Advertisement
FelietonyPublicystyka

Firma roku. Na marginesach polskiego “The Office”.

Maciej Kędziora
fot. Materiały prasowe Canal+

I

Polskie The Office objawiło się jak supernowa. Wystarczyła zdawkowa informacja prasowa, najczęściej cytowana jako „powstanie polska wersja kultowego mockumentu”, wrzucone do sieci zdjęcie z planu. Rezultat: mnóstwo reakcji, często negatywnych. Darek Wasiak powiedziałby nam w tym momencie, że nieważne, jak mówią, ważne, żeby nie przekręcali nazwiska. I choć mam wrażenie, że zerkające z zazdrością inne propozycje z rodzimej telewizji premium odetchnęły z ulgą, gdy zorientowały się, że wielka popularność „Biura” ograniczyła się do pierwotnego ogłoszenia, to sama historia o firmie z Siedlec okazała się czymś bardziej intrygującym niż przypominaniem zgranych memów, tym razem w wersji polskiej.

Adaptacja będąca odpowiedzią na adaptację. Unarodowiona satyra jako riposta na transformacyjne wdrożenie kapitalizmu na polski rynek. Tak można spojrzeć na serialowe dzieło Macieja Bochniaka. Nasze najntisy, czego dowodzą publikacje pokroju Cięć. Mówionej historii transformacji, cierpiały na bardzo dokładnym, niebaczącym na wady ani potencjalnie negatywne skutki przekładaniu realiów zachodnich na polski rynek. Był to proces zbyt szybki, nierozważny, pośpieszny – co odbiło się na kryzysie w drugiej połowie dekady, którego skutki odczuwamy po dziś. Jednocześnie lata 90. to wieczny amerykański sen, ściśle powiązany z potrzebą transponowania tamtejszych zwyczajów, w tym tych korporacyjnych. Wszystko to wybrzmiewa echem w biurze Kropliczanki. 

II

Opóźnione przybycie na nasz rynek lokalnej wersji dzieła Gervaisa ukonstytuowało możliwość wnikliwej krytyki realiów pracy w korpo. Kiedy wrócimy pamięcią do Camera Café (jednej z pierwszych polskich produkcji dziejących się tylko i wyłącznie w biurze), przypomina nam się radość, lekkość przechodząca w nostalgię za jedną z przełomowych ról Tomasza Kota. Próżno szukać w nim ostrzejszego spojrzenia – ograniczenie formą, limitowana pula „water-cooler jokes”, ustawiony w tym samym miejscu wizjer kamery. 

W przypadku powstałego w roku 2021 serialu, realia są już całkiem inne. Mordor przeniósł się ze Śródziemia na stołeczne Śródmieście, Wiesławiec Deluxe nie tylko tworzy memy, ale i pisze książki (Każda praca hańbi. Pozdrowienia z późnego kapitalizmu), a graeberowskie bullshit jobs wyszło poza antropologiczną niszę. Przyszedł czas by otworzyć drzwi do narodowego Biura. 

Przestrzeń Kropliczanki jest bardzo plastyczna. Scenarzyści naginają ją do swoich potrzeb – sala konferencyjna zmienia się w przestrzeń bankietową, szkoleniową, nadaje się do baby shower, ale także do egzaminowania z wiedzy o prawie jazdy. Palarnię zawsze można przekształcić w gabinet, a na środku przestrzeni wspólnej zrobić quiz. Jeśli któryś z wyróżników „idealnej” korporacji został wcielony w życie, to zdecydowanie idea bycie flexible. Przy całej zmienności z każdym odcinkiem coraz bardziej zapamiętujemy przestrzeń firmy. Jest to kluczowe do zrozumienia idei The Office. Im dłużej przebywamy w świecie fałszywego dokumentu o sprzedawaniu wody, tym częściej łapiemy się na poczuciu przynależności do tego środowiska. Jego ciasnota niejako przymusza nas do mimowolnego przyswojenia konkretnego ustawienia biurek, przypisanych miejsc danych pracowników, listy sprzętu. Chwilami zdaje się, jakbyśmy sami przychodzili pracować do Kropliczanki. A być może już tam pracujemy? 

