PublicystykaWywiady

Hubert Miłkowski: “Agentka powiedziała mi: “Jedź, tak czasem dostaje się role””. Rozmawiamy z odtwórcą młodego Pawła Kopińskiego z “W głębi lasu”

Maciej Kędziora
W głębi lasu
fot. materiały promocyjne serialu "W głębi lasu"

Od paru tygodni na Netflixie możecie oglądać drugą polską produkcję serialową zrealizowaną dla tej platformy – serial W głębi lasu, w reżyserii Leszka Dawida i Bartosza Konopki. Dziś rozmawiamy z Hubertem Miłkowskim, jednym z dwóch – obok Grzegorza Damięckiego – odtwórców roli Pawła Kopińskiego, studentem wydziału aktorskiego na łódzkiej filmówce, współtwórcą projektu GOLF III. (Przed zaproszeniem do rozmowy chciałem od razu zaznaczyć, że z Hubertem znamy się prywatnie, choć to pewnie będzie przewijać się również w treści rozmowy).

Maciej Kędziora: Jak to się dzieje, że taki młody człowiek jak ty – jesteś młodszy od swojej ekranowej rówieśniczki Laury (Wiktoria Filus) – dostaje angaż jako odtwórca głównej roli w serialu Netflixa?

Hubert Miłkowski: Ja w ogóle z całej “młodej” obsady byłem najmłodszy – co tym ciekawsze, że na ekranie gram najstarszego z obozowiczów.  Co do dostawania roli: dużą część wakacji po pierwszym roku aktorstwa (na PWSFTviT w Łodzi) spędziłem, chodząc na castingi. Oczywiście zdarzały się jakieś wyjazdy, ale generalnie lato przesiedziałem na Chełmskiej. Niestety, niczego początkowo nie dostałem. 

Z lekka rozczarowany pojechałem na Nowe Horyzonty i stwierdziłem, że w te wakacje nie będę chodził już na castingi, bo uniemożliwiają mi jakiekolwiek wypoczywanie. Po paru dniach we Wrocławiu, gdy obudziłem się, by zarezerwować sobie kolejne seanse, dostałem telefon od agentki, która powiedziała:”Hubert, jedź do Warszawy. Jest dodatkowy etap castingu do nowego serialu Netflixa”. Powiedziałem, że nie chcę, że jestem zmęczony, na co ona naciskając stwierdziła: “Jedź, tak czasem dostaje się role”. 

I miała rację. Spodobałem się, pasowałem do koncepcji postaci Pawła. Casting robiła Nadia Lebik, znakomita reżyserka castingu, w czym później utwierdziłem się na drugich przesłuchaniach. Sam byłem ostatnią osobą wybraną do głównej obsady, więc dopasowywali mnie chemią, energią do pozostałych aktorów i aktorek. Nadia musiała mieć też w głowie, że to Damięcki jest odtwórcą “starszego mnie”. 

Dostałem potwierdzenie, że faktycznie dostaję tę rolę, wysłano mi wszystkie potrzebne informacje, w tym tą, że na plan wchodzimy za sześć dni. 

Wywołałeś pytanie, które chciałem Ci od początku zadać – czy kiedykolwiek wcześniej myślałeś, że jesteś podobny do Grzegorza Damięckiego? 

Nie przyszłoby mi to do głowy. 

Czy w jakikolwiek sposób wspólnie przygotowywaliście się z Grzegorzem Damięckim do roli tak naprawdę tego samego Pawła, którego dzieli od siebie jedynie 25 lat narracji? 

Jako że wszedłem do projektu sześć dni przez rozpoczęciem zdjęć, nie mieliśmy na to czasu. Zresztą sami reżyserzy (Leszek Dawid i Bartosz Konopka) nie chcieli tego. Na castingu już Nadia szukała kogoś zbliżonego aktorsko, kto mógłby wcielić się w młodego Damięckiego. 

On zresztą, już później, pokazywał mi swoje zdjęcia z młodości i… jest to dziwne. Może Grzegorz rzeczywiście jest jakąś projekcją starszego mnie – brałbym to w ciemno (śmiech). 

