogardy dla szeroko rozumianej prowincji i wiary w star power (co tu robi Isabelle Huppert?!), za mało świata widzianego oczami osiołka, za to eksperymentu jest ilość w sam raz. Skolimowski to jednak filmowiec, w którym wciąż tli się bunt.

 

W takie wyprawy Pan Skolimowski mógłby mnie częściej zabierać. Monumentalne, wielowarstwowe, piękne dzieło o prostym przesłaniu. Wszystkie osiołki z filmu chciałbym przytulić i pogłaskać.

Jerzy Skolimowski opowiada z werwą 25-latka i precyzją chirurga – efekt jest inspirujący, świeży, piękny. Osobne słowo należy się muzyce Pawła Mykietyna – chcę jej słuchać w filharmonii.


10. Chłopiec z niebios (reż.Tarik Saleh)


 



Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.