Centralnym punktem biura Kropliczanki jest gabinet Michała. Czegóż tam nie ma – rozliczne książki, dokumenty, owiany założycielską dla firmy legendą fotel, komputer, na którym można przegrywać samemu ze sobą w Kierki. W tym, przypominającym wyciągnięty z antykwariatu pokoju, cały czas tli się życie. Jest to przestrzeń nieprzystająca do biura, a tym samym najbardziej ożywiona, naznaczona czynnikiem ludzkim, jego niedoskonałością. Pozostała część siedleckiej bazy jest natomiast hermetyczna. To pracownicy stanowią o jej istocie, a nie ona sama; chłodna, nieprzyjazna, przestarzała, odbierająca prywatność. Udowadniają to nagłe zbliżenia kamery; rzekomo przyjazny open space jest rajem podglądactwa dla ekipy filmowej, nagrywającej z ukrycia czytanie książek, podjadanie. 

Kiedy chwilami kamera pozwala nam spojrzeć na wnętrze po godzinach, okazuje się, że – poza naznaczonym życiorysem szefa gabinetem – mamy do czynienia z czymś przerażająco pustym. Pozbawionym charakteru, wyzutym z emocji, higienicznie czystym. W tych krótkich chwilach tytułowe biuro przypomina nam (co ważne też w kontekście adaptacji), że nie liczą się rzeczy które je tworzą – istotni są ludzie. 

III

Fakt. Idea, że „biuro tworzą ludzie”, przypomina jedną z sentencji, którą spokojnie mógłby wygłosić z uśmiechem i pewnością Michał Holc. Z tym że sam serial, a zwłaszcza serialowy Michał, naprawdę w nią wierzy. Tak samo mocno jak w swój amerykański sen, który wciąż nie chce nadejść. 

Holc jako dziecko transformacji ustrojowej, gdy dorastając słyszał historie nagłych awansów i wielkich bogactw, ufa, że i na niego czeka taka przyszłość. Często ten fakt manifestuje, będąc przekonanym, że awans, Warszawa i świat należy do niego. Jest człowiekiem wiary tak silnej, że zaburza mu ona perspektywę codzienności. Nie docierają do niego negatywne sygnały, przeskakuje wszelkie sprzeczności, nie dopuszcza do siebie słowa „nie”. Staje się uosobieniem myśli: „jeśli wyrzucają cię drzwiami, wejdź oknem”. Problem w tym, że Holc, gdyby mógł, zrobiłby to dosłownie. 

Postać Michała jest idealnie zaprojektowanym przez scenarzystów paradoksem machiny korporacyjnej. Kimś, kto osiągnął swój szklany sufit, będąc tylko i aż prezesem, podlegającym innym, znacznie ważniejszym prezesom. Niedostrzeganie tego staje się reakcją obronną. Dokąd miałby zmierzać bez wizji rozwoju? Po co miałby się starać, nie mając dla siebie przyszłości? Czy akceptacja status quo, wiążąca się z późniejszym zauważeniem własnej niekompetencji, faktycznie byłaby dla niego lepszą ścieżką? 

fot. Materiały prasowe Canal+

Najważniejszym pytaniem, z jakim mierzymy się w kontekście Michała, jest: „Czy uświadomienie sobie sytuacji zawodowej jest naszym zbawieniem czy przekleństwem?”. Być może mechanizm, w ramach którego funkcjonuje szef Kropliczanki, jest tym właściwym w kontekście naszej rzeczywistości? Ktoś może powiedzieć: zawsze „mógłby” się przebranżowić. Jak zauważa jednak Byung-Chul Han w esejach Społeczeństwo zmęczenia (tłum. Rafał Pokrywka i Michał Sutowski), „możesz wytwarzać ogromny przymus, o który rozbija się podmiot osiągnięć. Wygenerowany przez siebie przymus wydaje mu się wolnością, przez co nie zostaje rozpoznany jako taki. Możesz wywiera nawet większy przymus niż powinieneś”. Holc ogranicza sobie tym samym liczbę „możesz” w swoim życiu. Kieruje się konkretnymi, utartymi schematami, licząc na migrację pionową. Opiera się na równoważnej zasadzie wierności firmie – jestem wierny mojemu pracodawcy, więc pracodawca będzie doceniał mnie za wierność. Zasadzie, która przyniosła mu, swego czasu, obecne stanowisko. 