Sam również, mimo że znałem styl gry Grzegorza, nie starałem się szczególnie do niego dopasowywać. Jedyne co, kiedy dowiedziałem się, że jest leworęczny, stwierdziłem, że również młody Paweł powinien większość rzeczy robić lewą ręką. To taki smaczek – bardziej dla mnie niż dla widza. 

Nad tą ciągłością czuwali przede wszystkim reżyserzy, Leszek i Bartek. Grzegorz mówił mi, że widział moje materiały, bo sekwencje “lat 90.” były kręcone wcześniej, więc miał większe pole do “przedłużenia” roli Pawła. Ja mogłem broić. 

fot. materiały promocyjne serialu “W głębi lasu”

Czy udało się wam, “młodym”, przeciąć generacyjnie ze “starszą” obsadą, czy ze względu na różne lokacje okazało się to niemożliwe?

Zwykle to były osobne plany i osobne lokacje, wiadomo że wspólnej sceny nie zagraliśmy, ale nawet w trakcie kręcenia prawie wcale nie mieliśmy okazji się spotkać. Chyba tylko raz, po prawie miesiącu zdjęć, minęliśmy się z Grzegorzem. 

Wspomniałeś już, że “W głębi lasu” to projekt dwóch reżyserów. Jakie różnice w pracy na planie obserwowałeś między Leszkiem Dawidem (z którym współpracowałeś więcej) a Bartkiem Konopką?

Dużo o tym wśród młodej obsady rozmawialiśmy. Leszek i Bartek się bardzo pięknie różnią, mają kompletnie inny sposób i styl pracy. Jednocześnie bardzo do siebie pasują, ani razu nie dało się ich przyłapać na kłótni, sporze. Chemia między nimi układała się w znakomity sposób. 

Natomiast z perspektywy aktorskiej mieli całkowicie rozbieżny styl pracy. Leszek w momencie kręcenia miał przed oczami konkretną wizję sceny, przegadywał tekst, ukazując, jak on chce, by dany moment wyglądał. I często już na tym etapie udzielał pierwszych, konkretnych wskazówek, w którą stronę mamy iść ze sceną. Potem, już w trakcie kręcenia, dodawał kolejne wskazówki, które rozbudowywały każdą scenę. Co też dla mnie na samym początku pracy było bardzo pomocne, bo uwalniało mnie choć trochę z tej odpowiedzialności, którą czułem od rozpoczęcia zdjęć. 

Bartek z kolei przychodził na plan, zadając nam pytania i próbując razem ustalić drogę postaci. Siedzieliśmy razem i wspólnie zastanawialiśmy się, w którą stronę zmierza postać. Podobnie w trakcie kręcenia – zostawiał pole do improwizacji, obserwował nas i po pewnym czasie mówił co mu się podoba, co chciałby, żeby zostało w scenie. 

W kontekście pracy na planach kryminałów istnieją przeróżne szkoły – niektórzy lubią znać cały scenariusz, inni wyrywkowo tylko swoje role (albo nie dostają całości ze względu na strach przed wyciekami fabularnymi). Jak było w twoim przypadku? 

Przeczytałem książkę, jak i cały scenariusz przed początkiem realizacji. Wolałem mieć całościowy wgląd w przebieg historii, w to, jak będzie się ona rozwijać. Również dlatego, że Paweł w przyszłości stanie się kimś konkretnym, konkretną postacią. By w mojej postaci było widać, że główny bohater za te 25 lat faktycznie będzie mógł być prokuratorem. 

Chciałem móc oddać chłopaka w momencie przejściowym. Paweł w roku ’94 to taki młody dorosły, który ma dopiero 18 lat. Początek serialu to dla niego jeszcze dzieciństwo, sielanka i nagle na niego zwala się odpowiedzialność, której – przynajmniej w swoim rozumieniu – nie sprostał. W kolejnych odcinkach musi jednak gwałtownie dojrzeć ze względu na to, co się wokół niego dzieje. 

Z perspektywy aktorskiej, którą część serialu było ci trudniej zagrać – tę niewinną, czy tę, w której Paweł musiał z dnia na dzień dojrzeć? 

Trudności były tam i tam, ale całkowicie inne. Część obozowa była o tyle trudniejsza, że były to pierwsze dni zdjęciowe, co wiązało się z koniecznością szybkiej integracji z ekipą, aktorami, złapaniem wspólnego języka. Musieliśmy przecież pierwszego dnia zdjęciowego oddać atmosferę obozu, na którym nasi bohaterowie są od kilku dobrych tygodni. 

Mogłoby się zdawać, że łatwo jest grać te “sielankowe” sceny, a jest zupełnie na odwrót. Nie ma się wtedy konkretnego tematu, trzeba być ciągle czujnym i kreatywnym, żeby miały one swoją energię, żeby je uwiarygodnić. 

Natomiast druga część, dla mnie, przestała być kryminałem, a stała się dramatem rodzinnym. Historią chłopaka, który wraca do domu, gdzie od dawna nie działo się dobrze, gdzie napięcia po obozie tylko narastają, a cztery ściany mieszkania powodują, że coraz bardziej się dusi. 

Wiązało się to z koniecznością utrzymywania skupienia i konkretnego stanu emocjonalnego przez całe dni, kiedy po pracy przez jakiś czas schodzi z ciebie całe napięcie, jakie miałeś grając.

Wspominasz, że czytałeś książkę. Coben pisze tam nie o Polsce, a o USA. Czy w ogóle myślałeś, jak przenieść realia kryminału Cobena na nasze realia? 

Książkę przeczytałem pierwszego dnia, scenariusz drugiego tuż po angażu i jednak głównie pracowałem w oparciu o tekst przygotowany już stricte pod serial. Przełożenie realiów z Ameryki na Polskę nie było tak naprawdę moim zadaniem, wykonane zostało za mnie przez reżyserów i producentów kreatywnych. Dodatkowo w książce mój wątek, wątek lat 90., jest zapisany jedynie na zasadzie wspomnień, impresji, dlatego też głównie bazowałem na scenariuszu. Natomiast Grzegorz w swoim wywiadzie powiedział, że książka była dla niego bardzo ważna, dla mnie stanowiła tylko tło. 

Głównym wątkiem “W głębi lasu”, obok intrygi kryminalnej, jest relacja Pawła z Laurą. Jak współpracowało ci się z Wiktorią, którą mogliśmy w tym roku oglądać już w dyplomowym filmie jej roku, znakomitym  “Nic nie ginie”, i która już ukończyła łódzką filmówkę? 

Pamiętam, że jak się dowiedziałem, że to Wiktoria będzie grała Laurę, to z perspektywy chłopaka, który jest dopiero po pierwszym roku i ma grać na ekranie kogoś starszego od dziewczyny, która jest już po 4. roku, czyli de facto po szkole, trochę się obawiałem. Bałem się, że ci “rówieśnicy”, będący już dużo dalej w swojej drodze w szkole aktorskiej, “zjedzą” mnie. 

Bardzo szybko się jednak okazało, że zarówno Wiktoria, jak i cała młoda obsada była ogromnym wsparciem i pozwoliła mi szybko zapomnieć o tej odpowiedzialności na planie. Wiktoria była nie wiem czy nie największą podporą i po paru rozmowach stwierdziliśmy, że czujemy się podobnie zagubieni. Wtedy wszystkie te granice wytworzone w mojej głowie prysnęły i zaczęliśmy się w tej sytuacji wspólnie odnajdywać.

fot. materiały promocyjne serialu “W głębi lasu”

Wspomniałeś, że bałeś się, że “starsze lata cię zjedzą”. Jak wygląda integracja międzyrocznikowa na tej mitycznej szkole i kierunku jakim jest aktorstwo w Łodzi? 

Wiadomo, że ze swoim rokiem jest się zintegrowanym najmocniej, wręcz chorobliwie, jeśli chodzi o wymiar godzinowy, ale z innymi rocznikami również utrzymuje się kontakt w miarę regularny. Przy czym ja na pierwszym roku byłem dość wycofany, więc nie miałem wielu szans, by nawiązać znajomości z ludźmi z innych lat, ale to już moja indywidualna sprawa. 