W drugim sezonie dostrzegamy coraz więcej powodów wytworzenia tego mechanizmu. Samotność, odrzucenie prowadzące do utożsamiania pracowników z własną rodziną. I choć często familaryzowanie osób zatrudnionych może prowadzić do emocjonalnych manipulacji ze strony pracodawcy, to w przypadku głównego bohatera The Office wydaje się kolejną, naturalną reakcją na zaistniałą w jego życiu sytuację. Holc, pozbawiony przyjaciół, na pewnym etapie swojego życia uznał (bądź został do tego zmuszony), że to Kropliczanka będzie jego domem. Konieczność oddanie siebie firmie w pełni – jedna z najbardziej bolesnych konstatacji rodzimego The Office.

Skądinąd, już w jednej z pierwszych scen, w której Michał z czułością demonstruje swój samochód, wpisuje się w inną myśl Hana. „Społeczeństwo klubów fitness, biurowców, banków, lotnisk, centrów handlowych i laboratoriów genetycznych. Społeczeństwo XXI wieku nie jest już więc społeczeństwem dyscypliny, lecz społeczeństwem osiągnięć”. Holc staje się jego znakiem rozpoznawczym.

IV

Przeczytaj również:  Rumuńska Nowa Fala, czyli co kino znad Dunaju mówi o Polsce?

Niezależnie jak wiele współczucia nie czułbym w stosunku do szefa Kropliczanki, nie ulega żadnej wątpliwości, że nigdy nie powinien nim zostać. A jeśli mielibyśmy co do tego wątpliwości, to rozwiewa je w pierwszym sezonie Franek, a w drugim zastępujący go Adam. Obaj stają się serialowymi porte-parole twórców. Sygnalizują negatywny stosunek do całej firmy, punktują jej wady, boksują się na argumenty z konserwatywną frakcją, reprezentowaną przez Darka. Ponadto postacie Adama czy Asi zostały napisane ze szczególną czułością, co wyraźnie sygnalizuje stosunek samych twórców do istoty pracy w korporacji.

Zarówno Franek, jak i Adam wiedzą bowiem, że ich praca jest bez sensu. Graeberowskie podejście, skutkujące większym poczuciem zmęczenia czy wypalenia, wiąże się także z niezaprzeczalnym poczuciem „lepszości”, które wybrzmiewa w ich działaniach. Bo o ile ja po lekturze Pracy bez sensu czułem się znacznie gorzej, bohaterowie The Office PL, ze względu na świadomość własnej sytuacji, osiągają stan korporacyjnej nirwany. Przypominają miks Włóczykija z Muminków oraz Davida alright, alright, alright Woodersona z Uczniowskiej balangi Richarda Linklatera. Są na poły zblazowani, a irracjonalność własnego stanowiska przekuwają na potencjalną rozrywkę, która wypełnia im dzień. To polaryzująco inny mechanizm obronny przed rzeczywistością; radykalne pogodzenie się z losem zapewniające eskapizm.

Jednocześnie ich podejście równoważy niemą akceptację innych na pewne zachowania. Zachowania, które same w sobie testują naszą widzowską wrażliwość, oferując nam dwa podejścia: 1) „ze wszystkiego można żartować” (wówczas śmiejemy się z nawet najbardziej radykalnych ekscesów w biurze) i 2) „coś przekracza naszą granicę wrażliwości” (z naszym zażenowaniem korespondują wypowiedzi udzielane sam na sam z kamerą, w trakcie których postacie współdzielą nasze uczucia). Franek, Adam i Asia stają się zarówno gwarantami bezpieczeństwa rozładowującym napięcie, jak i sygnalistami, mówiącymi: „to była przerysowana sytuacja, na jaką nie ma naszej zgody”. 

W przypadku Asi sytuacja jest jednak ciekawsza, być może najbardziej uniwersalna. Z jednej strony jako bohaterka często jest zażenowana tym, co dzieje się w Kropliczance, z drugiej – jako jedna z niewielu faktycznie stara się wykonywać swoje obowiązki. Scena, w której w trakcie wywiadu uświadamia sobie, ile lat pracuje w firmie, wygrana zrezygnowanymi, przepełnionymi żalem oczami Kornelii Strzeleckiej, zbliża nas do całkowitej szczerości przekazu.