Pozostańmy przez chwilę w temacie szkoły. Jak zareagowali ludzie z twojego roku na wiadomość o angażu do “W głębi lasu”? I kiedy mogłeś ich o tym poinformować, czy w przypadku takowego angażu obowiązywała ciebie jakakolwiek klauzula poufności

Nie było takiej klauzuli, co nie zmienia faktu, że w momencie wiadomości angażu powiedziałem o tym fakcie chyba tylko mojemu najbliższemu kumplowi, a później ta wieść się tak szybko rozeszła, że nie zdążyłem i nie musiałem już nikomu mówić. Nie było jednak żadnych negatywnych emocji. Wszyscy podeszli do tego w bardzo dobry i miły sposób.

Netflix słynie z promocji swoich seriali. Czy pandemia pokrzyżowała wam marketingowe plany? Słyszałeś i widziałeś może jakieś akcje, których najbardziej żałujesz? Sam zresztą wiem, że jesteś na wielkim plakacie w pobliżu naszej starej szkoły

To akurat powoduje, że czuje się bardzo dziwnie

Wracając, czy mieliście jakieś konkretne plany, których szczególnie żałujesz w kontekście promocji? 

Z tego, co wiem, tych planów było sporo, ale byliśmy w nie wdrażani dopiero od marca, kiedy koronawirus istniał już w świadomości i pojawiły się pierwsze obostrzenia, a zatem ze świadomością, że normalna kampania się nie odbędzie. 

Mieliśmy zorganizowaną promocję w internecie – wywiad z Cobenem, spotkania online, nagrania z naszych domów na sprzęcie, który nam dostarczyli itp.

A jak się czujesz z tym, że jesteście drugą rodzimą produkcją Netflixa, a dla mnie – bo pewnie Tobie Hubercie nie wypada tak mówić – pierwszą udaną? Czy odczuwałeś presję, że zaraz widownia, szczególnie w izolacji domowej, z wielką chęcią kliknie i obejrzy wasz serial? 

Tak naprawdę na etapie pracy nad W głębi lasu fakt ten wrzuciłem w tył świadomości i o nim na długo zapomniałem, co najwyżej wyraz “Netflix” odbijał się w żartach na planie. Kiedy jednak zaczęły się działania promocyjne, kiedy znajomi zaczęli wysyłać moje zdjęcia z różnych murali i plakatów, a ja pomyślałem, że każdy z nich z dostępem do Netflixa będzie mógł mieć sobie mnie na swoim laptopie 24 godziny na dobę, jeśli tylko tego zechce, sytuacja zaczęła być dość zabawna. Zresztą co jakiś czas dostaję w wiadomościach jakieś stopklatki z serialu, na których robię miny.

Czy jest jakiś szczególny fragment, który ludzie ci nagrywają i wysyłają? 

(śmiech) Jest wiadomy, jeden drażliwy – dla mnie i dla nich – podczas którego mówią mi, że dziwnie się czuli, oglądając mnie, ale nie ma specjalnego fragmentu, który szczególnie często dostaję. Ja też zwykle, kiedy oglądam te wysyłane mi fragmenty serialu i widzę, że jest tam moja twarz, czym prędzej je przewijam, bo nie jestem fanem oglądania siebie.

A jaka była twoja pierwsza reakcja na całość, czy pierwszym co zrobiłeś było odpalenie Netflixa i obejrzenie “W głębi lasu” w całości, czy miałeś okazję widzieć ją już wcześniej?

Nie oglądałem W głębi lasu po premierze. Miałem materiały do wglądu już wcześniej, kiedy przygotowywaliśmy się do promocji serialu, żebyśmy też mieli możliwość wiedzieć, o czym tak naprawdę będziemy rozmawiać z mediami. Choć dla mnie i tak oglądanie siebie na ekranie to dość traumatyczne wyzwanie, więc te materiały pobieżnie przeglądałem, by upewnić się, czy mam się czego wstydzić, czy też nie. Mój stres związany z patrzeniem na siebie zabija we mnie jakiekolwiek obiektywne odczucia. Oglądając te sceny przede wszystkim przypominam sobie, co działo się wtedy na planie. 

Mówisz traumatyczne – czy dlatego, że wstydzisz się siebie oceniać, czy wypominasz sobie, że mogłeś gdzieś zagrać lepiej? 

Nie oceniam efektu, zdaję się raczej na opinie bliskich mi osób i autorytetów. Ale nie ukrywam, że każdą z moich scen od momentu zejścia z planu, szczególnie w trakcie promocji, odegrałem po kilka razy w swojej głowie, kładąc się spać. 

Wspomniałeś, że znajomi i bliscy wysyłali ci zdjęcia murali i plakatów; a jaki był ich odbiór całości? Jakie dostajesz od nich głosy na temat “W głębi lasu”? Czy są jakieś elementy, o które cię szczególnie dopytują? 

Najczęściej pytają, czy faktycznie w scenie z koszem (gdzie Hubert trafia, rzucając piłką, stojąc tyłem do kosza – przyp. red.) trafiłem do niego

Jaka jest odpowiedź? 

Trafiłem. Był zakład między Leszkiem Dawidem a Anną Nagler, producentką, czy trafię do pięciu razy. I trafiłem, niestety za szóstym, za co przepraszam Leszka.

Z którym aktorem, z jakim miałeś przyjemność grać na planie, najlepiej ci się współpracowało – Jackiem Komanem, Adamem Ferencym czy z Ewą Skibińską, grającą twoją serialową mamę? Czy ktoś może cię szczególnie wspierał, jako że to twoja pierwsza duża rola?

Wspierali wszyscy. Zdecydowanie nie było “gwiazdorskiej” atmosfery na planie. Najwięcej rozmawiałem właśnie z Jackiem Komanem i Ewą Skibińską, więc skoro mam kogoś wskazać, to właśnie odtwórczynie mojej mamusi oraz opiekuna. 

Pozostając przy wątku mamy, bo to rzadkość w kryminałach spotkać aż tak rozbudowany wątek emocjonalny. Który wątek dla Ciebie był najważniejszy, jeśli chodzi o kreowanie postaci – ten kryminalny czy emocjonalny właśnie? 

Wątek kryminalny wyznaczał dla mnie ramy gatunkowe tego, czym jest W głębi lasu. Ale z perspektywy aktorskiej, próby oddania charakteru człowieka i jego historii, emocji, to dla mnie te relacje międzyludzkie były o wiele bardziej istotne. Cieszę się, że mówisz o tym wątku mamy, bo z mojej perspektywy wątek syna był bardzo istotny. Paweł miał bardzo bliską relację z matką, to, że ona go zostawia, mocno odbija się na jego charakterze, pozostawia ślad, bliznę. Z drugiej strony Paweł zostaje z ojcem, z którym ma dziwną relację; czuć, że był bardziej synem mamy, a Kamila, jego siostra, córką tatusia. Też dzięki temu pogłębianiu w mojej głowie relacji rodzinnych reakcje emocjonalne w tych scenach najłatwiej mi przychodziły. 

Okres zdjęć w domu Pawła to było dla mnie maksymalne nawarstwienie emocji. Co chwilę grałem bardzo dramatyczne sceny dotyczące mamy, siostry, Laury, więc ten krąg dziwnych uczuć mnie otaczał. 

Wspomniałeś już, że nie zwykłeś siebie oglądać, więc zapytam, którą scenę ci się najlepiej kręciło, z czego byłeś najbardziej zadowolony? 

Były takie dwie… no może trzy (śmiech). Na pewno scena z Wiktorią grana na basenie, scena pierwszej sprzeczki między nami. To była długa sekwencja, wymagająca zmiany emocjonalnej, która na początku całkowicie nam nie szła, a była bardzo istotna dla relacji naszych bohaterów. Z kolejnymi nieudanymi ujęciami zaczęliśmy coraz bardziej się nakręcać i wchodzić na ten diapazon emocjonalny. Właśnie wtedy nastąpił wspólny, wzajemny wyrzut energii, chyba pierwszy między nami. 