Mogłoby się wydawać, że w Darku jest jej najmniej. Szarże Adama Woronowicza bawią, cieszą, ale, początkowo, rzadko kiedy rezonują na tej najważniejszej płaszczyźnie. Momentem zwrotnym okazał się dla mnie ponowny seans Zupy nic Kingi Dębskiej. Woronowicz gra tam ojca, architekta, który często frustruje się na rzeczywistość, nie przystoi do niej, potrafi się w niej zagubić. Serialowy Wasiak jest jego starszą, bardziej zirytowaną wersją. Ma w sobie chwile czułości, jednak szybko je zaszywa; okazywana czułość, w jego przypadku, prowadziła do słabości (taki jest zresztą los wielu bohaterów granych przez Woronowicza w polskim kinie). I choć często deklaruje pogodzenie się z korporacyjnymi realiami, wewnątrz czuć potrzebę buntu. Buntu wobec transformacji, na której, podobnie jak wielu, nie wyszedł zyskownie.

V

Jak na serial o pracy w biurze, to samej „pracy” jest stosunkowo mało. Oczywiście, ideą twórców zarówno adaptacji, jak i oryginału było skupienie się na „pracy” jako przestrzeni, społeczności, a nie na wykonywanej czynności. Kiedy jednak zadamy sobie pytanie, czym de facto zajmują się dane postaci, często zostajemy pozostawieni bez odpowiedzi. Choć znamy ich stanowiska, nie rozumiemy jaka jest ich odpowiedzialność.

Fabuła toczy się od ekscesu do ekscesu, od fuckupu do fuckupu. Firma jako taka żyje porażkami. Błędne etykiety wypuszczone przez niedopatrzenie Levana, źle napisany regulamin konkursu na samochód, zalana ściana symbolizująca psa bądź kota (dla mnie był to pies). To one nadają Kropliczance – a co za tym idzie, serialowi – kolorytu. W spojrzeniu na codzienność zawodową wydaje się to znamienne; najczęściej jesteśmy postrzegani z perspektywy popełnionych błędów. Jeden procent pomyłek rzutuje na nas bardziej niż pozostałe dziewięćdziesiąt dziewięć procent doskonałości. 

Na samo The Office PL także rzutują popełniane błędy. Sprowadzona do kilku wytrychów scenariuszowych Patrycja nie tylko nie pasuje do Kropliczanki ze względu na swój styl życia, ale także jest pozbawiona warstw, wrażliwości i czułości, z jaką twórcy krytykują innych bohaterów. Tam, gdzie Michał mógłby aspirować do jachtu z W trójkącie, tam Patrycja jest wyciągnięta wprost ze świata Östlunda. Napisana za pomocą klisz i grubych nici satyry, pod ciężarem bogactwa zatraca się jej osobowość. Nie sposób poznawczo się z nią utożsamiać (przynajmniej częściowe zrozumienie motywacji uznaje za klucz do sukcesu każdej produkcji), śmiech z każdym konkretnym odcinkiem staje się coraz bardziej wymuszony. Bez warszawskiego światka cała opowieść mogłaby być jeszcze ciekawsza; co jednak pokazują inne seriale premium, od wielkomiejskiej perspektywy nie sposób się uwolnić. 

***

Polskie The Office napisało nowy rozdział opowieści o transformacji ustrojowej. O ile dotychczasowe produkcje komentowały ją na bieżąco – czy to z entuzjazmem (Mów mi Rockefeller Szarka), zafrapowaniem (Kapitał, czyli jak zrobić pieniądze w Polsce Falka) czy w negatywnym świetle (Dług Krauzego), o tyle serialowa opowieść o Kropliczance żywi się kapitalizmem, nie mówiąc o nim wprost. Jest owocem swoich czasów; przyjmuje „wolny rynek” jako normę, rzeczywistość i z tego podejścia decyduje się ją między wierszami krytykować, z pełną świadomością, że nie można się od niej uwolnić. 

Pod koniec drugiego sezonu w Siedlcach wraca status quo, który wszyscy zdają się akceptować. I choć nie jest to rewolucja z rodzaju Severance czy socjalistyczny manifest z Sorry to Bother You, nauczyłem się Kropliczankę cenić. Mam nadzieję, że już niedługo znów będę mógł w jej mury powrócić – w końcu twórcy sprawili, że to też moja firma. 

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.