Na początku tej sceny Laura i Paweł mieli siedzieć wtuleni w siebie. I nie mogliśmy znaleźć tej pozycji, bardzo długo się układaliśmy, próbowaliśmy i nic nie wychodziło naturalnie. Dopiero kiedy Leszek podszedł do podglądu zobaczyć, jak wygląda nagrany materiał, zupełnie naturalnie z Wiktorią położyliśmy mimowolnie głowy na sobie i Leszek widząc nas zapytał: “Dlaczego nie mogliście tak od razu!?” i szybko dokręcliśmy ten początek sceny. 

Na poziomie dla mnie ważnym, na poziomie myślenia o postaci, kluczowe były też solowe sceny, jak ta, kiedy Paweł słyszy kłótnie swoich rodziców zza ściany i ten fakt go mocno tłamsi. To było wyzwanie aktorskie na zasadzie: ”Pęknij”. Tego napięcia było we mnie wtedy dużo, to jedna z ostatnich scen, jakie mieliśmy nakręcić, i przygoda miała się skończyć, a zarazem najwięcej z historii Pawła już we mnie siedziało. Moja organiczna reakcja na wszystko, co się działo, okazała się w pełni wpisywać w realia serialu, z czego się bardzo cieszę. 

Bardzo dobrze wspominam, choć już na całkowicie innym poziomie, scenę przesłuchania z Adamem Ferencym, której, nie ukrywam, bardzo się bałem. Myślałem sobie: “Żadna ze mnie Janda, żeby mnie Ferency przesłuchiwał”, a kiedy zaczęliśmy grać tę scenę, to od niego było tak łatwo odebrać energię, jego intencję, że tak naprawdę nie musiałem grać – wystarczyło intuicyjnie reagować. 

Wspomniałeś o ostatnich dniach. Jak emocjonalnie czułeś się tuż po zakończeniu twojego pierwszego, tak długiego okresu zdjęciowego? Miałeś poczucie ulgi i cieszyłeś się, że wreszcie odpoczniesz po trzech miesiącach pracy, czy chciałeś jeszcze te parę dodatkowych dni grać? 

Głód gry rósł, bo im bliżej końca, tym bardziej chciałem grać. Ostatniego dnia ten rosnący z dnia na dzień ciężar emocjonalny ze mnie zszedł i tonąłem w objęciach ekipy, obsmarkując im rękawy. 

fot. materiały promocyjne serialu “W głębi lasu”

Do którego wspomnienia z planu. poza procesem grania, wracasz najchętniej? Czy jest jakaś historia, która szczególnie naznaczyła twój pierwszy tak poważny plan?

Oh, wow (śmiech). Wiesz, chyba te wspomnienia zawierają się we wszystkich historiach, które już przytoczyłem. Historię z Ferencym przypomniał mi ostatnio mój przyjaciel, jak jeszcze dwa lata temu, na naszym wspólnym piwie, przybiegłem do niego rozanielony, że przy barze stał Adam Ferency i odpowiedział na moje: “Dzień dobry”. 

Też bardzo miło wspominam okres planu na obozie wśród młodej ekipy, gdy kamera spuszczała nas z oka i my faktycznie zaczęliśmy się zachowywać jak te dzieciaki na obozie, gdzie ważniejsze niż plan zdjęciowy stawało się trafienie kogoś szyszką. 

Właśnie, przypomniałeś mi o moim długo szykowanym pytaniu (śmiech).  Jak wspominasz swoje własne obozy z dzieciństwa? Jak bardzo się różniły od tego początkowo przedstawionego “W głębi lasu”? 

Moje pierwsze wspomnienie wiąże się z obozem windsurfingowym, kiedy miałem 6 lat i było strasznie zimno, całkowicie mi się nie podobało, a pod koniec stwierdziłem, że już nigdy nie pojadę na obóz. Potem zacząłem trenować sport, sztuki walki przez wiele lat i rok rocznie jeździłem na wyjazdy ze swoim klubem, żeby się przygotować do nowego sezonu, więc by zrobić coś oderwanego od rutyny treningowej, trzeba było poświęcić swoją noc, co też często robiliśmy – z opłakanymi skutkami w trakcie porannego rozbiegu.  

Jak zareagowałeś, gdy w grudniu wyszła informacja, że powstaje polski horror o grupie młodzieży na obozie w lesie, na którym dochodzi do morderstw, z Julią Wieniawą w roli głównej?

Bardzo się śmiałem, bo mam jakieś szczęście ze zbieżnością tytułów i fabuł. Kiedy byłem po drugiej klasie liceum, zagrałem swój pierwszy epizod w filmie “Dywizjon 303” i potem pojawiła się ta słynna afera z hasłem “nie pomyl filmu”. Myślałem jednak, że kiedy pojawią się hasła Netflix, serial oryginalny, W głębi lasu, to wreszcie od tego ucieknę.

Kiedy wyszła informacja o W lesie dziś nie zaśnie nikt, byliśmy już po zdjęciach i, widząc ją, pomyślałem: “To się nie dzieje…”.

To nie był jedyny serial, który ukazał się w trakcie pandemii, gdzie zagrałeś – współtworzyłeś również wraz ze swoim zespołem improwizacyjnym GOLF III serial improwizowany. Od kiedy Cię znam, miałem zawsze wrażenie, że jesteś zabawnym facetem z poczuciem humoru, który aktorsko lubi grać dramtyczne role – tak jak w naszym Festiwalu Teatralnym w warszawskim LO Czackiego. A ty wolisz tworzyć kreacje komediowe, czy te poważniejsze? 

Lubię grać w obu gatunkach, ale w przypadku komedii lubię te albo inteligentne, albo bardzo absurdalne. Zresztą, mam bardzo mało okazji, żeby się w tym gatunku próbować, dlatego tak bardzo się cieszę, że ten nasz projekt Golf III powstał. Od razu ostrzegam, że prezentujemy bardziej ten drugi, absurdalny humor. Natomiast jako widz częściej oglądam jakieś smęty.

Jak wiele w kontekście ról komediowych i dramatycznych daje ci improwizacja, po którą tak często sięgacie w Golfie? 

Nie przekłada się bezpośrednio, ale improwizacja dużo daje w kwestii skupienia i śmiałości do skorzystania z impulsu, który czujemy, gdy myślimy, jak chcemy daną scenę zagrać. Pozwala mi, nawet mimo braku konkretnych wytycznych, rozwinąć swoją rolę, jeśli czuję, że zbuduje to głębię sceny i postaci. Impro daje ci zapalnik, podpowiadający: “tak, tak – zrób to!”, co potem skutkuje tym, że dopiero po fakcie zastanawiasz się, co właśnie zrobiłeś.

Popraw mnie, jeśli się mylę, ale Golf daje ci również możliwość posiadania czegoś “swojego”, gdzie nikt nie wpływa i nie kieruje tym, co robisz. Czy uważasz, że to droga, którą powinni podążać inni aktorzy i aktorki – posiadanie własnej płaszczyzny artystyczno-aktorskiej? 

Zakładając Golfa, śmialiśmy się, że nikt nas nie chce w niczym obsadzić, więc się sami obsadzimy. Daje nam to poczucie posiadania czegoś własnego, swojej “prywatnej piaskownicy”, więc gdy robimy zbyt wiele rzeczy pod czyjeś dyktando, chociażby wykładowców, możemy zawsze na chwile uciec do naszego świata. Wspaniale jest czasem wsiąść do Golfa i odjechać. 

Jak człowiek, który na co dzień jest dość ekspresyjny, również ze względu na wykonywany zawód, radzi sobie w zamknięciu, w domowej izolacji? Co robiłeś, aby rozładować zakumulowany ładunek energii? 

Starałem się znaleźć jakąś dyscyplinę i też trochę się wyciszyć. To był dla mnie czas introspekcji, doczytania zaległych książek, bo często narzekam, że brak mi na to czasu, ale też czas myślenia o tym, co jest do zrobienia w przyszłości. Jedną z moich największych pandemicznych zajawek jest muzyka – zacząłem coś nagrywać, odkrywać się na tym polu. Póki co robię to do szuflady i czerpię masę frajdy, a może kiedyś pojawi się przestrzeń, by to upublicznić. Dodatkowo pracowałem z kumplem-reżyserem nad scenariuszem jego krótkiego metrażu, z którym mamy nadzieję wejść na plan w sierpniu/wrześniu. 

Niedługo rozpocznie się proces rekrutacji na wydział aktorski w Łodzi, więc muszę Ciebie zapytać: jak dużo dał Ci ten rok, dwa na łódzkiej filmówce w kontekście pierwszej pracy przy dużym projekcie? 

Studia same w sobie nic nie dają, kluczową kwestią jest to, co się robi na tych studiach. Z łódzką filmówką jest jak chyba z każdą inną szkołą – można się przez nią prześlizgnąć nie robiąc nic, a można też dużo wyciągnąć, jeśli się włoży w to własną pracę. Ja sam od początku staram się jak najwięcej poszerzać we własnym zakresie, żeby też nie zwariować na punkcie szkoły. 

“W głębi lasu” to również dla Ciebie moment graniczny – zaraz część osób zacznie cię kojarzyć, przyjdzie popularność. Czy wiesz już, kim nigdy nie chciałbyś się stać? Czy boisz się, że możesz się w kogoś zmienić? 

Póki co zewnętrznie nie mam jeszcze bodźców do zmian, ale czuję wewnętrzną presję, żeby się pilnować i uważać, w którą stronę pójdę. Nie ukrywam, że mnie – jako widza i jako twórcę – interesuje najbardziej arthouse i teatr. Nie chcę również zapomnieć, że teatr to coś, po co szedłem do szkoły. Nie chcę go porzucać, a wręcz przeciwnie – ciągle się w tej kwestii rozwijać. W kontekście kina chciałbym też robić rzeczy, które są potrzebne, tak po prostu. 

Na koniec jedno z moich ulubionych pytań, wieńczące naszą dzisiejszą rozmowę. Jeśli miałbyś wymienić dwóch aktorów / dwa filmy, które najbardziej wpłynęły, które mógłbyś polecić każdemu, to byłyby/byliby to? 

Jedną z moich ulubionych ról w historii kinematografii jest ta Anthony’ego Hopkinsa z Okruchów dnia. Zagrał tam postać, która bardzo ukrywa swoje emocje, a jednocześnie widać w jego kreacji całą paletę barw i tych uczuć, które wychodzą mu nie z miny, nie ze sztucznego ich sygnalizowania, tylko z oczu, z jego spojrzenia.

Bardzo cenię również aktorów igrających ze swoim emploi. Przykładem, dość mainstreamowym, który jednak dobrze oddaje, o co mi chodzi, jest Brad Pitt, na początku swojej kariery stawiany jako wzór pewnego kanonu piękna lat 90. Jednak na przestrzeni swojej kariery udowodnił, że ma do zaoferowania znacznie więcej niż tylko bycie “przystojniakiem”. 

A jeśli chodzi o filmy, to chyba musiałbym wejść na swojego Filmweba i wybrać te najlepiej ocenione…

To może dwa tytuły produkcji, które widziałeś w czasie pandemii i które chciałbyś, żeby zobaczyła szersza publiczność? 

Ghost Story – piękny film, przypominający wiersz. Nie bawiłem się w interpretację, siedziałem i chłonąłem. W trakcie kwarantanny obejrzałem też Nowego papieża i na nowo się zakochałem w Sorrentino. Przypomniałem sobie, że to, co mnie najbardziej kręci w kinie, to właśnie ten magiczny realizm. Sorrentino zawsze obok dramatu i portretów psychologicznych pozwala sobie na tak niesamowite i wyśnione sceny. Ten miks mnie za każdym razem w Nowym papieżu zaskakiwał i zachwycał. 

To mi pozostaje tylko na koniec życzyć jak najwięcej ról niczym Jude Law w ‘Nowym..” i “Młodym papieżu”! 

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.